Rządzie - nie broń nas przed bronią

Rządzie - nie broń nas przed bronią

Dodano:   /  Zmieniono: 
Za sprawą byłego ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy wrócił temat upowszechnienia dostępu Polaków do broni palnej. Temat zastępczy? Być może. Tym niemniej godny uwagi zważywszy na to, że dziś szansę na posiadanie broni palnej w Polsce ma przede wszystkim ten, który chce jej użyć przeciwko naszemu mieniu.
Argumenty przeciwko liberalizacji ustawy o dostępie do broni są wciąż te same – ludzie są nieodpowiedzialni i jeśli dać im broń do ręki to ulice Warszawy, Krakowa czy Bydgoszczy zmienią się w arenę do paintballa – przy czym zamiast kulek z farbą będziemy do siebie strzelali z ostrej amunicji. Przodują w takim argumentowaniu – a jakże – intelektualiści o proweniencji lewicowej, którzy tradycyjnie już kochają człowieka tak bardzo, że najchętniej zamknęliby go w klatce, wydzielali posiłki i koncesjonowali wszelkie jego zachowania – bo wiadomo, że bez tego nawet przy wiązaniu sznurówek jesteśmy w stanie zwichnąć sobie bark. To dobroduszne traktowanie człowieka jako poczciwiny, który niechybnie zrobi sobie krzywdę, jeśli tylko nie opiszemy w 26 tysiącach ustaw tego jak ma się zachowywać w każdej sytuacji jest jednak tematem na inne opowiadanie.

Ja chciałbym zostać przy broni i przy apokaliptycznej wizji rzeczywistości kreślonej przez przeciwników powszechnego do niej dostępu. Nie zamierzam czarować, używać retorycznych sztuczek tylko od razu złapię byka za rogi. Argumentem przeciw dostępowi do broni są opisywane co jakiś czas przez media masakry w szkołach, tudzież innych miejscach do których dochodzi m.in. w USA gdzie karabin maszynowy M-16 jest kupić łatwo tak, jak u nas kilogram ziemniaków. „Tego chcecie?" – pytają retorycznie rozmaici lokalni Katoni.

Tak – ja też oglądałem „Zabawy z bronią", „Słonia", a z racji wykonywanego zawodu często spotykam się z tragediami związanymi z jej nieodpowiedzialnym użyciem. Tylko jest jeszcze druga sprawa o której przeciwnicy dostępu do broni milczą. Otóż (proszę sięgnąć do statystyk) w tych stanach USA gdzie dostęp do broni jest najłatwiejszy liczba rozbojów i włamań do mieszkań jest znacznie mniejsza niż mogłoby to wynikać z ogólnego poziomu przestępczości. Lokalne „karczki" zanim postanowią „pożyczyć od kogoś 5 złotych" na ulicy, albo sprawdzić gdzie trzymamy w domu oszczędności zastanawiają się bowiem po kilka razy, czy aby ich potencjalna ofiara nie uraczy ich aby kilkoma gramami ołowiu. I nie wiem jak państwu – ale mnie wizja w której, niechby tylko w moim własnym domu, czuję się bezpiecznie – naprawdę się podoba. Bo jakoś tak jestem dziwnie przekonany, że jeśli – odpukać – zdarzyłoby się, że jakiś zdesperowany włamywacz postanowiłby sprawdzić czy jestem zamożny, a ja akurat byłbym w domu, to raczej akurat wtedy patrol policji nie przechadzałby się po mojej klatce. A ja chciałbym mieć szansę w moim własnym domu bronić moich najbliższych. I zapewniam, że w kłótniach domowych nie używałbym pistoletu jako argumentu  - tak jak 95 procent pozostałych ludzi.

Można by jeszcze wiele różnych argumentów przytaczać – że np. nikt nie ogranicza naszego dostępu do samochodów czy noży kuchennych, które są równie groźnym narzędziem jak pistolet; że w USA gdzie dostęp do broni jest powszechny żyje się mimo to na tyle bezpiecznie, że ludzie wolą tam przyjeżdżać niż stamtąd wyjeżdżać, etc. etc. Ja jednak krytykom liberalizacji dostępu do broni polecam pod rozwagę argument z akapitu powyżej. Bo to jest argument realny.