Żal ściska czarną dziurę, gdy się pomyśli, czego byśmy uniknęli, gdyby wszechświat zapadł się w niebyt
Przyznam, że bardzo liczyłem na ten akcelerator CERN, tę rurę pod Genewą, w której uczeni chcieli naśladować Pana Boga i odtworzyć początek wszechświata. Z sympatią czytałem przewidywania, że po rozpędzeniu protonów do prędkości światła i doprowadzeniu do ich karambolu uda się spowodować powstanie antymaterii, anihiliację, czyli unicestwienie najpierw samej rury i jej twórców, potem Genewy razem z zegarkami i bankami, potem Szwajcarii i sera Ementaler, następnie Europy na czele z Komisją Europejską i w końcu reszty świata razem z Kremlem, Białym Domem i Zakazanym Miastem. Pozostałaby po nas Czarna Dziura.
Niestety, eksperyment się nie powiódł. Świat istnieje nadal. Nauka nie osiągnęła jeszcze dostatecznego stopnia rozwoju, widać zbyt skromnie jest dotowana i w kwestii końca świata wciąż musimy liczyć na proroka Eliasza w ognistym wozie i siedmiu jeźdźców Apokalipsy.
Żal ściska czarną dziurę, gdy się pomyśli, czego byśmy uniknęli, gdyby genewskie doświadczenie się powiodło. Wymieniam bez żadnej hierarchii ani porządku czasowego. Nie mielibyśmy perspektywy przystąpienia do strefy euro w roku 2011 ani zamrożenia kursu złotówki na administracyjnie wybranym poziomie już od przyszłego roku. A tak czeka nas walka między lobby eksporterów o ustalenie tego kursu na możliwie jak najniższym poziomie i lobby importerów optujących za kursem jak najwyższym. Zanim emeryci i renciści się zorientują, o co w tym chodzi, będzie już za późno.
Dalej, nie czekałaby nas kastracja. To znaczy nie nas wszystkich, tylko tych, którzy zdaniem rządu, na kastrację zasłużyli. Z drugiej znów strony, nie doczekalibyśmy obowiązkowej rejestracji każdej ciąży, co umożliwiłoby monitorowanie przez państwo, czy aby została zgodnie z prawem donoszona, czy też wbrew prawu usunięta. Teraz jest nadzieja, że każda kobieta, która spędzi noc z mężczyzną, będzie biegła świtem do rejestracji, oczywiście tylko wtedy, kiedy facet nie jest już wykastrowany w majestacie prawa.
Ale to nie wszystko. Nie mielibyśmy okazji przyjmować ministra Ławrowa, który też zostałby zanihilowany, ani wysłuchać, jak beszta „Gazetę Wyborczą" i osobiście Adama Michnik za szowinizm i rusofobię. Z kolei Michnik nie mógłby ujawnić, jak wysoko ceni prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego międzynarodową działalność. Czy bylibyśmy z tego powodu ubożsi? Nie, bo wcale by nas nie było.
Być może, zapadając w nicość, usłyszelibyśmy jeszcze, w ostatnim błysku świadomości, słowa ministra Radosława Sikorskiego o konieczności zniesienia sankcji europejskich wobec reżimu Łukaszenki w nadziei, że na Białorusi powstanie lepsza demokracja. Pewnie jednak nie mielibyśmy już czasu, aby się zastanowić, na czym polega lepsza demokracja i czym się różni od demokracji. Ja miałbym z tym kłopoty. Znam demokrację socjalistyczną, demokrację prawdziwą i demokrację zwykłą, bez przymiotników, ale lepsza demokracja to coś nowego. Zanim bym pojął, o co chodzi, już bym się rozpłynął w nicości i nie zdołał nawet wykrzyknąć „Lepszy Rydz (Śmigły) niż nic!". Zwłaszcza że nie miałbym szansy przeczytać wyznania wiary marszałka Stefana Niesiołowskiego wraz z egzegezą lepszej demokracji. Na łamach „Gazety Wyborczej” marszałek wyjawił, że PiS musi przegrać, a lepsza demokracja to taka, w której dla PiS nie ma miejsca.
Jest tu pewna sprzeczność pomiędzy dwoma politykami obozu rządowego. Według ministra, trzeba Łukaszence robić na rękę, żeby tą ręką budował lepszą demokrację, a według marszałka, lepsza demokracja jest bez PiS. Na Białorusi nie ma PiS. Istnienie PiS jest zakazane. To znaczy, że demokracja tam już jest lepsza. Nie ma co poprawiać. Natomiast w Polsce PiS istnieje, a nawet panoszy się, psując dobre trawienie Niesiołowskiemu. Zamiast więc znosić sankcje wobec Łukaszenki, Sikorski powinien do niego zaapelować o wprowadzenie sankcji wobec Polski, by miał co znosić w nagrodę za polepszanie demokracji, kiedy Niesiołowskiemu uda się, zgodnie z interesem narodu, w myśl testamentu tych, którzy walczyli o Polskę demokratyczną, zdelegalizować PiS.
