Ustawa łańcuchowa zawetowana. „Psy na łańcuchu gryzą najdotkliwiej”

Ustawa łańcuchowa zawetowana. „Psy na łańcuchu gryzą najdotkliwiej”

Dodano: 
Prezydent Karol Nawrocki, pies na łańcuchu
Prezydent Karol Nawrocki, pies na łańcuchu Źródło: Fotolia / PAP
Choć najnowsze decyzje prezydenta miały uspokoić debatę o prawach zwierząt, wywołały coś zupełnie przeciwnego. To, co miało zamknąć wieloletni spór, otworzyło nowy. Ekspertki ostrzegają, że konsekwencje prezydenckiego weta tzw. ustawy łańcuchowej mogą być znacznie bardziej dotkliwe, niż ktokolwiek przewidywał.

Ostatnie decyzje prezydenta Karola Nawrockiego wywołały jeden z największych od miesięcy sporów dotyczących ochrony zwierząt. Z jednej strony – historyczna decyzja o zakończeniu hodowli zwierząt na futra, krok od lat oczekiwany przez organizacje prozwierzęce. Z drugiej – niespodziewane weto wobec ustawy ograniczającej trzymanie psów na łańcuchach i wprowadzającej minimalne standardy dla kojców, w których te miałyby przebywać.

Prezydent argumentował, że przepisy dotyczące wspomnianych kojców były „nierealne” i „niedostosowane do możliwości opiekunów”. Same kojce porównał do kawalerek, dodając, że niewiele jest sytuacji, w których psy są na wsi źle traktowane. Jednakże ekspertki zajmujące się dobrostanem zwierząt, bezpieczeństwem publicznym i prawem widzą sprawę inaczej. Dla nich weto prezydenta to nie tylko polityczna decyzja, ale stracona szansa na poprawę życia tysięcy psów, które całe dnie spędzają przy budach – w upale, mrozie i samotności.

Głosy ekspertek – pochodzące z różnych środowisk – splatają się w jedną spójną ocenę. Mówią wprost o konsekwencjach: to weto może nas wszystkich słono kosztować, bo problem psów na uwięzi to także problem bezpieczeństwa ludzi, a zwłaszcza dzieci.

Psy na łańcuchach gryzą najdotkliwiej

Izabela Kadłucka, psycholożka zwierząt i współautorka raportu o pogryzieniach psów, nie owija w bawełnę. – Psy, które żyją na uwięzi, gryzą najdotkliwiej. To psy sfrustrowane, pozbawione ruchu i kontaktu z ludźmi. I to właśnie one stanowią największe zagrożenie – mówi redakcji Wprost.pl.

Podaje też liczby, które trudno zignorować. W 2024 roku oficjalnie zgłoszono ponad 35 tysięcy pogryzień. To więcej niż przed pandemią. Warto zaznaczyć, że na wsiach zanotowano o 20 procent więcej pogryzień niż w miastach.

Kadłucka mówi, że w swojej pracy regularnie spotyka się powtarzającymi się scenariuszami. – Z mojego doświadczenia jako biegłej sądowej wynika, że psy na wsiach gryzą bardziej dotkliwie. Najczęściej, jak dzwoni do mnie policjant albo prokurator w sprawie zlecenia sporządzenia opinii po pogryzieniu dziecka, to okoliczności sprawy są podobne: pies zerwał się z łańcucha i pogryzł dziecko, albo pies wydostał się z kojca i pogryzł dziecko – relacjonuje.

Krzywdzenie zwierząt na wsi problemem marginalnym? Prawniczka: nie

Prezydent argumentując swoje weto zaznaczył, że nie zgadza się z poglądem, jakoby mieszkańcy polskiej wsi niewłaściwie traktowali zwierzęta. Określił to „krzywdzącym stereotypem”.

Jak jednak przekonuje radczyni prawna Agata Jędroś, głowa państwa minęła się z prawdą. – Prezydent mówi, że osób źle traktujących zwierzęta jest niewiele. Niestety, to nieprawda. Jest ich dużo, a my i tak słyszymy tylko o części przypadków – stwierdza i opierając się na statystykach raportu Ekostraży i Fundacji Czarna Owca Pana Kota dodaje, że statystyczny sprawca znęcania się nad zwierzętami to właśnie mieszkaniec wsi.

– Być może wynika to z tego, że przykładowo psy często nadal są tam traktowane w sposób użytkowy, niestety z tego względu także często w sposób przedmiotowy. Pies ma pilnować posesji i nie sprawiać problemu, spełniać rolę „żywego alarmu”. Potrzeby takiego zwierzaka, poza nakarmieniem i podaniem wody – a czasem nawet i z tym jest problem – nie mają często większego znaczenia – wyjaśnia prawniczka.

