Poseł Ruchu Palikota: głoduję, bo znam kulisy pracy Sejmu

Poseł Ruchu Palikota: głoduję, bo znam kulisy pracy Sejmu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Artur Bramora (fot. Marek Niedostatkiewicz/Facebook) 
- Gdyby to była kwestia nowej osiedlowej drogi, ograniczyłbym się do interpelacji. Kiedy coś ma realny wpływ na życie i funkcjonowanie tych małych pacjentów, o których nikt nie zawalczy, nie zostaje nic innego niż podjęcie drastycznych kroków. Poseł powinien mieć w obowiązku przykaz reagowania adekwatnie do sytuacji – mówi Artur Bramora z Ruchu Palikota. Od 11 dni poseł, razem z Oktawianem Kolendą z SLD, prowadzi protest głodowy, domagając się w ten sposób rozwiązania problemów finansowych ośrodków opiekuńczo-leczniczych dla dzieci.
Izabela Smolińska, Wprost.pl: Dlaczego zaczął pan głodować?

Artur Bramora: Po pierwsze - dlatego, że doskonale znam kulisy pracy parlamentarnej, jako że od roku w niej tkwię. Po drugie, dlatego, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki.

Nie lepiej było najpierw złożyć interpelację?

Interpelacje nie mają żadnego sensu, bo to tylko zrzucenie odpowiedzialności na system i oczekiwanie przez miesiąc na odpowiedź, która jest w 100 procentach przewidywalna. Od stycznia byłem zaangażowany w sprawę i rozmawiałem z osobami odpowiedzialnymi za rozwiązanie problemu tego ośrodka – mówię tu o wiceministrze Jakubie Szulcu. Ja osobiście nie składałem interpelacji - ale wiem, że robili to inni posłowie, m.in. z Platformy Obywatelskiej.

Którzy?

Nie pamiętam, trzeba by to sprawdzić. Wydaje mi się, że był to poseł Grzegorz Sztolcman i – chyba - posłanka Jadwiga Wiśniewska.

A dlaczego pan z góry założył, że interpelacja nie rozwiąże problemu?

Tylko bezpośrednia rozmowa z ministrami – a takie były prowadzone na bieżąco – jest w stanie cokolwiek zmienić w trybie szybkim. Ciągle padały zapewnienia, że problem jest znany, była informacja, że wszystko zostanie załatwione… Tymczasem rozporządzenie, które pojawiło się w czerwcu i miało uwzględnić postulaty środowiska, o które walczymy, ostatecznie ich nie uwzględniło. W zimie zorganizowałem spotkanie dyrektor ośrodka z komisją zdrowia, cały czas monitorowałem sprawę, rozmawiałem z Rzecznikiem Praw Dziecka, który był na interwencji w ośrodku. Jednak cokolwiek zaczęło się dziać w sprawie dopiero w momencie, w którym stwierdziłem, że należy podjąć drastyczne kroki, aby coś się zmienić.
 
Wierzy pan, że to przyniesie konkretne korzyści? Wpłynie na ministerstwo?

Już częściowo wpłynęło. Wczoraj usłyszeliśmy deklarację wiceministra Neumanna, że będzie ustawa, która przynajmniej zapewni finansowanie wyżywienia pacjentów ośrodka, którzy na dzień dzisiejszy są niewidzialni dla systemu. Jednak to poboczny wątek całej sprawy. Istotą problemu jest urealnienie finansowania i przede wszystkim opieki medycznej tych dzieci, a jest ich w Polsce, w 11 takich ośrodkach jak ten w Częstochowie, w sumie 80. Od pół roku  staramy się, wypracować z kompromis z ministerstwem w tej sprawie. Do października bezskutecznie.

Na jak duży kompromis jest pan w stanie pójść, żeby zakończyć protest?

Jestem realistą. Nie domagam się ustawy, bo jest tutaj niepotrzebna. Opiekę medyczną tym dzieciakom zapewnią dwa dokumenty: rozporządzenie ministra i zarządzenie prezesa NFZ. W momencie, kiedy ministerstwo uzna, że problem trzeba rozwiązać – czyli realnie spojrzeć na koszty finansowania opieki medycznej – zadeklaruje, że widzi problem i zamierza coś z nim zrobić, będę rozważał zaprzestanie protestu. Sądząc po stanie zdrowia moim i kolegi z SLD, protest nie zakończy się później niż jutro. Jesteśmy w stanie zagrożenia życia. Od wczoraj nie pijemy, straciliśmy po 4 kilogramy. To nie może czekać dłużej.

A nie uważa pan, że strajk głodowy nie jest demokratycznym sposobem rozwiązywania problemów? Że to pewnego rodzaju wymuszenie?

Demokratycznym sposobem były działania podejmowane przez ostatnie pół roku. Gdyby to była kwestia nowej osiedlowej drogi czy czegoś takiego, ograniczyłbym się do interpelacji. W sytuacji, kiedy coś ma realny wpływ na życie i funkcjonowanie tych małych pacjentów, o których nikt nie zawalczy, bo większość z nich nie ma rodziców, nie zostaje nic innego niż podjęcie drastycznych kroków. To odpowiedzialność dorosłej osoby. Poseł powinien mieć w obowiązku i sumieniu, żeby reagować adekwatnie do sytuacji.

Protestuje pan razem z posłem SLD…

Nie protestuję razem z posłem - protestuję razem z człowiekiem, który zadeklarował, że chce protestować razem ze mną. Przyznam, że początkowo nie traktowałem poważnie deklaracji Oktawiana Kolendy, ale w momencie, kiedy pojawił się w drzwiach, nie mogłem mu zabronić głodować ze mną.

Jak partyjni koledzy oceniają pański strajk?

Doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wygląda sytuacja. To, że nie występują jako strona, jest wyłącznie efektem mojej prośby skierowanej do klubu poselskiego. Nie chciałem upolityczniać strajku - chociażby dlatego, że teraz modny jest temat debaty o przepisach aborcyjnych. Gdybyśmy zrobili z całej sprawy politykę, weszlibyśmy  w dyskusję czy te porzucone chore dzieci powinny się rodzić czy nie. Nie bylibyśmy wtedy w stanie im pomóc.

A konsultował pan decyzję o strajku głodowym z przewodniczącym?

Nie. Nie konsultowałem swojego działania ani z partią, ani z przewodniczącym, bo nie chciałem upolityczniać całej sprawy.

Czyli pana protest to bardziej działanie obywatela niż polityka?

To efekt mojej odpowiedzialności i podziękowanie za zaufanie, którym obdarzyli mnie wyborcy. Jako poseł czuję się odpowiedzialny za pewne kwestie bardziej niż obywatel.