Trzy najpopularniejsze filmy, w których znaczącym miejscem akcji są księgarnie, miały premierę w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Może to przypadek, a może i nie. Zbliżający się koniec wieku był zarazem końcem tysiąclecia, a to budziło bliżej nieuzasadniony niepokój, którym żywiła się strasząca końcem świata popkultura. I bez tego zresztą ekonomiści straszyli załamaniem gospodarki, z obszaru polityki też słychać było niepokojące pomruki. Kultura w jakiś tajemniczy sposób wyczuwa takie niepokoje i szuka na nie, na miarę swoich możliwości, lekarstw. Stąd może te księgarnie, które w rozrywkowych filmach nie są oczywistym miejscem akcji, ale za to dobrze się kojarzą. Księgarnia to miejsce spokojne, oaza ciszy i ładu w świecie pełnym zamieszania. Miejsce, w którym nie może zdarzyć się nic złego. W filmie „Masz wiadomość” mała nowojorska księgarnia ma ulec likwidacji, bo obok powstaje filia wielkiej sieci księgarskiej. I pewnie tak by się stało, gdyby pomiędzy właścicielką (Meg Ryan) i szefem agresywnego molocha (Tom Hanks) nie rozkwitła miłość. Jeszcze większą przepaść mają do pokonania bohaterowie filmu „Notting Hill”. Ona (Julia Roberts) jest międzynarodową gwiazdą filmową, on (Hugh Grant) – właścicielem niewielkiej księgarni z książkami podróżniczymi w tytułowej dzielnicy Londynu. Spotkali się tam przypadkowo, przebrnęli przez wiele zabawnych perypetii i ich miłość rozkwitła, bo jakżeż mogło być inaczej, gdy zaczęła się w przytulnej księgarni? Zabawnie nie jest natomiast w „Desperado”, w którym szukający zemsty mariachi (Antonio Banderas) przybywa do miasteczka opanowanego przez handlarzy narkotyków. Poraniony w strzelaninie znajduje schronienie w księgarni prowadzonej przez Salmę Hayek i tu też pojawia się miłość, mimo że piękna pani z księgarni współpracuje z wrogami Banderasa.
Cień cervantesa
Podobną rolę jak w „Desperado” odgrywa księgarnia w wydanej właśnie u nas powieści „Labirynt duchów” Carlosa Ruiz Zafóna. Niezwykle popularny hiszpański pisarz w rozłożonej na kilkadziesiąt lat opowieści opisuje najmroczniejszą stronę reżimu generała Franco: działanie tajnej policji i rozmaitych agentów, ciężkie więzienie, nadużyciawładzy, porywanie dzieci, bezlitosne zabijanie wrogów. To, co w filmie Roberta Rodrigueza było okrutną, ale przecież kolorową pocztówką z Meksyku, tu jest opresją ogarniającą cały kraj. Sceneria Barcelony oraz Madrytu, w których rozgrywa się akcja, nie ma nic wspólnego z błyszczącymi pocztówkami. Nawet pogoda jest paskudna: niemal przez całą powieść pada deszcz. Zafón napisał olbrzymi, ponury thriller mocno zakorzeniony w ciemnym okresie historii Hiszpanii. Ale w tej szarej panoramie jest jedno miejsce oświetlone ciepłym światłem – to barcelońska księgarnia prowadzona przez rodzinę Sempere. Kiedy bezwzględna, ale w głębi duszy szlachetna agentka otworzyła jej drzwi, „poczuła muśnięcie innego życia, tego, którym powinna żyć (…). Dzwoneczek nad drzwiami rozdzwonił się na jej powitanie i natychmiast poczuła jedyny w swoim rodzaju zapach książek, woń tysięcy stron proszących, by dać im szansę. Przydymione światło spowijało wnętrze, sprawiając, że księgarnia wyglądała jak dekoracja ze snu (…) od niekończących się półek z jasnego drewna po najdrobniejszy pyłek kurzu wirujący w snopach światła padającego z witryny”. Pomińmy milczeniem egzaltowany i ocierający się o grafomanię ton tego opisu, bo jego autorowi chodziło o to, by wejście na co dzień walczącej, zabijającej bezlitośnie wrogów kobiety do tego przybytku było jak wniebowstąpienie. Księgarnia Sempere jest w okrutnym świecie jeśli nie niebem, to przynajmniej rajskim zakątkiem, którego przyjaźni i szlachetni mieszkańcy – choć sami dość wystraszeni – udzielają wsparcia tym, którzy walczą ze złem. To, że w „Labiryncie duchów” Zafón zrobił z księgarni miejsce tak cudowne, dla znających jego poprzednie powieści nie jest zaskoczeniem.
