Dostęp do niemal czterystu zawodów jest w Polsce reglamentowany
W Polsce trwa wojna. Po jednej stronie są zwykli ludzie, głównie młodzi, a po drugiej członkowie korporacji zawodowych, którzy chcą ograniczyć dostęp do swoich profesji. Stawką w tej batalii jest zasobność naszego portfela. Im trudniejszy będzie dostęp do zawodu, tym droższe będą usługi świadczone przez członków korporacji. Dostęp do prawie 400 zawodów jest w Polsce ściśle reglamentowany. Na liście znajdują się nie tylko takie profesje, jak adwokat, lekarz czy architekt, ale również przewodnik turystyczny, pośrednik w handlu nieruchomościami, a nawet taksówkarz. Pod tym względem nasz kraj jest europejskim rekordzistą.
W słynących z regulacji Niemczech jest 50 reglamentowanych zawodów, podobnie w Danii, we Francji – 14 zawodów, a w Holandii tylko osiem. Od 1 stycznia 2009 r. w Polsce na listę zamkniętych zawodów zostaną wciągnięte kolejne 23 profesje, m.in. opiekunka do dzieci, masażysta, logopeda czy dietetyk. Według ostrożnych szacunków te ograniczenia hamują wzrost PKB o 1 proc. rocznie. A to oznacza, że każdego pracującego Polaka przywileje korporacji kosztują co roku około 750 zł.
Wyjście przez Okęcie
Jednymi z pierwszych, którzy rozpoczęli walkę z korporacyjnym monopolem, byli młodzi prawnicy. Grzegorz Maj, niespełna 30-letni prawnik, był jednym z założycieli stowarzyszenia FairPlay. Celem organizacji było ułatwienie absolwentom dostępu do ściśle reglamentowanych zawodów prawniczych (adwokat, notariusz, komornik, radca prawny). To właśnie dzięki temu stowarzyszeniu przeforsowano ustawę z 2005 r. otwierającą korporacje (nowelizację promowało PiS, stąd powszechnie jest znana jako „lex Gosiewski"). Wprawdzie zmiana prawa została w 2006 r. w części zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny, ale nie zniechęciło to Maja. W 2006 r. był jednym z założycieli Ruchu Młodego Pokolenia, który walczy o likwidację barier w dostępie do wszystkich zawodów. – Chcemy ułatwić start osobom rozpoczynającym zawodowe życie. Jeśli sami nie zmienimy rzeczywistości, nikt tego za nas nie zrobi. Bramka na Okęciu nie jest dla nas jedynym wyjściem – mówi Maj. Dziś do Ruchu Młodego Pokolenia należy ponad 2 tys. osób.
Walka o trzeci zawód
Z FairPlay związany był także Daniel Krajewski z Jarocina. Podobnie jak część jego kolegów z roku Krajewski nie próbował zdawać egzaminu na aplikację. Poświęcił czas na walkę z prawnymi barierami. Dwa lata temu był jednym z założycieli Stowarzyszenia Doradców Prawnych. – Była to nasza odpowiedź na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, zamykający dostęp do zawodów prawniczych – mówi Krajewski. Dziś stowarzyszenie zrzesza kilkaset osób, które walczą o stworzenie „trzeciego zawodu prawniczego". – Obecnie możemy legalnie udzielać porad prawnych, ale nie możemy występować w sądach. Dlatego zależy nam na wprowadzeniu licencji, które dawałyby doradcom możliwość pełnego reprezentowania klientów. Dzięki temu będziemy prawdziwą konkurencją dla adwokatów i radców prawnych. Chcemy także stworzyć zawód wolny od obowiązku przynależności do korporacji – wyjaśnia Krajewski. Projekt stworzony przez SDP jest już po pierwszym głosowaniu w Sejmie i został skierowany do sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Działalność Krajewskiego psuje samopoczucie szefom korporacji prawniczych. W jednym z wywiadów Władysław Lewandowski, sekretarz Krajowej Rady Radców Prawnych, stwierdził, że skutki wejścia w życie ustawy o licencjach będą poważne. „(…) nie tylko dla nas, ale także dla adwokatów. Już dziś wielu radców prawnych twierdzi, że jeśli powstanie trzeci zawód, to przejdą na licencję. Tam nie będzie składek, nie będzie samorządu. (...) To groźne dla bytu naszych korporacji, dlatego uważam, że powinniśmy się połączyć i wspólnie walczyć". Nic więc dziwnego, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski już przygotował projekt konkurencyjnej ustawy, który – jak twierdzi Krajewski – pisany jest pod dyktando korporacji obawiających się konkurencji doradców prawnych.
