Rozmowa z Karl-Heinzem Rummeniggem, prezesem Bayernu Monachium, najlepszym piłkarzem Europy w latach 1980-1981
Agaton Koziński: Polska reprezentacja piłkarska jeszcze nigdy nie wygrała z Niemcami. Czy to się zmieni na najbliższych mistrzostwach świata?
Karl-Heinz Rummenigge: I Niemcy, i Polska powinny się zakwalifikować do dalszej tury rozgrywek. W meczu Polska - Niemcy o pierwsze miejsce w grupie to my mamy większe szanse, bo gramy u siebie. Ale Polski należy się obawiać. Macie pokolenie świetnych piłkarzy - chyba najlepsze od pamiętnych lat 70. My zaś mamy dużo szczęścia, że na przykład Lukas Podolski wybrał naszą reprezentację, a nie waszą, bo to bardzo dobry napastnik. Liczę na powtórkę słynnego meczu na wodzie z 1974 r. Byle tylko pogoda była lepsza.
- Czy mecze naprędce skleconych drużyn narodowych mają jeszcze sens, skoro kibice wolą oglądać Ligę Mistrzów?
- Występy w barwach narodowych są dla piłkarzy wciąż najważniejsze. Nawet ważniejsze niż w czasach, gdy sam grałem w reprezentacji. A to dlatego, że mistrzostwa świata stały się gigantycznym przedsięwzięciem - o obrotach liczonych w miliardach euro. Impreza jest coraz większa, coraz bardziej medialna. System rozgrywania mistrzostw trzeba jednak zmienić, gdyż jest archaiczny. Dziś jego główną ofiarą są kluby. Bayern Monachium na najbliższy mundial odda trzynastu zawodników - nie będzie ich w klubie przez 8 tygodni, a po zawodach wrócą zmęczeni, być może kontuzjowani. W tym czasie klub będzie musiał płacić im pensje, a FIFA zarobi miliardy na sprzedaży praw do oglądania meczów z ich udziałem oraz na reklamach.
- Chce pan zatem zreformować rozgrywki narodowe?
- Tak, a wzorem jest Liga Mistrzów. W jej pierwszej fazie grają drużyny słabe, a dopiero na kolejnych etapach dochodzą coraz mocniejsze. W efekcie za każdym razem ogląda się zacięte, wyrównane mecze, a zyski, jakie one przynoszą, są dzielone między organizatorów i kluby. Podobnie powinno być z kwalifikacjami do mistrzostw świata czy Europy. Najpierw powinny grać z sobą drużyny słabsze, potem najlepsze z nich powinny być dolosowywane do drużyn wyżej klasyfikowanych. Nikogo nie interesuje mecz Niemiec z San Marino, natomiast wszystkich - spotkanie Niemiec z Francją.
- Takie zmiany tylko powiększą przepaść między słabymi i mocnymi piłkarsko krajami.
- Wręcz przeciwnie - tylko takie zasady są zdrowe i uczciwe. Komunizm w Europie się nie przyjął. Liga Mistrzów wcale nie jest dostępna tylko dla najbogatszych. Od dłuższego czasu dobrze sobie radzi w tej lidze Sparta Praga, w tym roku do fazy grupowej dotarły Artmedia Bratysława czy szwajcarski FC Thun. Żaden z tych klubów nie jest europejską potęgą, a Słowacja i Szwajcaria nie zaliczają się do europejskiej elity. To najlepszy dowód na to, że każdy ma szanse na mecz ze znaną drużyną, na przykład z Realem Madryt. Teraz jest trudniej niż wcześniej, gdy o spotkaniach ze słynnym klubem decydował ślepy los. Ale nadal jest to realne.
- Widzi pan jakieś reguły gwarantujące sukces we współczesnym futbolu?
- Dobry klub to wypadkowa kilku elementów: piłkarze, trener, działacze. Najważniejszy jest jednak prezes - to on zatrudnia odpowiedniego szkoleniowca, który następnie ściąga piłkarzy pasujących do jego koncepcji gry. Jeśli jakiś klub chce odnosić sukcesy przez wiele lat, musi działać według tego klucza. Nie ma innej metody. A jak przychodzą sukcesy, to za nimi idą pieniądze, które pomagają odnosić kolejne sukcesy. W Niemczech pilnujemy tego schematu: żaden klub nie wydaje na jednego piłkarza dziesiątek milionów euro, bo jest to nieopłacalne. Zainwestowaliśmy za to duże pieniądze w stadiony. Chcielibyśmy, by takie zdroworozsądkowe mechanizmy zaczęły obowiązywać także w rywalizacji drużyn narodowych. Jeśli jakiś kraj będzie miał właściwie zorganizowaną ligę, to jego reprezentacja nie powinna się obawiać, że znajdzie się na marginesie światowego futbolu. Mogą się jej nie udać jedne eliminacje do mistrzowskiej imprezy, ale na pewno nie wypadnie z elity na stałe. Dlatego nie należy się bać zmian - wyjdą one futbolowi tylko na zdrowie.
