Groźba zmonopolizowania polskiego rynku opinii przez niemiecką prasę jest coraz bardziej realna
Przyczyniasz się do zniszczenia polskiej prasy - usłyszała jedna z dziennikarek "Gazety Wyborczej", kiedy oświadczyła, że przechodzi do wydawnictwa Axel Springer. Nowa gazeta Springera, która ma się nazywać "Dziennik" i na rynku pojawi się 18 kwietnia, to nie tylko wojna z "Gazetą Wyborczą", ale także kolejny etap walki o polski rynek medialny - rynek, na którym niemieckie koncerny już odgrywają dużą rolę. Aktywność niemieckich gigantów wydawniczych w naszej części Europy coraz częściej wywołuje oskarżenia o monopolizację nie tylko rynku, ale i opinii.
Kierunek wschód
Zysk netto spółki Axel Springer skoczył w ubiegłym roku o 56 proc. - do rekordowego poziomu 231 mln euro. Wpływy z reklam i sprzedaży wzrosły o 2,4 proc - do 2,2 mld euro. Dla firmy uważającej się za "największego wydawcę w Europie" ciosem okazało się jednak zablokowanie przejęcia grupy "TVProSiebenSat.1" przez niemiecki urząd antymonopolowy i komisję śledczą badającą koncentrację w mediach. Gdyby operacja się udała, Springer wszedłby na rynek telewizyjny, stając się największym europejskim koncernem medialnym. Po klęsce inicjatywy telewizyjnej prezes spółki Mathias Dšpfner zagrzewał do boju: - Springer jest zdrowy, agresywny i na właściwej drodze. Ruszamy w stronę Europy Środkowej i Wschodniej.
W 2003 r. raport Europejskiej Federacji Dziennikarzy mówił o "wschodnich imperiach" zachodnich koncernów medialnych w Europie. Według stowarzyszenia, zachodni wydawcy stosują dumpingowe ceny gazet oraz reklam, przez co monopolizują rynki. Na przykład na Bałkanach rynek niemal całkowicie zdominował koncern Westdeutsche Allgemeine Zeitung. W Bułgarii WAZ jest właścicielem dwóch największych dzienników oraz tygodnika. W Serbii należy do niego największy dziennik "Politika", dwa inne dzienniki i 14 magazynów. Podobnie jest w Rumunii i Chorwacji. - WAZ jest nie do powstrzymania. Próby wydawania niezależnej gazety zakończyły się fiaskiem. Dumpingowe ceny reklam, które dyktują gazety kontrolowane przez WAZ, są dla nas zabójcze - mówi Cwietan Todorow, redaktor z bułgarskiej regionalnej gazety "Narodny Glas". W Rumunii dziennikarze gazety "Rumunska Libera" oskarżyli szefa WAZ o tworzenie list tematów, których nie można poruszać.
Atak Springera
W porównaniu ze Springerem WAZ to lokalna potęga. Bo obok Polski Axel Springer ma silną pozycję także na Węgrzech, w Czechach i Rumunii. Na Węgrzech kontroluje 9 tytułów regionalnych oraz 22 magazyny. Łącznie niemiecki koncern wydaje 120 pism w ponad 20 krajach. Węgierscy politycy, zwłaszcza z konserwatywnej partii Fidesz, od dawna narzekają na "destrukcyjny" wpływ zagranicznych, głównie niemieckich koncernów medialnych. W Czechach otwarcie mówi się, że niemieccy właściciele nie chcą, by dziennikarze podejmowali wrażliwe politycznie tematy, ograniczają też dziennikarstwo śledcze, by nie wchodzić w konflikt z rządzącymi. Historyk Bor˙ivoj C˙elovsků w swojej książce "Konec c˙esk�ho tisku" (Koniec czeskiej prasy) opisał przypadek dziennikarki Anny Rasmus, która badała nazistowską przeszłość szefów koncernu Passauer Neue Presse. Koncernowi udało się zablokować publikacje na ten temat na pięć lat, a dziennikarka po wielu groźbach przeniosła się do USA.
Polskim wydawcom Axel Springer mocno zalazł za skórę, zwłaszcza że dysponując wielkimi pieniędzmi, od razu zaczął grać w pierwszej lidze. Wydawana przez koncern polska edycja "Newsweeka" zajmuje co prawda dopiero trzecie miejsce na rynku tygodników opinii, lecz już "Fakt" na rynku dzienników zdystansował "Gazetę Wyborczą". Wraz z wejściem na rynek "Dziennika" "Gazeta" jeszcze straci.
Walka o rząd dusz
W Polsce Springer coraz wyraźniej wpływa na kształt opinii publicznej. Już dziś, dysponując tak mocnym środkiem kształtowania opinii jak "Fakt", doprowadził do sytuacji, że nawet ci politycy, którzy gardzą springerowską bulwarówką, nie odmawiają goszczenia na jej łamach. Uznali oni, podobnie jak kilka lat temu Gerhard Schršder, że z wydawnictwami Springera się nie wojuje, tylko się nimi rządzi. Symptomatyczna jest tu historia Ludwika Dorna. Fotoreporter "Faktu" zirytował Dorna, fotografując go w bieliźnie na szpitalnym łóżku. Jednak kilka miesięcy później dokonał się swoisty akt pojednania: sfotografowano ślub Dorna, tym razem z życzliwym komentarzem. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że "Fakt" o wiele bardziej przyczynił się do wyborczego zwycięstwa PiS niż Radio Maryja. Przyznaje to pośrednio nawet rzecznik rządu Konrad Ciesiołkiewicz, mówiąc, jak ważnym medium przy kształtowaniu opinii publicznej jest prasa springerowska.
Nie da się ukryć, że język "Faktu" ma wielki wpływ na język polskiej polityki. To tam o rządzących mówi się "złodzieje", "krwiopijcy" czy "frajerzy". Nie wpływa to dobrze na poziom zaufania do polskiej klasy politycznej. "Dziennik" oczywiście nie będzie sięgał po język "Faktu", bo inna jest jego grupa docelowa. "Fakt" kształtuje poglądy tzw. prostych ludzi, "Dziennik" będzie skierowany do tych, którzy sami mają ambicję kształtować poglądy. Profil ideowy dziennika nie budzi wątpliwości. Na jego czele stoi Robert Krasowski, związany poprzednio z "Życiem" Tomasza Wołka, a szefem publicystyki jest Cezary Michalski, uchodzący za ideologa frakcji zwanej "pampersami". Groźba może tkwić także gdzie indziej. By uniknąć zarzutów i zbyt ostrej krytyki rządzących, "Dziennik" może czasami unikać zajmowania stanowiska w polskich sporach wewnętrznych.
Niemiecki monopol
Coraz silniejsza pozycja niemieckiego giganta może budzić obawy o niezależność mediów. Wprawdzie "Fakt" udowodnił, że potrafi stanąć w obronie polskich interesów w takich sprawach jak rurociąg bałtycki czy Centrum przeciw Wypędzeniom, ale z reguły raczej podąża za odczuciami swoich czytelników, niż inicjuje głosy krytyczne wobec Niemiec. Groźba zmonopolizowania polskiego rynku opinii publicznej przez niemieckie podmioty jest całkiem realna, zwłaszcza że zagraniczny kapitał kontroluje już 85 proc. rynku medialnego w Europie Środkowej, w tym ponad połowę rynku prasowego. - Na początku lat 90. dziennikarze cieszyli się, że jest wolny rynek i został przełamany komunistyczny monopol. Teraz wielu ma przekonanie, że ten monopol wraca - mówi Oliver Money Kierley, dyrektor w Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy.
W Niemczech obcy kapitał kontroluje tylko trzy tytuły - wydawany na brytyjskiej licencji "Financial Times Deutschland", "Berliner Kurier" i "Berliner Zeitung". Ale zanim w 2005 r. dwie ostatnie gazety przejęło amerykańsko-brytyjskie konsorcjum funduszy inwestycyjnych, w Niemczech podniosły się głosy sprzeciwu - od urzędu antymonopolowego, przez ludzi kultury, po minister stanu ds. kultury i mediów.