Dodaje, że choć w większych miastach zjawisko złego traktowania zwierząt także jest widoczne, to ludzie są i tak częściej skłonni zareagować i zgłosić nieprawidłowości do właściwych organów. – Mieszkańcy miast nie dbają tak o opinię obcych im często sąsiadów, jak osoby z mniejszych społeczności, w których panują zupełnie inne, długoletnie zależności, ludzie się dobrze znają i żyją blisko siebie, boją się działań odwetowych. Sam sposób życia większości mieszkańców miast wymusza chociażby to, że z psem raczej trzeba wychodzić na zewnątrz, aby przykładowo załatwił potrzebę fizjologiczną, na osiedlach psy sąsiada są bardziej widoczne niż ukryte na posesjach wokół domów jednorodzinnych czy zabudowań gospodarskich psy na terenach wiejskich – tłumaczy.

Kojce jako „miejskie kawalerki”? Ekspertki mówią jednym głosem: to nieporozumienie

Prezydent argumentował, że proponowane w ustawie wymiary kojców to „miejskie kawalerki”.

Zdaniem zoopsycholożki, większe kojce to nie luksus, ale element bezpieczeństwa publicznego. A prezydenckie porównanie ich do kawalerek? – Zmniejszenie wielkości kojców to nie zadbanie o rolników, jak twierdzi prezydent, to narażanie nas wszystkich, a zwłaszcza dzieci, na pogryzienia przez psy. To właśnie dzieci gryzione są najczęściej na wysokości twarzy. Czasem konieczne są przeszczepy skóry, a czasem długa rekonwalescencja – przestrzega Izabela Kadłucka

Dodaje, że w jej ocenie te „miejskie kawalerki” dla psów są konieczne, by liczba pogryzień się zmniejszyła. – Proszę pamiętać, że ludzie ze swojej kawalerki wychodzą na zewnątrz, a psy czasem z kojca nie wyjdą nigdy, więc ogólnie to nie jest trafne porównanie – stwierdza. Prawniczka widzi w dużych kojcach nie tylko komfort, ale także narzędzie ochrony przed nadużyciami. – Jeśli kojec ma być legalną formą utrzymania psa, musi mieć sensowny rozmiar. W przeciwnym razie pies dalej cierpi, tylko w sposób „przepisowy” – dodaje.

Warto tym samym przypomnieć, że trzymanie psów w kojcach nie miało być alternatywą dla łańcucha. – Kojec nie powinien stanowić stałej, codziennej formy utrzymania zwierzęcia ani zastępować planowanego zakazu trzymania psów na uwięzi. Obowiązkiem każdego właściciela lub opiekuna jest bowiem zapewnienie psu dobrostanu, w tym codziennego ruchu – podkreśla dla Wprost.pl Fundacja Viva!.

Działaczki krytykują propozycję Nawrockiego. „Zaproszenie do nadużyć”

Prezydent Karol Nawrocki, odrzucając tzw. ustawę łańcuchową zaproponował własną. Fundacja Viva! zwraca uwagę na jedno z najniebezpieczniejszych sformułowań w prezydenckim projekcie ustawy: zapis o „dostosowaniu istniejącej budy”.

– W praktyce może to oznaczać, że kojce będą mogły być tak małe, iż nie zapewnią psom minimalnych potrzeb ani realnego poprawienia ich warunków życia – ostrzega Anna Zielińska, wiceprezeska Vivy!.

Agata Jędroś dodaje do tego szerszy kontekst. – Problemem nie są tylko przepisy. Problemem jest to, że organy ich nie egzekwują. Spotkałam się z policjantami, którzy po raz pierwszy czytali ustawę o ochronie zwierząt… po 20 latach jej obowiązywania – wyznaje.

– Możemy uchwalić najlepsze przepisy na świecie, ale jeśli pozostaną tylko na papierze, los zwierząt się nie zmieni – podsumowuje prawniczka.

Weto prezydenta będzie poddane głosowaniu

Nie tylko prozwierzęcy działacze czy miłośnicy czworonogów są rozczarowani wetem Karola Nawrockiego. Włodzimierz Czarzasty, marszałek Sejmu stwierdził wprost – decyzja prezydenta o odrzuceniu ustawy łańcuchowej jest „absolutnie niezrozumiała”.

Dam do druku oraz skieruję na komisję kwestię związaną z wetem w stosunku do tych ustaw. Ustawa łańcuchowa przejdzie do komisji nadzwyczajnej ds. ochrony zwierząt – przekazał Włodzimierz Czarzasty.

Jak zaznaczył marszałek Sejmu, „argumenty za wetem do ludzi nie przemawiają”. – Absurdom mówimy: Nie – stwierdził polityk.

Czytaj też:
Opozycja wściekła po decyzji prezydenta. Gorący spór o prawa zwierząt
Czytaj też:
Koniec z hodowlą zwierząt na futra. Związkowcy dziękują... Nawrockiemu