Jest bowiem ten tytuł czwartą i ostatnią częścią cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek, którego pierwsza część „Cień wiatru” ukazała się w 2001 r., a więc pomysł na nią musiał dojrzewać i musiała być pisana w latach 90. ubiegłego wieku – w tym samym czasie, kiedy powstawały wspomniane filmy. Dla tych więc, którzy wcześniej nie czytali, ale chodzili do kina, też nie powinno być zaskoczeniem to, że pozornie skromna księgarnia Sempere i Synowie jest ośrodkiem wielkiej, wielowątkowej opowieści z pełną tajemnic fabułą i mnóstwem zapożyczeń od innych, o wiele większych od Zafóna pisarzy. Z jednej strony nawiązuje np. do twórczości Borgesa, z drugiej do literatury sensacyjnej i łączy to wszystko w brawurową opowieść, która sprawiła, że obok Cervantesa jest on najpopularniejszym w świecie hiszpańskim pisarzem. Szczegółowe porównywanie Zafóna z autorem „Don Kichota” nie ma sensu, bo wielkość pierwszego oczywiście zostanie przysłonięta przez literacką wartość prozy drugiego. Warto sobie jednak uświadomić, że o ile Cervantes był ojcem założycielem nowożytnej powieści jako gatunku, o tyle autor „Cienia wiatru” jest tym, który przywraca nam wiarę w to, że poturbowana literackimi eksperymentami XX w., osaczona przez agresywne elektroniczne media i telewizyjne seriale powieść przetrwa. Zafón pokazuje, że powieść nadal ma w sobie tyle energii, by skutecznie zabawiać czytelników i uwodzić magią opowiadanych historii.
Pisarz z hollywood
Urodzony w 1964 r. Zafón literaturą zajął się na serio na początku lat 90. i w 1993 r. wydał pierwszy ze swoich horrorów dla młodzieży „Książę mgły”. Wcześniej zrobił szybką karierę w agencji reklamowej, w której doszedł do stanowiska dyrektora kreatywnego. Kiedy jednak jego powieść zdobyła jedną z hiszpańskich nagród literackich, stać go było na to, by rzucić pracę i wyjechać do Los Angeles. Tam zajął się pisaniem scenariuszy i następnych powieści dla młodzieży. Ale zarabiając w ten sposób, cały czas myślał o poważniejszej literaturze, bo za swoich mistrzów uznawał przecież Borgesa, Dostojewskiego, Dickensa czy Tołstoja. I doskonalił swój warsztat. Teraz pisze w sposób niezwykle obrazowy, czego dowodem choćby to, że „Cień wiatru” zaraził czytelników urokiem Barcelony sprzed kilkudziesięciu lat. Powieść napisał Zafón w Los Angeles i wysłał do Hiszpanii na konkurs. Nagrody nie zdobyła i wydawało się, że przepadnie, ale utwór hollywoodzkiego wyrobnika urzekł swoim klimatem jednego z jurorów i po jego interwencjach „Cień wiatru” trafił w 2001 r. na rynek. I nie wzbudził większego zainteresowania. Nikogo to nie zdziwiło, bo powieść pozornie nie ma atutów komercyjnego produktu literackiego. Ot, nostalgiczna, ciepła opowieść o konwencjonalnych uczuciach z domieszką tajemnicy i o miłości do książek oraz literatury. Ośrodek akcji też jest mało atrakcyjny – ledwie dysząca księgarnia, no i jeszcze ukryty w podziemnych zakamarkach miasta gigantyczny Cmentarz Zapomnianych Książek – magiczne miejsce, w którym przechowywana jest cała mądrość świata i odchodzącej w przeszłość kultury, narażonej na rozmaite ataki i podstępne spiski. – Cmentarz Zapomnianych Książek jest dla mnie metaforą tożsamości, pamięci, idei, nie tylko literatury – powiedział mi Zafón w 2008 r. – Jesteśmy tym, co pamiętamy. I im mniej pamiętamy, tym mniejsi jesteśmy.