Na Zachodzie zachowuje się narodową kontrolę nad sektorami strategicznymi, a za taki uznawane są media. Ściśle dba się tam też o dywersyfikację wpływów, czyli nie dopuszcza do wyraźnej dominacji inwestorów z jednego państwa. Wszystko po to, by za wpływami w mediach nie szło polityczne uzależnienie. - Choć nie ma dowodów na to, że koncerny wykorzystują swoją pozycję, gdyby chciały to robić, nie ma sposobu, aby je powstrzymać - mówi Kierley. Dobrze by było, gdyby nie sprawdziło się to w Polsce.
Kierunek wschód
Zysk netto spółki Axel Springer skoczył w ubiegłym roku o 56 proc. - do rekordowego poziomu 231 mln euro. Wpływy z reklam i sprzedaży wzrosły o 2,4 proc - do 2,2 mld euro. Dla firmy uważającej się za "największego wydawcę w Europie" ciosem okazało się jednak zablokowanie przejęcia grupy "TVProSiebenSat.1" przez niemiecki urząd antymonopolowy i komisję śledczą badającą koncentrację w mediach. Gdyby operacja się udała, Springer wszedłby na rynek telewizyjny, stając się największym europejskim koncernem medialnym. Po klęsce inicjatywy telewizyjnej prezes spółki Mathias Dšpfner zagrzewał do boju: - Springer jest zdrowy, agresywny i na właściwej drodze. Ruszamy w stronę Europy Środkowej i Wschodniej.
W 2003 r. raport Europejskiej Federacji Dziennikarzy mówił o "wschodnich imperiach" zachodnich koncernów medialnych w Europie. Według stowarzyszenia, zachodni wydawcy stosują dumpingowe ceny gazet oraz reklam, przez co monopolizują rynki. Na przykład na Bałkanach rynek niemal całkowicie zdominował koncern Westdeutsche Allgemeine Zeitung. W Bułgarii WAZ jest właścicielem dwóch największych dzienników oraz tygodnika. W Serbii należy do niego największy dziennik "Politika", dwa inne dzienniki i 14 magazynów. Podobnie jest w Rumunii i Chorwacji. - WAZ jest nie do powstrzymania. Próby wydawania niezależnej gazety zakończyły się fiaskiem. Dumpingowe ceny reklam, które dyktują gazety kontrolowane przez WAZ, są dla nas zabójcze - mówi Cwietan Todorow, redaktor z bułgarskiej regionalnej gazety "Narodny Glas". W Rumunii dziennikarze gazety "Rumunska Libera" oskarżyli szefa WAZ o tworzenie list tematów, których nie można poruszać.
Atak Springera
W porównaniu ze Springerem WAZ to lokalna potęga. Bo obok Polski Axel Springer ma silną pozycję także na Węgrzech, w Czechach i Rumunii. Na Węgrzech kontroluje 9 tytułów regionalnych oraz 22 magazyny. Łącznie niemiecki koncern wydaje 120 pism w ponad 20 krajach. Węgierscy politycy, zwłaszcza z konserwatywnej partii Fidesz, od dawna narzekają na "destrukcyjny" wpływ zagranicznych, głównie niemieckich koncernów medialnych. W Czechach otwarcie mówi się, że niemieccy właściciele nie chcą, by dziennikarze podejmowali wrażliwe politycznie tematy, ograniczają też dziennikarstwo śledcze, by nie wchodzić w konflikt z rządzącymi. Historyk Bor˙ivoj C˙elovsků w swojej książce "Konec c˙esk�ho tisku" (Koniec czeskiej prasy) opisał przypadek dziennikarki Anny Rasmus, która badała nazistowską przeszłość szefów koncernu Passauer Neue Presse. Koncernowi udało się zablokować publikacje na ten temat na pięć lat, a dziennikarka po wielu groźbach przeniosła się do USA.
Polskim wydawcom Axel Springer mocno zalazł za skórę, zwłaszcza że dysponując wielkimi pieniędzmi, od razu zaczął grać w pierwszej lidze. Wydawana przez koncern polska edycja "Newsweeka" zajmuje co prawda dopiero trzecie miejsce na rynku tygodników opinii, lecz już "Fakt" na rynku dzienników zdystansował "Gazetę Wyborczą". Wraz z wejściem na rynek "Dziennika" "Gazeta" jeszcze straci.
Walka o rząd dusz
W Polsce Springer coraz wyraźniej wpływa na kształt opinii publicznej. Już dziś, dysponując tak mocnym środkiem kształtowania opinii jak "Fakt", doprowadził do sytuacji, że nawet ci politycy, którzy gardzą springerowską bulwarówką, nie odmawiają goszczenia na jej łamach. Uznali oni, podobnie jak kilka lat temu Gerhard Schršder, że z wydawnictwami Springera się nie wojuje, tylko się nimi rządzi. Symptomatyczna jest tu historia Ludwika Dorna. Fotoreporter "Faktu" zirytował Dorna, fotografując go w bieliźnie na szpitalnym łóżku. Jednak kilka miesięcy później dokonał się swoisty akt pojednania: sfotografowano ślub Dorna, tym razem z życzliwym komentarzem. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że "Fakt" o wiele bardziej przyczynił się do wyborczego zwycięstwa PiS niż Radio Maryja. Przyznaje to pośrednio nawet rzecznik rządu Konrad Ciesiołkiewicz, mówiąc, jak ważnym medium przy kształtowaniu opinii publicznej jest prasa springerowska.
Nie da się ukryć, że język "Faktu" ma wielki wpływ na język polskiej polityki. To tam o rządzących mówi się "złodzieje", "krwiopijcy" czy "frajerzy". Nie wpływa to dobrze na poziom zaufania do polskiej klasy politycznej. "Dziennik" oczywiście nie będzie sięgał po język "Faktu", bo inna jest jego grupa docelowa. "Fakt" kształtuje poglądy tzw. prostych ludzi, "Dziennik" będzie skierowany do tych, którzy sami mają ambicję kształtować poglądy. Profil ideowy dziennika nie budzi wątpliwości. Na jego czele stoi Robert Krasowski, związany poprzednio z "Życiem" Tomasza Wołka, a szefem publicystyki jest Cezary Michalski, uchodzący za ideologa frakcji zwanej "pampersami". Groźba może tkwić także gdzie indziej. By uniknąć zarzutów i zbyt ostrej krytyki rządzących, "Dziennik" może czasami unikać zajmowania stanowiska w polskich sporach wewnętrznych.
Niemiecki monopol
Coraz silniejsza pozycja niemieckiego giganta może budzić obawy o niezależność mediów. Wprawdzie "Fakt" udowodnił, że potrafi stanąć w obronie polskich interesów w takich sprawach jak rurociąg bałtycki czy Centrum przeciw Wypędzeniom, ale z reguły raczej podąża za odczuciami swoich czytelników, niż inicjuje głosy krytyczne wobec Niemiec. Groźba zmonopolizowania polskiego rynku opinii publicznej przez niemieckie podmioty jest całkiem realna, zwłaszcza że zagraniczny kapitał kontroluje już 85 proc. rynku medialnego w Europie Środkowej, w tym ponad połowę rynku prasowego. - Na początku lat 90. dziennikarze cieszyli się, że jest wolny rynek i został przełamany komunistyczny monopol. Teraz wielu ma przekonanie, że ten monopol wraca - mówi Oliver Money Kierley, dyrektor w Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy.
W Niemczech obcy kapitał kontroluje tylko trzy tytuły - wydawany na brytyjskiej licencji "Financial Times Deutschland", "Berliner Kurier" i "Berliner Zeitung". Ale zanim w 2005 r. dwie ostatnie gazety przejęło amerykańsko-brytyjskie konsorcjum funduszy inwestycyjnych, w Niemczech podniosły się głosy sprzeciwu - od urzędu antymonopolowego, przez ludzi kultury, po minister stanu ds. kultury i mediów.
Na Zachodzie zachowuje się narodową kontrolę nad sektorami strategicznymi, a za taki uznawane są media. Ściśle dba się tam też o dywersyfikację wpływów, czyli nie dopuszcza do wyraźnej dominacji inwestorów z jednego państwa. Wszystko po to, by za wpływami w mediach nie szło polityczne uzależnienie. - Choć nie ma dowodów na to, że koncerny wykorzystują swoją pozycję, gdyby chciały to robić, nie ma sposobu, aby je powstrzymać - mówi Kierley. Dobrze by było, gdyby nie sprawdziło się to w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 16/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.