Przewodnik z taśmy
Jak można zarabiać na bzdurnych przepisach reglamentujących dostęp do zawodu, pokazał właściciel krakowskiej firmy Crazy Guides (Szaleni Przewoźnicy). Cztery lata temu zaczął zarabiać na nowatorskim pokazywaniu i opowiadaniu o historii Nowej Huty. Zagraniczne wycieczki wozili trabantami przebrani w waciaki kierowcy. Kiedy się okazało, że podróż w czasie do lat PRL to świetny pomysł na przyciągnięcie turystów, konkurencja doniosła, że Crazy Guides nie mają wymaganej prawem licencji przewodników miejskich. – Okazało się, że kontynuowanie naszej działalności grozi wysokimi grzywnami – opowiada Michał Ostrowski, założyciel firmy. Zamiast udać się na kurs, Crazy Guides kupili taśmy z komentarzami turystycznymi zaakceptowanymi przez przewodników i teraz włączają magnetofony. – Turyści traktują to jako dalszą część opowieści o absurdach PRL – opowiada Ostrowski.
Polski rekord
Sprawa ograniczania dostępu do zawodów w Polsce wcale nie jest śmieszna. – W żadnym kraju Unii Europejskiej nie ma tylu obowiązkowych licencji, egzaminów czy zezwoleń, bez których nie można podjąć pracy w określonym zawodzie – uważa Janusz Paczocha, ekspert w dziedzinie reglamentacji zawodów. Paczocha przygotował obszerny raport na temat „blokowanych" zawodów. Z analizy tej wynika, że w Polsce liczba reglamentowanych zawodów z roku na rok wzrasta. Na przełomie lat 80. i 90. blokowany był dostęp do 96 grup zawodowych. – Dziś jest ich już 140 – mówi Paczocha. Ponieważ jedna grupa zawodowa zrzesza nawet kilka profesji liczba reglamentowanych profesji sięgnęła w Polsce 400. Tymczasem prawo unijne wprowadziło dodatkowe obwarowania jedynie w stosunku do siedmiu zawodów, głównie medycznych.
Od 1 stycznia 2009 r., po wprowadzeniu w Polsce nowych przepisów, o pozwolenie na wykonywanie zawodu będą się musieli starać przedstawiciele kolejnych 23 profesji, w sumie ponad 100 tys. osób. Opiekunka do dziecka czy masażysta będą musieli nie tylko mieć odpowiednie wykształcenie, ale będą także zobowiązani do wpisania się do rejestru osób uprawnionych do wykonywania danego zawodu. Każdy za wpis do ewidencji będzie musiał zapłacić 50 zł.
Zmowa korporacji
Adam Smith, ojciec współczesnych teorii ekonomii, stwierdził kiedyś, że osoby wykonujące ten sam zawód rzadko się spotykają, ale ich rozmowa zawsze kończy się jednym – kolejnym pomysłem na podniesienie cen usług. Stwierdzenie szkockiego ekonomisty idealnie sprawdza się w Polsce. Samorządy zawodowe mają coraz silniejszą pozycję, dlatego nie tylko uchwalają „kodeksy etyczne", ale nawet dyktują ceny świadczonych usług. Na przykład Izba Architektów zabroniła swoim członkom brania udziału w przetargach, w których jednym z kryteriów jest cena. Podobnie postępował samorząd aptekarzy, który nakazał swoim członkom sprzedaż leków refundowanych po cenach maksymalnych. Zmawiają się także weterynarze. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zajmował się już sprawami ustalania cen przez osiem izb weterynaryjnych, m.in. śląską, warszawską, lubelską i dolnośląską.
O reglamentację dostępu walczą dosłownie wszyscy. W 2007 r. cechowi rzemieślników, czyli fryzjerom, szewcom i dekarzom, udało się przepchnąć w Sejmie ustawę, która zobowiązywała do zdania egzaminu potwierdzającego kwalifikacje. Pomysł ten został odrzucony przez Senat. Na podobny pomysł pozbycia się konkurencji wpadły również władze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Według SDP, dziennikarze mieliby być podzieleni na trzy grupy – licencjonowanych, zawodowych oraz tzw. pracowników redakcji. Jeśli ten projekt wejdzie w życie, to dziennikarzem będzie mogła zostać tylko osoba z wyższym wykształceniem (co najmniej licencjat) lub czteroletnim stażem w redakcji. – Sytuacja, w której każdy, kto napisze tekst, jest nazwany dziennikarzem, jest niedopuszczalna. Dziennikarstwo jest zawodem zaufania publicznego, więc na bycie nim trzeba sobie zasłużyć – mówi Krystyna Mokrosińska, prezes SDP. Można być pewnym, że po przyjęciu tej ustawy nie będzie już chętnych, aby krytycznie pisać o kolejnych ograniczeniach w dostępie do innych zawodów.


