Generałowie Stalina planowali rozmieszczenie wielu dywizji na Czukotce, skąd miałyby dokonać inwazji na Alaskę. Na pustkowiach Arktyki miały powstać lotnicze bazy dla dziesięciu tysięcy bombowców Ił-28, które na rozkaz Kremla zaatakowałyby amerykańskie miasta. Żaden z tych planów nie spodobał się Nikicie Chruszczowowi, nowemu przywódcy Związku Radzieckiego, choć Stalin pozostawił mu gigantyczne siły zbrojne, liczące bez mała pięć i pół miliona żołnierzy. Nowy sekretarz generalny w czasie wojskowych narad słuchał z zadowoleniem Konstantina Frantza, który zwykł kwitować plany generałów: "A jak dotrzecie na brzeg [Ameryki - B.W.]? W pontonach tam dopłyniecie?". Chruszczow zdawał sobie sprawę, że w erze atomu nie można rozgrywać wojen, operując masami żołnierzy i czołgów. Postawił na nową broń - rakiety międzykontynentalne. I wydawało się, że był bliski wygranej�
Rosyjski import mózgów z Niemiec
Amerykanie pierwsi uzyskali możliwość stworzenia nowej broni strategicznej. Pod koniec drugiej wojny światowej pod ich kontrolą znaleźli się najważniejsi niemieccy konstruktorzy rakiet V-2, z Wernherem von Braunem i Walterem Dornbergerem na czele, którzy - oddając się do amerykańskiej niewoli - przywieźli z sobą czternaście ciężarówek dokumentów i planów konstrukcyjnych. Z podziemnej fabryki Nordhausen amerykańscy żołnierze wywieźli sto gotowych rakiet, zanim oddali spustoszone hale wojskom radzieckim. W efekcie już 19 kwietnia 1946 r. firma Consolidated Vultee rozpoczęła prace nad skonstruowaniem rakiety międzykontynentalnej na podstawie niemieckich planów. Pacyfistyczna atmosfera powojnia nie służyła jednak militarnym przedsięwzięciom. Kongres tak bardzo zmniejszył wydatki na zbrojenia, że firma nie mogła dłużej prowadzić kosztownych badań i zarzuciła je w czerwcu 1947 r.
Rosjanie, choć w Niemczech zdobyli znacznie mniej niż Amerykanie, też uzyskali materiały pozwalające przyspieszyć prace nad skonstruowaniem broni rakietowej. W Pradze i Wiedniu znaleźli dziesięć kompletnych rakiet V-2, wiele dokumentów ukrytych przez Niemców, a ponadto dziesiątki małych rakiet powietrze-powietrze, powietrze-ziemia, przeciwlotniczych, systemów naprowadzania, zasobników z paliwem, silników. Tajne służby odnalazły około 1200 specjalistów, wśród których najcenniejszy był Helmut Gröttrup, ekspert w dziedzinie systemów naprowadzania rakiet. W październiku 1946 r. zapadła decyzja o przewiezieniu niemieckich specjalistów do Związku Radzieckiego i w tym samym miesiącu rozpoczęła się ich wielka przeprowadzka. Do końca 1948 r. w tajnych miastach i obozach w Związku Radzieckim znalazło się około 200 tys. (sic!) niemieckich naukowców, inżynierów i techników wraz z rodzinami.
W tym samym czasie na poligonie w Kapustin Jarze, położonym między Stalingradem i Astrachaniem, rozpoczęły się próby zdobycznych rakiet V-2, nadzorowane przez Siergieja Korolowa, który dzięki tym doświadczeniom opracował rakietę R-2. To był początek drogi do skonstruowania międzykontynentalnej rakiety R-7.
Ameryka w szoku
Próbna eksplozja radzieckiej bomby atomowej w sierpniu 1949 r. i wybuch wojny koreańskiej zatrwożyły Amerykę. Prezydent Harry Truman uznał, że najwyższy czas rozbudować amerykańskie siły strategiczne i 23 stycznia 1951 r. firma Convair otrzymała zamówienie na skonstruowanie rakiety Atlas o zasięgu międzykontynentalnym. Rosjanie prowadzili jednak w strategicznym wyścigu, o czym Amerykanie przekonali się 12 sierpnia 1957 r. Tego dnia ich stacja nasłuchowa w Samsun w Turcji zarejestrowała dane telemetryczne, pochodzące z rakiety wystrzelonej z bazy w Tjuratam (inaczej Bajkonur). O istnieniu tego poligonu Amerykanie dowiedzieli się kilka miesięcy wcześniej, gdy została przypadkowo sfotografowana przez samolot szpiegowski.
Wiadomość o pierwszej próbie wystrzelenia w 1957 r. rakiety nazwanej w ZSRR R-7, a w NATO SS-6 Sapwood, była szokiem dla amerykańskich polityków i strategów. Tym większym, że specjaliści z National Intelligence Estimate, organizacji analizującej dane wywiadowcze, uznali, iż Związek Radziecki zbuduje pierwszą rakietę o zasięgu międzykontynentalnym nie wcześniej niż w latach 60.
Ameryka zamarła w przerażeniu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ta sama rakieta, która umieściła na orbicie wokółziemskiej sztucznego satelitę, może przenieść nad oceanem głowicę wodorową, która zniszczy amerykańskie miasto. Pierwszy raz w historii Amerykanie poczuli się zagrożeni.
Nikita Chruszczow triumfował. Widział już dziesiątki wyrzutni mogących wystrzeliwać rakiety z głowicami o mocy wielu megaton, a więc tysiące razy potężniejsze niż bomba, która zniszczyła Hiroszimę.
Rachuby Sowietów
W październiku 1957 r. w kremlowskim gabinecie Chruszczowa odbyła się narada, w której wzięli udział m.in. minister obrony, marszałek Rodion Malinowski, wicepremier Dmitrij Ustinow oraz konstruktor rakiet Siergiej Korolow. "Nie mamy pieniędzy na rakiety i nie będziemy mieli. Ale musimy znaleźć rozwiązanie!" - oświadczył Chruszczow. Gospodarka ZSRR potrzebowała inwestycji, by zwiększyć produkcję rolną, liczbę budowanych domów i zaopatrzyć sklepy, które świeciły pustkami. Tymczasem koszt wybudowania wyrzutni, bez nakładów na eksploatację, wynosił pół miliarda rubli.
"Należy zmodyfikować paliwo rakietowe. Koszt wytwórni ciekłego tlenu [podstawowego składnika paliwa rakietowego - B.W.] jest szczególnie wysoki" - odezwał się Ustinow. "To niemożliwe! - przerwał mu Korolow. - