Pamięta stosy ciał, koszmarny wagon i księdza, który „badał” dziewczynki. Ale wciąż szuka zagubionych kawałków życia

Pamięta stosy ciał, koszmarny wagon i księdza, który „badał” dziewczynki. Ale wciąż szuka zagubionych kawałków życia

Pani Monika w dzieciństwie
Pani Monika w dzieciństwieŹródło:Archiwum prywatne
Telewizor chodzi na okrągło, nastawiony na wiadomości od rana do wieczora. Pani Monika patrzy na obrazy z wojny. Patrzy, choć nie może. – Wiem, dziecko, że ja się tym katuję. Ale nie potrafię inaczej. Wszystko do mnie wraca…

Fala wspomnień wezbrała wcześniej, jeszcze przed koronawirusem. 31 grudnia 2019 roku Monika Szczygielska (z domu Wieczorkowska) założyła konto na Facebooku, tu chciała poszukać zagubionych kawałków życia.

Nie jest łatwo, zdrowie już nie to co kiedyś, a i słuszny wiek nie pomaga. Niemniej tydzień później, 7 stycznia 2019 roku, pani Monika publikuje pierwszy post. To zdjęcie Domu Dziecka w Kruszynie, pod Radomiem, konkretnie w Pałacu Lubomirskich, i tekst: „Spędziłam tam po wojnie kilka lat, lata te miały wpływ na całe moje dorosłe życie, niestety. Usiłuję od jakiegoś czasu odszukać kogoś z współwychowanków, ale wydaje się to bezcelowe, upłynęło tyle dziesięcioleci. Nie dla wszystkich natura była łaskawa”.

Może jednak była? Może ktoś żyje, ma się na tyle dobrze, że zechce z panią Moniką się skontaktować, spotkać, porozmawiać? Może są dzieci, wnuki, coś wiedzą, coś słyszeli, przechowują jakieś zdjęcia, pamiątki, dokumenty?

Pani Monika jest uparta, chce dokończyć układankę, dołożyć ten element, którego tak jej brakuje. Mówi: – To moja idée fixe, bez tego tak do końca nie istnieję.

Już przecież coś ma, na Facebooku odnalazła ją pewna kobieta, napisała, że jej ciocia pamięta Monikę, jak była bardzo mała, że bardzo dobrze znała jej Mamę i Tatę (wielką literą, bo tak właśnie pisze o Rodzicach pani Monika), że nawet ma ich zdjęcia i zaraz może przysłać.

Monika Szczygielska zobaczyła na nich po raz pierwszy swojego Tatę.

Tamka 23

(Opowiada pani Monika, dopiski w nawiasach to moje wtrącenia)

Niespiesznie przeszukuję internet. Czego szukam… Szukam kilku zgubionych lat dzieciństwa. Warszawa w czasie okupacji, sporo pamiętam. W okresie Powstania Warszawskiego miałam prawie sześć lat.

Urodziłam się 12 listopada 1938 roku, moi rodzice to Maria i Stefan Wieczorkowscy. Powiśle znało tę parę, była bardzo charakterystyczna: On prawie dwa metry, Ona z piękną twarzą i głosem, ale garbata, jak miała pięć lat, przejechał ją tramwaj konny.

Ojciec nie wstydził się chodzić z Matką pod rękę, stanowili pod tym względem ewenement, bo wtedy, jak człowiek był garbaty, czy w ogóle ułomny, to ludzie myśleli, że musi być też nieinteligentny, nieogarnięty, kaleki także psychicznie.

Rodzice pani Moniki

Powstanie Warszawskie. Ulica Tamka 23, numeru mieszkania nie pamiętam, chyba 18, na ostatnim piętrze, wchodzi się do nas po drabinie. Nie ma frontowej ściany i części podłogi, mieszkamy w kuchni. Nie ma też Ojca, nie wiem, jak wygląda, w ogóle go nie pamiętam. Mamy nadzieję, że żyje, modlimy się codziennie za niego. Mam tylko lalkę, którą mi podarował, taką z piękną porcelanową buzią.

(Do dziś pani Monika żyje tylko ze strzępkiem informacji i to niepewnym: Ojciec zaginął w połowie wojny, podobno został rozstrzelany w Grodzisku Mazowieckim. Kiedy i gdzie dokładnie, w jakich okolicznościach, dlaczego? Nie wiadomo)

W kamienicy jest placyk z komórkami na węgiel, trzepak, tajemnicza furtka w murze odgradzającym dom od klasztoru. Po sąsiedzku wejście do piwnic, otwiera się je tylko na wycie syren, gdy nadciągają naloty bombowe. Dwa podwórka, na jednym kapliczka z figurą Matki Boskiej, ludzie modlą się tam wieczorami, Mama śpiewa miękkim altem, jest solistką w kościele św. Krzyża. Pięknie śpiewa, mogłaby zrobić wielką karierę, gdyby nie ten garb.

Jak jest strzelanina, to wszystkie dzieciaki pod biurko, jak dorośli wychodzą – to samo. Na ulicach bardzo niebezpiecznie, przedszkole zamknięto. W mieszkaniu na parterze zawija się papierosy, handluje nimi moja Matka z walizeczki zawieszonej na szyi.

Stoimy przed bramą z tą walizeczką, idzie dwóch pijanych żandarmów, jeden z nich kopie, papierosy wysypują się na trotuar, wypadają opakowania z nabojami. Niemcy trzeźwieją, boją się zareagować od razu, jest ich dwóch na ulicy pełnej Polaków. Dopiero następnego dnia robią nalot na nasz dom.

(Nie chodziło wcale o papierosy;, tylko o to, że Maria należała do Armii Krajowej, była skrzynką kontaktową, w walizeczce ukryte były granaty lub butelki z benzyną, po które zgłaszali się wtajemniczeni)

Wszystkie dzieci mają w ubraniach szmatki, wszywa je znajoma, ma warsztat krawiecki na rogu Tamki i Kopernika. Na każdej – imię, nazwisko, data urodzenia, adres zamieszkania. To samo wtłaczają mi Mama i ciocia Isia, ciągle każą powtarzać: imię, nazwisko, data urodzenia. „To jest jak pacierz”, mówi ciocia. Powtarzam.

W piwnicy nie ma światła, są lampy karbidowe, okropnie śmierdzą. Tłok, płacz małych dzieci, zaduch… Wolę już siedzenie u Isi pod biurkiem, ale tam leży bardzo ranny powstaniec wyciągnięty z kanału burzowego.

(Kanał znajdował się niedaleko domu przy Tamce 23; co chwilę wychodzili z niego ludzie, brudni, cuchnący, zmęczeni, często ranni)

Źródło: Wprost

Ponadto w magazynie