„spisek” księgarzy
Jakby szlachetnie takie zdania nie brzmiały, wylansowaniu „Cienia wiatru” nie pomagały. Po dwóch latach „Cień wiatru” niespodziewanie pojawił się na listach najlepiej sprzedawanych książek w Hiszpanii. Cud? Carlos Marrodán Casas, wybitny tłumacz literatury hiszpańskiej na polski, powiedział mi kiedyś, że według niego kluczem do powodzenia powieści byli księgarze. Pamiętali i lubili wcześniejsze powieści Zafóna dla młodzieży i po lekturze tej pierwszej dla dorosłych polecali ją klientom. Tym bardziej że jest to powieść między innymi o miłości do książek, o sile literatury i jako taka musiała im się podobać. Zapoczątkowana przez nich spontaniczna, szeptana akcja promocyjna ogarnęła klientów księgarń, którzy z pewnością polecali książkę znajomym. Pojawiły się nowe recenzje, już pełne podziwu, szacunku i górnolotnych określeń. W dzienniku „El Mundo” można było przeczytać na przykład, że powieść „jest celebracją narracji”. Rzeczywiście –„Cień wiatru” to efekt rozkoszowania się samym opowiadaniem, coś w rodzaju uczty dla tych, którzy lubią słuchać pełnych tajemnic historyjek łączących rozmaite wątki, nawiązujących do różnych gatunków literackich. Tyle że większość z nich należy do literatury drugorzędnej, ale prawdopodobnie to jest jedną z przyczyn sukcesu powieści Zafóna, bo w ten sposób nawiązała ona do obecnej w literaturze hiszpańskojęzycznej tradycji czytania tanich, publikowanych w zeszytach powieści przygodowych czy romansowych. Jawnie nawiązał do nich Zafón w „Grze anioła” (2008), drugiej powieści z cyklu, a już w ostatniej, „Labiryncie duchów”, poddał się literaturze sensacyjnej bezwstydnie, choć zachował swój styl. I udała mu się rzecz niebywała: żonglując elementami literatury drugoczy nawet trzeciorzędnej, sprawia wrażenie, że odkrywa ich nowe życie, że gromadząc je w ramach jednej fabuły, uwzniośla je i nasyca treściami spoczywającymi dotąd na innej, wyższej półce artystycznej. Tworzy coś w rodzaju baśni skomponowanej podług potrzeb dzisiejszego czytelnika, który lubi poczytać o tym, co już zna, ale co ma nagle oświetlone w nowy sposób. I to był pisarski strzał w dziesiątkę – „Gra anioła” odniosła sukces równie wielki, jak „Cień anioła”. A ta pierwsza, otwierająca cykl o Cmentarzu Zapomnianych Książek, została przetłumaczona w ponad 50 krajach i sprzedana w ponad 20 mln egzemplarzy. No a potem był czas triumfu „Więźnia nieba” (2011). I znów gigantyczny sukces nie tylko w krajach hiszpańskojęzycznych – milionowy nakład rozszedł się w samych Włoszech. Polski wydawca przygotował 200 tys. egzemplarzy, co w porównaniu z nakładami innych powieści jest u nas liczbą astronomiczną. Teraz ścieżką sukcesu podąża „Labirynt duchów”.
Skoro „Cień wiatru” i następujące po nim powieści z taką miłością odnoszą się do księgarń, nie może dziwić, że Zafón wspomniał w nich o w eseju podróżniczym hiszpańskiego pisarza i wykładowcy uniwersyteckiego Jorge Carrióna „Księgarnie”. Książka ta opowiada o idei księgarni jako fenomenie społecznym, intelektualnym i komercyjnym, a także opisuje odwiedzane przez autora księgarnie z różnych zakątków świata. I nic dziwnego, że „Cień wiatru” pojawił się wtedy, gdy Carrión dostrzegł, że w naszych czasach księgarnia jest romantycznym symbolem „porozumienia, przyjaźni, miłości”, ale też pokazał, że Zafón nie odkrył w swoim cyklu powieściowym niczego nowego, a jedynie utrafił w powszechne, choć może nieuświadomione przeświadczenie. Nie bez powodu Carrión wspomina, że w księgarni City Lights w San Francisco, niegdyś odwiedzanej przez bitników, natknął się na plakat „Books, not Bombs”. To hasło, choć go nie znali, przyświecało wielu księgarzom hiszpańskim, którzy stawiali opór dyktaturze frankistowskiej, i chilijskim w czasach rządów junty wojskowej Pinocheta. Carrión wymienia akurat te przykłady, bo są mu one bliskie kulturowo, ale przecież na całym świecie księgarnie są miejscami szczególnymi – choć, dodajmy, chodzi o księgarnie prywatne, z charakterem, a nie wielkie sieciówki. Te pierwsze to, jak pisze Carrión, wspólnoty wyznawców, gdzie się czyta, rozmawia o tym, co się czyta, doradza, co czytać. To miejsca o wiele istotniejsze niż biblioteki, które z reguły są częścią jakiejś większej instytucji i w których nawiązywany kontakt z książką obarczony jest tymczasowością – wypożycza się ją i podejmuje zobowiązanie zwrotu. W księgarni podejmuje się decyzję kupna książki, czyli zakłada związek z nią na stałe. To coś takiego, jak zaślubiny, wprawdzie przy użyciu pieniędzy, ale potem następuje głęboki intelektualny kontakt z drugim człowiekiem, podczas gdy w bibliotece nawiązuje się związek z góry skazany na przemijanie. Dlatego księgarnie mają w sobie coś ze świątyni, a księgarze (w dawnym stylu) z kapłanów. Stąd ten szczególny stosunek do tych miejsc, ich promieniowanie spokojem, zapowiedź szczęścia, o czym czasami mówi dzisiejsza popkultura i co opisał Zafón. g
© Wszelkie prawa zastrzeżone

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze