Armia, język, wiara” – zachęcał do poparcia swojej osoby obecny prezydent Petro Poroszenko, który w pierwszej kadencji rzeczywiście odbudował będące w rozsypce wojsko, wspierał rozwój języka ukraińskiego oraz zaangażował się w powołanie niezależnej od Moskwy Cerkwi prawosławnej. Tuż przed głosowaniem na plakatach mogliśmy przeczytać: „Kandydatów jest wielu, prezydent jeden”. Ukraińcy pamiętają jednak, że nie spełnił swoich obietnic z poprzednich wyborów, które odbyły się wiosną 2014 r. po rewolucji godności, gdy zaczynała się rosyjska agresja zbrojna.
Oligarchowie nadal mają się dobrze, podobnie jak korupcja, sięgająca także otoczenia prezydenta. W szczycie kampanii okazało się, że gdy cały kraj zbierał pieniądze na armię walczącą z Rosjanami na Donbasie, ludzie z prezydenckiej rady bezpieczeństwa zarabiali na starych częściach z demobilu, przemycanych z Rosji. Nie przeszkodziło to Poroszence zaprezentować się pod koniec kampanii jako jedyny prawdziwy obrońca przed Rosją. – On mówi: albo ja, albo Putin. Chce pokazać, że wszyscy inni kandydaci nie będą bronić Ukrainy. To jest wybieg polityczny, ponieważ nikt z pozostałych dwojga polityków z pierwszej trójki nie opowiada się za Rosją, to są kandydaci proeuropejscy – mówi Kristina Berdynskych, dziennikarka tygodnika „Nowoje Wriemia”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.