Totalitarni wyborcy

Totalitarni wyborcy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W ostatnich miesiącach w czasie rozmów ze znajomymi unikam jak ognia tematów politycznych. Robię to odkąd zauważyłem, że kiedy rozmawiam z tymi, którzy popierają PO prędzej czy później jestem odsądzony od moherowych beretów i PiS-owskich propagandzistów. Kiedy zaś rozmawiam z sympatykami PiS okazuje się, że reprezentuję złowrogie siły „salonu”.
Ta niejednoznaczność oceny mojej skromnej osoby wcale nie wynika z jakiegoś szalonego nonkonformizmu, który każe mi zawsze stawać po przeciwnej stronie niż mój rozmówca. Nie. Wystarczy po prostu, że przez całą rozmowę mówię to, co myślę. Prędzej czy później okazuje się, że myślę źle.

Kiedy więc rozmawiam z sympatykiem PiS i słyszę, jak dobrze trzymała się polska gospodarka w 2007 roku i jak rząd Tuska potrafił to zepsuć obniżając tempo wzrostu do marnego 1 procenta PKB z groszami – nieśmiało zauważam, że gdyby w czasie kryzysu wprowadzić w życie lekarstwo zaproponowane przez PiS – czyli radosne zwiększanie deficytu budżetowego – dziś bylibyśmy blisko Aten. I nie chodzi wcale o ocieplenie klimatu. No i tutaj mój rozmówca już mnie demaskuje: „No tak" – mówi mi. „Salon. Co tam w Gazecie Wyborczej? Ciekawy był ostatni odcinek szkiełka?” – drwi, a ja już wiem, że nie pogadamy.

Kiedy z kolei mam przyjemność rozmawiać z sympatykiem PO i słyszę od niego, że liberalna nowoczesna Polska jest możliwa do urzeczywistnienia tylko pod rządami Donalda Tuska – to nie mogę się powstrzymać by nie zauważyć, że podczas gdy PO mówiło o podatku liniowym i na mówieniu się skończyło – PiS zlikwidował horrendalny, 40-procentowy podatek dla najbogatszych, obniżył pozostałe podatki od osób fizycznych i zredukował wymiar składki rentowej – co niewątpliwie pomogło w czasie kryzysu utrzymać popyt w kraju na wysokim poziomie. Wtedy mój interlokutor mierzy mnie wzrokiem i mówi: „No tak. Trzeba było mówić żeś moherowy beret. Nie strzępiłbym języka". I od tej pory możemy rozmawiać co najwyżej o ostatnim odcinku „M jak miłość”.

Szczerze mówiąc ten totalitaryzm sympatyków obu partii mnie przeraża. Tak, tak – totalitaryzm, bo to właśnie w systemie totalnym monopol naprawdę ma tylko jedna siła polityczna – a całą resztę stanowią odszczepieńcy, wrogowie narodu i inne podejrzane typy, które najlepiej ze zdrowego społeczeństwa wyeliminować. Najzabawniejsze, że obie strony są oczywiście ślepe na swoją niedemokratyczność – i o zagrożenie dla demokracji oskarżają wyłącznie przeciwników. A właściwie wrogów – bo słowo „przeciwnik" kryje w sobie za dużo szacunku.

Tymczasem w demokracji nie ma wrogów – są przeciwnicy, z którymi mamy się spierać, ale którzy muszą istnieć, żeby w czasie dyskusji i polemik rządu i opozycji wypracowywać rozwiązania najkorzystniejsze dla kraju. Ale mam wrażenie, że dla większości wyborców PiS i PO debata o sprawach kraju ogranicza się do tego, że na pytanie „jaka Polska?" odpowiadają „nasza”. Co znaczy „nasza”? „Nie ich”! A takie detale jak reformy gospodarcze, wizja państwa, priorytety polityki zagranicznej – to sprawy dobre dla nudziarzy.

Staram się nie rozmawiać ze znajomymi o polityce, ale czuję się zmuszony by o niej pisać, bo w tej totalnej wojnie między sympatykami PO i PiS mogę tylko przegrać. Skoro obie strony uważają mnie za zdrajcę – niezależnie od tego która z nich by wyeliminowała wroga – zawsze będę na straconej pozycji. Dlatego staram się nie tylko pisać, ale i mimo wszystko przełamywać tę niechęć do rozmów o polityce. Bo oprócz PO i PiS jest jeszcze Polska. I nie wiem jak dla was – dla mnie to ona jest najważniejsza.