Karl-Heinz Rummenigge: I Niemcy, i Polska powinny się zakwalifikować do dalszej tury rozgrywek. W meczu Polska - Niemcy o pierwsze miejsce w grupie to my mamy większe szanse, bo gramy u siebie. Ale Polski należy się obawiać. Macie pokolenie świetnych piłkarzy - chyba najlepsze od pamiętnych lat 70. My zaś mamy dużo szczęścia, że na przykład Lukas Podolski wybrał naszą reprezentację, a nie waszą, bo to bardzo dobry napastnik. Liczę na powtórkę słynnego meczu na wodzie z 1974 r. Byle tylko pogoda była lepsza.
- Czy mecze naprędce skleconych drużyn narodowych mają jeszcze sens, skoro kibice wolą oglądać Ligę Mistrzów?
- Występy w barwach narodowych są dla piłkarzy wciąż najważniejsze. Nawet ważniejsze niż w czasach, gdy sam grałem w reprezentacji. A to dlatego, że mistrzostwa świata stały się gigantycznym przedsięwzięciem - o obrotach liczonych w miliardach euro. Impreza jest coraz większa, coraz bardziej medialna. System rozgrywania mistrzostw trzeba jednak zmienić, gdyż jest archaiczny. Dziś jego główną ofiarą są kluby. Bayern Monachium na najbliższy mundial odda trzynastu zawodników - nie będzie ich w klubie przez 8 tygodni, a po zawodach wrócą zmęczeni, być może kontuzjowani. W tym czasie klub będzie musiał płacić im pensje, a FIFA zarobi miliardy na sprzedaży praw do oglądania meczów z ich udziałem oraz na reklamach.
- Chce pan zatem zreformować rozgrywki narodowe?
- Tak, a wzorem jest Liga Mistrzów. W jej pierwszej fazie grają drużyny słabe, a dopiero na kolejnych etapach dochodzą coraz mocniejsze. W efekcie za każdym razem ogląda się zacięte, wyrównane mecze, a zyski, jakie one przynoszą, są dzielone między organizatorów i kluby. Podobnie powinno być z kwalifikacjami do mistrzostw świata czy Europy. Najpierw powinny grać z sobą drużyny słabsze, potem najlepsze z nich powinny być dolosowywane do drużyn wyżej klasyfikowanych. Nikogo nie interesuje mecz Niemiec z San Marino, natomiast wszystkich - spotkanie Niemiec z Francją.
- Takie zmiany tylko powiększą przepaść między słabymi i mocnymi piłkarsko krajami.
- Wręcz przeciwnie - tylko takie zasady są zdrowe i uczciwe. Komunizm w Europie się nie przyjął. Liga Mistrzów wcale nie jest dostępna tylko dla najbogatszych. Od dłuższego czasu dobrze sobie radzi w tej lidze Sparta Praga, w tym roku do fazy grupowej dotarły Artmedia Bratysława czy szwajcarski FC Thun. Żaden z tych klubów nie jest europejską potęgą, a Słowacja i Szwajcaria nie zaliczają się do europejskiej elity. To najlepszy dowód na to, że każdy ma szanse na mecz ze znaną drużyną, na przykład z Realem Madryt. Teraz jest trudniej niż wcześniej, gdy o spotkaniach ze słynnym klubem decydował ślepy los. Ale nadal jest to realne.
- Widzi pan jakieś reguły gwarantujące sukces we współczesnym futbolu?
- Dobry klub to wypadkowa kilku elementów: piłkarze, trener, działacze. Najważniejszy jest jednak prezes - to on zatrudnia odpowiedniego szkoleniowca, który następnie ściąga piłkarzy pasujących do jego koncepcji gry. Jeśli jakiś klub chce odnosić sukcesy przez wiele lat, musi działać według tego klucza. Nie ma innej metody. A jak przychodzą sukcesy, to za nimi idą pieniądze, które pomagają odnosić kolejne sukcesy. W Niemczech pilnujemy tego schematu: żaden klub nie wydaje na jednego piłkarza dziesiątek milionów euro, bo jest to nieopłacalne. Zainwestowaliśmy za to duże pieniądze w stadiony. Chcielibyśmy, by takie zdroworozsądkowe mechanizmy zaczęły obowiązywać także w rywalizacji drużyn narodowych. Jeśli jakiś kraj będzie miał właściwie zorganizowaną ligę, to jego reprezentacja nie powinna się obawiać, że znajdzie się na marginesie światowego futbolu. Mogą się jej nie udać jedne eliminacje do mistrzowskiej imprezy, ale na pewno nie wypadnie z elity na stałe. Dlatego nie należy się bać zmian - wyjdą one futbolowi tylko na zdrowie.
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.