Al-Kaida chce uczynić z Arabii Saudyjskiej bazę do kolejnej odsłony "świętej wojny"

Zamach na indonezyjskiej wyspie Bali był odpowiedzią na operację w Afganistanie, obecne ataki są reakcją na zajęcie przez Amerykanów Iraku. Poprzednio jednak zamachu dokonała organizacja stowarzyszona z Al-Kaidą. Tym razem uderzenie nastąpiło tam, gdzie znajduje się samo centrum siatki terroru: ideowe, finansowe i organizacyjne. Okaleczona bestia wróciła do gniazda, w którym narodził się cały jej koncept wojny między cywilizacjami
- walki na śmierć i życie z "niewiernymi". Trzy równoczesne ataki na osiedla były niczym znak firmowy Al-Kaidy. Prawdopodobny jest też ich związek z dwoma zamachami w Czeczenii. Źródła wywiadowcze alarmują, że terroryści planują kolejne akty terroru na Bliskim Wschodzie, w Afryce i południowo-
-wschodniej Azji.
Kronika zapowiedzianej śmierci
Zamachy nastąpiły w chwili, gdy amerykański sekretarz stanu Colin Powell rozpoczynał podróż na Bliski Wschód, by prze-
dyskutować m.in. z saudyjskim księciem Abdullahem nową pokojową ofertę Stanów Zjednoczonych dla regionu. Terroryści nadal walczą więc o najwyższe stawki. - Zamachy utrudnią odbudowę nadwątlonych stosunków między USA a Arabią Saudyjską. Zaognią sytuację na Bliskim Wschodzie i skomplikują próby wcielenia w życie "mapy drogowej" (planu pokojowego dla Izraela i Palestyńczyków) - przewiduje Anthony Cor-desman, ekspert z waszyngtońskiego Centrum Studiów Międzynarodowych i Strategicznych. - To stały element brutalnej gry na Bliskim Wschodzie. Ilekroć przyjeżdża amerykański wysłannik z jakąś propozycją, tylekroć dochodzi do spektakularnego zamachu uniemożliwiającego lub poważnie komplikującego rozmowy o zawarciu pokoju - mówi Ali al-Baghli, były kuwej-
cki minister ds. ropy, znany komentator.
Z perspektywy znawców tematu znów wszystko wyglądało więc jak jeszcze jedna kronika zapowiedzianej śmierci. Zwłaszcza po wystąpieniu prezydenta USA George'a Busha, który przed wizytą Powella wyraził wdzięczność przywódcom Arabii Saudyjskiej i Egiptu za ich wkład w próbę znalezienia nowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Saudyjski eksport terroru
Sympatia Arabów dla Palestyńczyków walczących z Izraelem jest paliwem napędzającym poparcie dla dżihadu. Bojownicy "świętej wojny" są od lat najważniejszym, choć nieoficjalnym, produktem eksportowym Arabii Saudyjskiej, zaraz po ropie oraz petrodolarach inwestowanych na całym świecie i służących do finansowania działalności grup terrorystycznych. Od zamachów 11 września, gdy wyszło na jaw, że z 19 zamachowców tylko czterech nie było Saudyjczykami, stało się jasne, że Amerykanie zrobią wszystko, by położyć kres eksportowi terroru. Zbankrutowała bowiem polityka kupowania przez autokratyczny reżim spokoju społecznego za pomocą rządów o charakterze religijnym, mających udobruchać radykałów. Była ona prowadzona od 1987 r., gdy grupa zrewoltowanych szyitów próbowała przejąć Wielki Meczet w Mekce. Rodzina królewska postanowiła wówczas wzmocnić swą pozycję "strażnika świętych miejsc Islamu", zawierając sojusz z radykalnymi mułłami. Uzyskali oni spore wpływy na edukację i sprawy społeczne.
Skutki tak okupionej stabilizacji były jednak opłakane. Wahabiccy ekstremiści zarazili swoimi ideami znaczną część młodzieży. Al-Kaida nie musiała się martwić o rekrutów. Terroryści nie podnosili ręki na tron, ale mogli eksportować przemoc za granicę. Jej następstwa w końcu musiały niczym bumerang wrócić do pustynnego królestwa, które przecież zawarło pakt z "wielkim szatanem", pozwalając mu na stacjonowanie wojsk na swym terytorium - w pobliżu świętych miejsc islamu. Tym bardziej że podstawowym celem bin Ladena było od dawna obalenie rodziny królewskiej.
Po zajęciu Bagdadu Amerykanie zdecydowali się na wycofanie żołnierzy z Arabii Saudyjskiej, niepotrzebnych już do nadzorowania dawnych stref zakazu lotów nad Irakiem. Decyzję ogłoszono m.in. po to, by osłabić antyamerykańskie nastroje wśród Saudyjczyków, umożliwić rodzinie królewskiej wprowadzenie reform i pomóc jej uniknąć wrażenia, że są one skutkiem waszyngtońskiego dyktatu. Amerykanie zdawali sobie sprawę, że obecność wojskowa w Arabii Saudyjskiej przynosi im więcej szkody niż pożytku, ale dopiero po wojnie w Iraku pojawiła się szansa, by wycofanie nie zostało poczytane za porażkę. Teraz można to było zrobić z pozycji zwycięzcy.
Al-Kaida zwietrzyła w tym jednak wielką szansę. Atakując właśnie teraz zachodnie cele w Arabii Saudyjskiej, chce stworzyć wrażenie, że nie przegrywa w globalnej wojnie z terrorem. Podobnie zachował się Hezbollach w momencie wycofywania wojsk izraelskich z południowego Libanu, ogłaszając się zwycięzcą i gospodarzem terytorium. Po 1998 r. bin Laden przekuł swój cel wyrzucenia Amerykanów z Arabii Saudyjskiej w plan totalnej konfrontacji z Ameryką. Teraz jego zwolennicy przypomnieli o pierwotnym celu tej konfrontacji - tym bardziej że terytorium saudyjskie zostało użyte do prowadzenia ataków USA na Afganistan oraz Irak (dwukrotnie - w 1991 r. i 2003 r.). Siatka bin Ladena liczy, że okupowanie Iraku przez Amerykanów rozpali na nowo dżihad, a Arabia Saudyjska stanie się jego bazą.
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Komentarze