Wojna o polską żywność

Wojna o polską żywność

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czeskie i słowackie media już od roku prowadzą otwartą wojnę z polską żywnością. W nagłówkach namawiają do niekupowania polskich produktów Fot. Peter Izdynsky
Alarmujące doniesienia o fatalnej jakości naszej żywności co chwila przetaczają się przez media. Ile jest w nich prawdy? Niewiele. To element czesko-słowackiej wojny spożywczej z Polską. O wielkie pieniądze.

Nie kupujcie niczego, co polskie! W polskim mięsie znaleziono padlinę, w ich słodyczach jest trutka na szczury, a w kurczakach antybiotyki! – nadaje groźny głos z kołchoźników rozstawionych wzdłuż przygranicznych słowackich miejscowości. W czasach głębokiej komuny podobny charczący głos z megafonów przypominał o sojuszu z bratnim narodem radzieckim.

Bracia Jakub i Wojciech Machajowie prowadzą kilkanaście sklepów z żywnością po słowackiej stronie. – Szajs, trucizna! – syczą miejscowi klienci, kiedy do nich wchodzą. Mimo to kupują. Bo nasze tańsze i smaczniejsze. Skąd więc ta nienawiść do polskiego jedzenia? Słowackie i czeskie media od roku bombardują doniesieniami o wpadkach naszych producentów. Zaczęło się od soli drogowej, która była dodawana do wędlin, ryb czy pieczywa. Nie było wtedy ważniejszego tematu. – Zakazać importu polskiej żywności! Nie kupujcie niczego, co polskie! – grzmiały nagłówki w gazetach. A to był dopiero początek. Tylko w styczniu tego roku w głównych czeskich mediach pojawiło się 41 materiałów krytykujących naszą żywność.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Polscy producenci żywności spod słowackiej granicy telefony z pogróżkami odbierają jeszcze w trakcie naszego spotkania. – Jeżeli wasze nazwisko znów się pojawi w prasie, nie wyjdzie wam to na dobre – mówił głos w słuchawce. Żaden z naszych rozmówców nie chciał sobie zrobić zdjęcia.

– Numery telefonów są na samochodach dostawczych, łatwo do nas zadzwonić, obrazić, zagrozić pobiciem czy innymi konsekwencjami – mówi polski przedsiębiorca. Podobnie są zastraszani bracia Machajowie. Do dziś pamiętają telefon, który ich obudził pewnej wiosennej nocy: płonie sklep w Nižnej za Trsteną. Ktoś go oblał benzyną i podpalił. Ogień zauważył mieszkaniec pobliskiego bloku, wezwał straż pożarną. Jednak ani z towaru, ani z budynku nic nie zostało.

– Śledztwo było, udowodniono spalenie, ale sprawę umorzono – opowiada przedsiębiorca. – To był ewidentny zamach konkurencji – mówi jeden z braci. Jest jednym z tych, którzy chociaż nigdy żadnej wpadki nie zaliczyli, biorą na siebie błędy polskich producentów.

Więcej o wojnie o polską żywność przeczytacie w najnowszym numerze „Wprost", który od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy numer tygodnika "Wprost" jest również dostępny na Facebooku .