Konanie czwartej władzy

Konanie czwartej władzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marek Migalski chciał zorganizować na konwencji PiS-u panel na temat mediów, w którym – oprócz medialnych ekspertów typu Gosiewski czy Suski, mieli zabrać głos również dziennikarze, niekoniecznie uważający, że wszystko co zrobi prezes Jarosław Kaczyński jest przejawem „czystego dobra” jakim prezes PiS jest dotknięty. Nic z tego – Przemysław Gosiewski stwierdził, że listę gości zatwierdza on, a propozycja Migalskiego „nie mieści się w wizji i koncepcji” zjazdu.
Teraz można by przez trzy akapity drwić z syndromu oblężonej przez podłe media PiS-owskiej twierdzy, której zagraża – zdaniem Gosiewskiego – nawet… Rafał Ziemkiewicz (sic! Wiceprezes Gosiewski nie chciał m.in. by właśnie Ziemkiewicz brał udział w posiedzeniu PiS-owskich aktywistów). Można by pisać o paranojach i ciągotach do cenzurowania prasy i do dzielenia dziennikarzy na swoich i obcych. Można by też przypomnieć, jak nie tak dawno na konferencje rządu PiS-LPR-Samoobrona najpierw wchodziła Telewizja Trwam, a dopiero potem cała reszta. Problem polega na tym, że paranoiczne postrzeganie mediów jako stron w politycznej walce jest udziałem nie tylko PiS-u, ale również PO, SLD i… samych dziennikarzy.

Gdzieś mniej więcej od 2004 roku, kiedy po aferze Rywina w mediach przestał obowiązywać podział na dziennikarzy słusznych (tj. zaczynających dzień od lektury pewnej gazety z wyborami w tytule) i oszołomów, pojawił się nowy podział – na dziennikarzy PiS-owskich i PO-wskich (tych drugich, dla niepoznaki, nazywa się ludźmi o poglądach liberalnych). Dopóki tego podziału dokonują główni zainteresowani – tj. politycy – można co najwyżej ubolewać nad całkowitym niezrozumieniem idei wolnych mediów będących, jak to się szumnie określa, czwartą władzą. Niestety ten podział utrwalają sami dziennikarze obrzucając się radośnie partyjnym błotem. W ten sposób zachowują się jak facet, który siedząc na gałęzi piłuje ją od strony drzewa i jeszcze przekonuje wszystkich że robi to dla jakiejś wyższej idei, a nie po to żeby efektownie uderzyć w ziemię.

Prawda jest bowiem taka, że umacnianie przekonania iż taki np. Ziemkiewicz jest funkcjonariuszem PiS (choć jak widać Gosiewski patrzy na to inaczej), Janina Paradowska otrzymuje polecenia od premiera Tuska, a Tomasz Wołek zmienia przynależność partyjną w zależności od tego z której strony wieje polityczny wiatr jest niszczeniem środowiska dziennikarskiego jako całości. Kiedy Tomasz Lis, czy inny Bartosz Węglarczyk przekonuje, że Jacek Karnowski w Polskim Radiu oznacza oddanie go w jasyr PiS-owi, a z drugiej strony Sakiewicz z Semką z przekąsem powtarzają przekonanie, że skrót TVN należy rozwijać jako Tusk Vision Network, tak naprawdę szkodzą nie swoim konkurentom tylko sobie. Bo opinia publiczna słuchając tej kakofonii oskarżeń przestaje odbierać media jako miecz na polityków i czwartą władzę, sprawującą kontrolę nad rozpasanymi ambicjami co po niektórych ludzi władzy. Zamiast tego zaczyna traktować prasę czy telewizję jako strony politycznego konfliktu i zaczyna oczekiwać od mediów wyłącznie politycznych igrzysk. I tak sympatyk PO kupuje „swoją" gazetę nie po to, żeby przeczytać co zbroili politycy, ale po to by pośmiać się z Kaczyńskich. Dla równowagi sympatyk PiS włączy swoją telewizję tylko po to, aby przekonać się czy Donald Tusk ma jeszcze jakiegoś przodka w Wehrmachcie.

W pewnym momencie wydawało się, że niszę po rzetelnych mediach zajmą blogerzy. Ale to płonne nadzieje. Blogerzy, jeszcze bardziej niż dziennikarze angażują się w polityczny konflikt stając się „siepaczami" jednej ze stron. I, w odróżnieniu od dziennikarzy, nie można ich za to winić. Bloger to obywatel – ma prawo do jawnie deklarowanych partyjnych sympatii, może pisać co mu ślina na język przyniesie, może przedstawiać każde zdarzanie tylko ze swojej perspektywy – bo takie jest prawo obywatela zabierającego głos na agorze jaką jest internet. Dlatego blogerzy nigdy nie zastąpią dziennikarzy. Niestety sami dziennikarze sami wpychają się w rolę blogerów.

Czy dziennikarz nie może mieć poglądów politycznych? Oczywiście że może, a wręcz musi. Tylko że dziennikarz ma mieć poglądy, a nie sympatie partyjne. Bo czym innym jest bycie ideologicznym konserwatystą, a czym innym wyznawcą Kaczyńskiego. Czym innym jest posiadanie poglądów liberalnych, a czym innym przekonywanie świata, że Tusk jest najwspanialszym co zdarzyło się Polsce od czasów Mieszka I. Nie ma złych i dobrych poglądów. Są natomiast zawsze złe sympatie partyjne. Bo jeśli uznamy że jest inaczej to dodajmy do każdej gazety i każdej stacji telewizyjnej logo popieranej przez nią partii. A potem udajmy się na pogrzeb polskich mediów.