W słynących z regulacji Niemczech jest 50 reglamentowanych zawodów, podobnie w Danii, we Francji – 14 zawodów, a w Holandii tylko osiem. Od 1 stycznia 2009 r. w Polsce na listę zamkniętych zawodów zostaną wciągnięte kolejne 23 profesje, m.in. opiekunka do dzieci, masażysta, logopeda czy dietetyk. Według ostrożnych szacunków te ograniczenia hamują wzrost PKB o 1 proc. rocznie. A to oznacza, że każdego pracującego Polaka przywileje korporacji kosztują co roku około 750 zł.
Wyjście przez Okęcie
Jednymi z pierwszych, którzy rozpoczęli walkę z korporacyjnym monopolem, byli młodzi prawnicy. Grzegorz Maj, niespełna 30-letni prawnik, był jednym z założycieli stowarzyszenia FairPlay. Celem organizacji było ułatwienie absolwentom dostępu do ściśle reglamentowanych zawodów prawniczych (adwokat, notariusz, komornik, radca prawny). To właśnie dzięki temu stowarzyszeniu przeforsowano ustawę z 2005 r. otwierającą korporacje (nowelizację promowało PiS, stąd powszechnie jest znana jako „lex Gosiewski"). Wprawdzie zmiana prawa została w 2006 r. w części zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny, ale nie zniechęciło to Maja. W 2006 r. był jednym z założycieli Ruchu Młodego Pokolenia, który walczy o likwidację barier w dostępie do wszystkich zawodów. – Chcemy ułatwić start osobom rozpoczynającym zawodowe życie. Jeśli sami nie zmienimy rzeczywistości, nikt tego za nas nie zrobi. Bramka na Okęciu nie jest dla nas jedynym wyjściem – mówi Maj. Dziś do Ruchu Młodego Pokolenia należy ponad 2 tys. osób.
Walka o trzeci zawód
Z FairPlay związany był także Daniel Krajewski z Jarocina. Podobnie jak część jego kolegów z roku Krajewski nie próbował zdawać egzaminu na aplikację. Poświęcił czas na walkę z prawnymi barierami. Dwa lata temu był jednym z założycieli Stowarzyszenia Doradców Prawnych. – Była to nasza odpowiedź na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, zamykający dostęp do zawodów prawniczych – mówi Krajewski. Dziś stowarzyszenie zrzesza kilkaset osób, które walczą o stworzenie „trzeciego zawodu prawniczego". – Obecnie możemy legalnie udzielać porad prawnych, ale nie możemy występować w sądach. Dlatego zależy nam na wprowadzeniu licencji, które dawałyby doradcom możliwość pełnego reprezentowania klientów. Dzięki temu będziemy prawdziwą konkurencją dla adwokatów i radców prawnych. Chcemy także stworzyć zawód wolny od obowiązku przynależności do korporacji – wyjaśnia Krajewski. Projekt stworzony przez SDP jest już po pierwszym głosowaniu w Sejmie i został skierowany do sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Działalność Krajewskiego psuje samopoczucie szefom korporacji prawniczych. W jednym z wywiadów Władysław Lewandowski, sekretarz Krajowej Rady Radców Prawnych, stwierdził, że skutki wejścia w życie ustawy o licencjach będą poważne. „(…) nie tylko dla nas, ale także dla adwokatów. Już dziś wielu radców prawnych twierdzi, że jeśli powstanie trzeci zawód, to przejdą na licencję. Tam nie będzie składek, nie będzie samorządu. (...) To groźne dla bytu naszych korporacji, dlatego uważam, że powinniśmy się połączyć i wspólnie walczyć". Nic więc dziwnego, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski już przygotował projekt konkurencyjnej ustawy, który – jak twierdzi Krajewski – pisany jest pod dyktando korporacji obawiających się konkurencji doradców prawnych.
Przewodnik z taśmy
Jak można zarabiać na bzdurnych przepisach reglamentujących dostęp do zawodu, pokazał właściciel krakowskiej firmy Crazy Guides (Szaleni Przewoźnicy). Cztery lata temu zaczął zarabiać na nowatorskim pokazywaniu i opowiadaniu o historii Nowej Huty. Zagraniczne wycieczki wozili trabantami przebrani w waciaki kierowcy. Kiedy się okazało, że podróż w czasie do lat PRL to świetny pomysł na przyciągnięcie turystów, konkurencja doniosła, że Crazy Guides nie mają wymaganej prawem licencji przewodników miejskich. – Okazało się, że kontynuowanie naszej działalności grozi wysokimi grzywnami – opowiada Michał Ostrowski, założyciel firmy. Zamiast udać się na kurs, Crazy Guides kupili taśmy z komentarzami turystycznymi zaakceptowanymi przez przewodników i teraz włączają magnetofony. – Turyści traktują to jako dalszą część opowieści o absurdach PRL – opowiada Ostrowski.
Polski rekord
Sprawa ograniczania dostępu do zawodów w Polsce wcale nie jest śmieszna. – W żadnym kraju Unii Europejskiej nie ma tylu obowiązkowych licencji, egzaminów czy zezwoleń, bez których nie można podjąć pracy w określonym zawodzie – uważa Janusz Paczocha, ekspert w dziedzinie reglamentacji zawodów. Paczocha przygotował obszerny raport na temat „blokowanych" zawodów. Z analizy tej wynika, że w Polsce liczba reglamentowanych zawodów z roku na rok wzrasta. Na przełomie lat 80. i 90. blokowany był dostęp do 96 grup zawodowych. – Dziś jest ich już 140 – mówi Paczocha. Ponieważ jedna grupa zawodowa zrzesza nawet kilka profesji liczba reglamentowanych profesji sięgnęła w Polsce 400. Tymczasem prawo unijne wprowadziło dodatkowe obwarowania jedynie w stosunku do siedmiu zawodów, głównie medycznych.
Od 1 stycznia 2009 r., po wprowadzeniu w Polsce nowych przepisów, o pozwolenie na wykonywanie zawodu będą się musieli starać przedstawiciele kolejnych 23 profesji, w sumie ponad 100 tys. osób. Opiekunka do dziecka czy masażysta będą musieli nie tylko mieć odpowiednie wykształcenie, ale będą także zobowiązani do wpisania się do rejestru osób uprawnionych do wykonywania danego zawodu. Każdy za wpis do ewidencji będzie musiał zapłacić 50 zł.
Zmowa korporacji
Adam Smith, ojciec współczesnych teorii ekonomii, stwierdził kiedyś, że osoby wykonujące ten sam zawód rzadko się spotykają, ale ich rozmowa zawsze kończy się jednym – kolejnym pomysłem na podniesienie cen usług. Stwierdzenie szkockiego ekonomisty idealnie sprawdza się w Polsce. Samorządy zawodowe mają coraz silniejszą pozycję, dlatego nie tylko uchwalają „kodeksy etyczne", ale nawet dyktują ceny świadczonych usług. Na przykład Izba Architektów zabroniła swoim członkom brania udziału w przetargach, w których jednym z kryteriów jest cena. Podobnie postępował samorząd aptekarzy, który nakazał swoim członkom sprzedaż leków refundowanych po cenach maksymalnych. Zmawiają się także weterynarze. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zajmował się już sprawami ustalania cen przez osiem izb weterynaryjnych, m.in. śląską, warszawską, lubelską i dolnośląską.
O reglamentację dostępu walczą dosłownie wszyscy. W 2007 r. cechowi rzemieślników, czyli fryzjerom, szewcom i dekarzom, udało się przepchnąć w Sejmie ustawę, która zobowiązywała do zdania egzaminu potwierdzającego kwalifikacje. Pomysł ten został odrzucony przez Senat. Na podobny pomysł pozbycia się konkurencji wpadły również władze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Według SDP, dziennikarze mieliby być podzieleni na trzy grupy – licencjonowanych, zawodowych oraz tzw. pracowników redakcji. Jeśli ten projekt wejdzie w życie, to dziennikarzem będzie mogła zostać tylko osoba z wyższym wykształceniem (co najmniej licencjat) lub czteroletnim stażem w redakcji. – Sytuacja, w której każdy, kto napisze tekst, jest nazwany dziennikarzem, jest niedopuszczalna. Dziennikarstwo jest zawodem zaufania publicznego, więc na bycie nim trzeba sobie zasłużyć – mówi Krystyna Mokrosińska, prezes SDP. Można być pewnym, że po przyjęciu tej ustawy nie będzie już chętnych, aby krytycznie pisać o kolejnych ograniczeniach w dostępie do innych zawodów.



Więcej możesz przeczytać w 39/2008 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze