Socjalizm totalitarny był próbą przeniesienia modelu rodziny, grupy czy sekty na całe społeczeństwo
Każdy ma swoją definicję pierwszego kroku ewolucji człowieka. Antropologowie - z grubsza rzecz biorąc - widzą ten pierwszy krok zejściu z drzewa (i wyprostowaniu się) pitekantropa. Marks i tutaj wtrącił swoje trzy grosze, przekonując, że człowiek stał się człowiekiem, gdy zaczął używać w pracy narzędzi, ale przecież i małpy używają kamieni, na przykład do rozbijania kokosów. Według mnie, człowiek stał się człowiekiem wtedy dopiero, gdy zaczął uogólniać. Przyznaję samokrytycznie, że moja definicja ma łatwo dostrzegalne wady. Czytelnik, nawet bez szczególnego zmysłu obserwacji, zauważy natychmiast, patrząc wokół siebie, że pierwszy etap ewolucji nie został jeszcze zakończony. Zdolność do uogólniania na podstawie doświadczenia wydaje się upowszechniać powoli (i to z tendencją do okresowych zahamowań i odwrotów).
Taki okresowy regres obserwujemy dziś m.in. w sprawie pojmowania roli państwa jako siły motorycznej procesów rozwojowych. Wydawałoby się, że we wszelkich tego rodzaju dyskusjach trzeba brać pod uwagę doświadczenia, a więc doświadczenia komunizmu, bankructwo planowania państwowego w krajach Trzeciego Świata i będącą jego następstwem biedę (większą często niż nędza z tak potępianych czasów kolonializmu) czy wreszcie zjawisko znane pod nazwą eurosklerozy (wyniku przeregulowania gospodarki i życia społecznego).
Szukanie i doświadczenia
Politycy, intelektualiści, tzw. autorytety moralne i liczni inni uczestnicy dyskusji o perspektywach gospodarki wydają się tymczasem w swoich poszukiwaniach zupełnie zapominać o tym, że wiedza ludzka to nie jest czysta karta, którą zapisujemy od nowa każdego dnia. W propozycjach zmian wykorzystujemy - czy może skromniej: powinniśmy wykorzystywać - skumulowane doświadczenia przeszłości.
Otóż takie właśnie doświadczenia mówią nam, że w historii ludzkości występują tylko trzy rodzaje motywacji do produkowania czegokolwiek na potrzeby innych. Człowiek jest gotów zrobić coś dla drugiego człowieka:
- z altruizmu (uczucia miłości, solidarności itd.),
- z nakazu wynikającego ze strachu przed karą,
- z powodu dobrze pojętego interesu własnego, gdyż za swoje działania oczekuje satysfakcjonującego wynagrodzenia; to, co czyni dla innych, jest w efekcie produktem ubocznym jego egoizmu.
Altruizm, strach i egoizm (określany czasem jako oświecony interes własny) zamykają listę czynników motywujących do wytwarzania, niezależnie od systemu gospodarczego. Wykorzystajmy więc umiejętność uogólniania na podstawie skumulowanego doświadczenia, nabytą w decydującym momencie procesu ewolucji, i spróbujmy podsumować doświadczenia ludzkości.
Deficyt altruizmu
Altruizm, jak wiele razy okazywało się w historii, sprawdza się wyłącznie w niewielkich grupach. Jest podstawą funkcjonowania rodziny, motywował grupy myśliwych i zbieraczy we wczesnej, przedrolniczej historii cywilizacji. Był bodźcem dla wspólnot chrześcijańskich w czasach ich prześladowań i motywuje do dziś podobne niewielkie wspólnoty.
Z doświadczeń tysiącleci wiadomo jednak, że podział pracy, jaki powstaje w takich grupach, charakteryzuje się niskimi kosztami koordynacji i kontroli tylko wtedy, gdy te społeczności są niewielkie. Badania antropologiczne i inne sugerują, że jeśli grupa przekracza stosunkowo niewysoką liczbę 70-90 osób, wzajemna kontrola staje się bardziej kosztowna, znajomość pozostałych członków grupy się zmniejsza, sympatia dla innych ogranicza się do części grupy i w efekcie rosną koszty koordynacji działalności gospodarczej. Bez względu na to, jak szlachetne są altruistyczne uczucia wobec innych i jak bardzo chcielibyśmy, aby na przykład piekarz z czystej miłości bliźniego ofiarowywał nam chleb nasz powszedni za darmo, nie jest to możliwe w większych społecznościach. Ciepłe uczucia i solidarność grupowa nieuchronnie słabną wraz ze zwiększającym się dystansem społecznym między osobami, które coraz mniej się znają.
Niektórym trudno się z tym pogodzić. Filozof Karl Popper nazywał "ciężarem cywilizacji" pragnienie, by świat wokół nas stanowił jedną wielką rodzinę, podczas gdy widzimy na własne oczy, że świat jest najwyraźniej zbudowany na innych zasadach...
Klęska "nowego socjalistycznego człowieka"
Niestety, w odróżnieniu od Poppera twórcy tzw. naukowego socjalizmu mieli trudności z zaakceptowaniem tej oczywistej obserwacji. Ich rozwój ewolucyjny - podobnie jak wielu ideologów zresztą - nie osiągnął jeszcze etapu zdolności do uogólniania na podstawie skumulowanego doświadczenia.
Komunizm, czyli socjalizm totalitarny, był próbą przeniesienia modelu rodziny, grupy czy sekty na całe - liczne i złożone - społeczeństwo. Bardzo szybko, bo już w czasie wojny domowej w Rosji, okazało się, że ludzie nie będą wytwarzać (także pod rządami socjalistów) z czystej miłości bliźniego. Stąd wzięły się pierwsze miliony ofiar komunizmu, gdy utopia spowodowała pierwszą (choć nie ostatnią!) klęskę głodu.
Pod względem zdolności uogólniania - wedle mojej definicji - przywódcy "naukowego socjalizmu" nie zeszli jeszcze z drzewa (a może - jak twierdził Jacek Fedorowicz - pochodzili od innej małpy?). Wnioski, jakie wyciągnęli, były częściowe. Zrozumieli wprawdzie, że ludzie z miłości bliźniego nie będą pracować w komunizmie, ale doszli do wniosku, że - jak w starych despotycznych imperiach - będą pracować ze strachu.
Stąd wzięły się tysiące oskarżeń o sabotaż, czyli tak naprawdę o niewykonywanie narzuconych planów produkcji, wyrzucenia z pracy z wilczym biletem (co w warunkach monopolu własności państwa oznaczało zagrożenie biologicznej egzystencji wyrzuconego!), kampanie przeciw bumelantom, brakorobom i innym "pasożytom". Bo pracownik w socjalistycznym raju - jak każdy niewolnik - pracował tylko wtedy, gdy patrzył nadzorca. Pracował tak źle, jak na to pozwalała kontrola jakości. A pozwalała na wiele...
Wnioski z doświadczeń historii
Warto przypominać, jak to się skończyło, tym, którzy przechodzą wolniejszy proces ewolucji, jak również tym, którzy nie chcieliby o tym pamiętać. Zrobię to pośrednio, przypominając, co powiedział Yoweri Museveni, były marksista, prezydent Ugandy: "Myślę, że kolektywizm był strategicznym błędem. Oni (marksiści) wybrali instrument, który nie był w stanie spowodować, by ludzie chcieli produkować. Czy osiągnie się cel, apelując do altruizmu, którego zawsze jest niedobór, czy do egoizmu, którego zawsze jest dostatek?".
Były marksista zrozumiał, ze dostatek egoizmu stwarza szanse wzrostu produkcji i - w efekcie - dostatku materialnego. Wnioski z doświadczeń komunizmu warto przypominać nie tylko marksistom, ale także tym, którzy ze zdziwieniem odkrywają, jak państwo opiekuńcze demoralizuje swoich podopiecznych, oraz - zwłaszcza u nas - katolickim zwolennikom trzeciej drogi, która też polega na przeniesieniu zasad funkcjonowania rodziny czy niewielkiej wspólnoty na państwo i gospodarkę.
Co prawda, wyznawcy katolickiej nauki społecznej oczekują zmian na lepsze w następstwie przypływu altruizmu, będącego rezultatem kaznodziejstwa, a nie strachu. Niemniej efekty wprowadzania takiej utopii (gdyby do tego doszło) łatwo przewidzieć na podstawie doświadczeń ludzkości. Jedyną trzecią drogą - obok altruizmu i strachu - jest właśnie egoizm, czyli oświecony interes własny.
Więcej możesz przeczytać w 10/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.