Delegalizacja wszystkich partii, poza Platformą Obywatelską naturalnie, doprowadziłaby do tego że mielibyśmy demokrację nie lepszą, ale najlepszą. Najlepszą Demokrację pod Słońcem, gdyby wtedy jeszcze istniało. Przy okazji Niesiołowski mógłby zlikwidować nie tylko pisiorów, ale i mienszewików, kadetów, lewych eserów, trockistów, kułaków i kogo tam jeszcze. Zgodnie z testamentem Wielkiego Stalina, który walczył o Polskę demokratyczną, bez PiS, wywalczył ją, a myśmy to zaprzepaścili. I dlatego powinna nas pochłonąć anapiesmata.
Niestety, eksperyment się nie powiódł. Świat istnieje nadal. Nauka nie osiągnęła jeszcze dostatecznego stopnia rozwoju, widać zbyt skromnie jest dotowana i w kwestii końca świata wciąż musimy liczyć na proroka Eliasza w ognistym wozie i siedmiu jeźdźców Apokalipsy.
Żal ściska czarną dziurę, gdy się pomyśli, czego byśmy uniknęli, gdyby genewskie doświadczenie się powiodło. Wymieniam bez żadnej hierarchii ani porządku czasowego. Nie mielibyśmy perspektywy przystąpienia do strefy euro w roku 2011 ani zamrożenia kursu złotówki na administracyjnie wybranym poziomie już od przyszłego roku. A tak czeka nas walka między lobby eksporterów o ustalenie tego kursu na możliwie jak najniższym poziomie i lobby importerów optujących za kursem jak najwyższym. Zanim emeryci i renciści się zorientują, o co w tym chodzi, będzie już za późno.
Dalej, nie czekałaby nas kastracja. To znaczy nie nas wszystkich, tylko tych, którzy zdaniem rządu, na kastrację zasłużyli. Z drugiej znów strony, nie doczekalibyśmy obowiązkowej rejestracji każdej ciąży, co umożliwiłoby monitorowanie przez państwo, czy aby została zgodnie z prawem donoszona, czy też wbrew prawu usunięta. Teraz jest nadzieja, że każda kobieta, która spędzi noc z mężczyzną, będzie biegła świtem do rejestracji, oczywiście tylko wtedy, kiedy facet nie jest już wykastrowany w majestacie prawa.
Ale to nie wszystko. Nie mielibyśmy okazji przyjmować ministra Ławrowa, który też zostałby zanihilowany, ani wysłuchać, jak beszta „Gazetę Wyborczą" i osobiście Adama Michnik za szowinizm i rusofobię. Z kolei Michnik nie mógłby ujawnić, jak wysoko ceni prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego międzynarodową działalność. Czy bylibyśmy z tego powodu ubożsi? Nie, bo wcale by nas nie było.
Być może, zapadając w nicość, usłyszelibyśmy jeszcze, w ostatnim błysku świadomości, słowa ministra Radosława Sikorskiego o konieczności zniesienia sankcji europejskich wobec reżimu Łukaszenki w nadziei, że na Białorusi powstanie lepsza demokracja. Pewnie jednak nie mielibyśmy już czasu, aby się zastanowić, na czym polega lepsza demokracja i czym się różni od demokracji. Ja miałbym z tym kłopoty. Znam demokrację socjalistyczną, demokrację prawdziwą i demokrację zwykłą, bez przymiotników, ale lepsza demokracja to coś nowego. Zanim bym pojął, o co chodzi, już bym się rozpłynął w nicości i nie zdołał nawet wykrzyknąć „Lepszy Rydz (Śmigły) niż nic!". Zwłaszcza że nie miałbym szansy przeczytać wyznania wiary marszałka Stefana Niesiołowskiego wraz z egzegezą lepszej demokracji. Na łamach „Gazety Wyborczej” marszałek wyjawił, że PiS musi przegrać, a lepsza demokracja to taka, w której dla PiS nie ma miejsca.
Jest tu pewna sprzeczność pomiędzy dwoma politykami obozu rządowego. Według ministra, trzeba Łukaszence robić na rękę, żeby tą ręką budował lepszą demokrację, a według marszałka, lepsza demokracja jest bez PiS. Na Białorusi nie ma PiS. Istnienie PiS jest zakazane. To znaczy, że demokracja tam już jest lepsza. Nie ma co poprawiać. Natomiast w Polsce PiS istnieje, a nawet panoszy się, psując dobre trawienie Niesiołowskiemu. Zamiast więc znosić sankcje wobec Łukaszenki, Sikorski powinien do niego zaapelować o wprowadzenie sankcji wobec Polski, by miał co znosić w nagrodę za polepszanie demokracji, kiedy Niesiołowskiemu uda się, zgodnie z interesem narodu, w myśl testamentu tych, którzy walczyli o Polskę demokratyczną, zdelegalizować PiS.
Delegalizacja wszystkich partii, poza Platformą Obywatelską naturalnie, doprowadziłaby do tego że mielibyśmy demokrację nie lepszą, ale najlepszą. Najlepszą Demokrację pod Słońcem, gdyby wtedy jeszcze istniało. Przy okazji Niesiołowski mógłby zlikwidować nie tylko pisiorów, ale i mienszewików, kadetów, lewych eserów, trockistów, kułaków i kogo tam jeszcze. Zgodnie z testamentem Wielkiego Stalina, który walczył o Polskę demokratyczną, bez PiS, wywalczył ją, a myśmy to zaprzepaścili. I dlatego powinna nas pochłonąć anapiesmata.

Więcej możesz przeczytać w 38/2008 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze