U nas się ściemnia. I nie zaradzi temu nawet Marek Pol.
Zwicepremierem Jerzym Hausnerem łączy mnie wspólnota używających okularów. Przy czym, o ile on dostrzega raczej świetlaną przyszłość Rzeczypospolitej, o tyle ja "ciemność widzę" - jak stwierdził Maks (Jerzy Stuhr) w "Seksmisji" Juliusza Machulskiego. Może stąd ta różnica oglądu, że naczelny sternik gospodarki jest - mogę domniemywać - krótkowidzem, a ja dalekowidzem. I pal licho, gdyby szło tylko o problemy natury okulistycznej. Sęk w tym, że ci, którzy jaskrawo postrzegają polską rzeczywistość gołym okiem (vide: "Polska choroba sieroca" i "Odkurzanie na wulkanie"), powiadają wprost: u nas się ściemnia. I nie zaradzi temu nawet Marek Pol, choćby po serii nieudanych, spartaczonych i cuchnących na milę PRL-em tzw. programów (winieta czy tani kredyt mieszkaniowy gwarantowany przez rząd) podjął się kolejnej wiekopomnej misji, czyli wyposażenia wszystkich obywateli III RP w różowe okulary (z obietnicą częściowej refundacji zakupu tychże z dziurawego budżetu państwa). Bo faktów nie da się oszukać.
Parę tygodni temu zachłystywaliśmy się wieścią, iż raport renomowanego ośrodka analizy rynków A.T. Kearney wskazuje, że niebawem Polska znajdzie się na 4. miejscu w świecie pod względem wielkości inwestycji zagranicznych, zaraz po Chinach, Meksyku i Brazylii. Krótko potem PAP obwieściła: "Inwestycji ciągle mniej i mniej, zaledwie 2,5 mld USD do końca czerwca". Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych wyjaśniła ową mizerię "recesją globalnej gospodarki". I ma sporo racji. Powody owej globalnej dekoniunktury w znakomity sposób tłumaczy tekst Tomasza Teluka "Wolność w klatce socjalistów", z wartą do zapamiętania tezą: "Gdyby nie cła, koncesje i wysokie podatki, przeciętny Europejczyk miałby szansę stać się co najmniej dwukrotnie bogatszy, niż jest". Inna rzecz, że zaledwie 3 proc. ze wspomnianych 2,5 mld dolarów to tzw. inwestycje od podstaw (reszta to bilans przejęć istniejących firm lub fuzji). Skłania mnie to do brutalnej konstatacji o wotum nieufności międzynarodowego kapitału wobec naszego nieobliczalnie i nieracjonalnie zarządzanego kraju. Inwestycja w III RP staje się po prostu niepewnym, nazbyt ryzykownym interesem. I nawet Leszek Balcerowicz niewiele tu na dłuższą metę pomoże, choćby - jak to się stało w ubiegłym tygodniu - rzucał co jakiś czas na szalę cały swój autorytet, ratując padającego na dziób orła złotego. Zarazem jednak, co niesłychanie znamienne, szef NBP zauważył: "Rząd przyjął projekt budżetu, który z dużym prawdopodobieństwem doprowadzi do tego, że zostanie przekroczony drugi próg ostrzegawczy, czyli w 2005 r. dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB". Znaczy to, że tylko krok (a niektórzy ekonomiści uważają, że już tylko centymetry) dzieli rządzących od pogwałcenia Konstytucji RP (zakaz zaciągania długu publicznego powyżej 60 proc. PKB) i od ekonomicznej katastrofy.
Nawet ociemniały wyczuwa dziś zatem, że między Odrą a Bugiem gromadzą się błyskawicznie czarne chmury. A lada dzień, o czym przekonują autorzy cover story tego numeru, ogarną nas egipskie, pardon, polskie ciemności. To będzie skutek tyleż fastrygowania systemu energetycznego w PRL i efekt swego rodzaju elektrycznego domina w skali globu, co rezultat braku porozumienia na liniach najwyższego napięcia w sferach władzy. W jakimś też sensie przyjdzie nam zapłacić mrokiem za najdroższy (sic!) prąd na świecie!
Najczarniejszy scenariusz - w dosłownym rozumieniu tego pojęcia - sprowadza się do tego, że najpierw Polacy w kompletnych ciemnościach rozgrabią co się da w sklepach, najedzą i napiją się do syta, a potem - gdy już zgaśnie ostatnia świeczka - zapadną w długi, głęboki sen. Obudzą się zaś, i tu wracam do wspomnianego na początku filmu Machulskiego, w świecie kobiet. Bo to one szybciej się przebudzą i urządzą IV RP po swojemu, gdyż są bardziej niż mężczyźni odporne psychicznie, bardziej egoistyczne - w zdrowym znaczeniu tego słowa - i bardziej wytrwałe w dążeniu do sukcesu (vide: "Mistrzynie seksapilu").
Kogo w tym nowym świecie spośród dzisiejszych drogich, zbyt drogich polityków będzie stać na seksmisję?
Parę tygodni temu zachłystywaliśmy się wieścią, iż raport renomowanego ośrodka analizy rynków A.T. Kearney wskazuje, że niebawem Polska znajdzie się na 4. miejscu w świecie pod względem wielkości inwestycji zagranicznych, zaraz po Chinach, Meksyku i Brazylii. Krótko potem PAP obwieściła: "Inwestycji ciągle mniej i mniej, zaledwie 2,5 mld USD do końca czerwca". Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych wyjaśniła ową mizerię "recesją globalnej gospodarki". I ma sporo racji. Powody owej globalnej dekoniunktury w znakomity sposób tłumaczy tekst Tomasza Teluka "Wolność w klatce socjalistów", z wartą do zapamiętania tezą: "Gdyby nie cła, koncesje i wysokie podatki, przeciętny Europejczyk miałby szansę stać się co najmniej dwukrotnie bogatszy, niż jest". Inna rzecz, że zaledwie 3 proc. ze wspomnianych 2,5 mld dolarów to tzw. inwestycje od podstaw (reszta to bilans przejęć istniejących firm lub fuzji). Skłania mnie to do brutalnej konstatacji o wotum nieufności międzynarodowego kapitału wobec naszego nieobliczalnie i nieracjonalnie zarządzanego kraju. Inwestycja w III RP staje się po prostu niepewnym, nazbyt ryzykownym interesem. I nawet Leszek Balcerowicz niewiele tu na dłuższą metę pomoże, choćby - jak to się stało w ubiegłym tygodniu - rzucał co jakiś czas na szalę cały swój autorytet, ratując padającego na dziób orła złotego. Zarazem jednak, co niesłychanie znamienne, szef NBP zauważył: "Rząd przyjął projekt budżetu, który z dużym prawdopodobieństwem doprowadzi do tego, że zostanie przekroczony drugi próg ostrzegawczy, czyli w 2005 r. dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB". Znaczy to, że tylko krok (a niektórzy ekonomiści uważają, że już tylko centymetry) dzieli rządzących od pogwałcenia Konstytucji RP (zakaz zaciągania długu publicznego powyżej 60 proc. PKB) i od ekonomicznej katastrofy.
Nawet ociemniały wyczuwa dziś zatem, że między Odrą a Bugiem gromadzą się błyskawicznie czarne chmury. A lada dzień, o czym przekonują autorzy cover story tego numeru, ogarną nas egipskie, pardon, polskie ciemności. To będzie skutek tyleż fastrygowania systemu energetycznego w PRL i efekt swego rodzaju elektrycznego domina w skali globu, co rezultat braku porozumienia na liniach najwyższego napięcia w sferach władzy. W jakimś też sensie przyjdzie nam zapłacić mrokiem za najdroższy (sic!) prąd na świecie!
Najczarniejszy scenariusz - w dosłownym rozumieniu tego pojęcia - sprowadza się do tego, że najpierw Polacy w kompletnych ciemnościach rozgrabią co się da w sklepach, najedzą i napiją się do syta, a potem - gdy już zgaśnie ostatnia świeczka - zapadną w długi, głęboki sen. Obudzą się zaś, i tu wracam do wspomnianego na początku filmu Machulskiego, w świecie kobiet. Bo to one szybciej się przebudzą i urządzą IV RP po swojemu, gdyż są bardziej niż mężczyźni odporne psychicznie, bardziej egoistyczne - w zdrowym znaczeniu tego słowa - i bardziej wytrwałe w dążeniu do sukcesu (vide: "Mistrzynie seksapilu").
Kogo w tym nowym świecie spośród dzisiejszych drogich, zbyt drogich polityków będzie stać na seksmisję?
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.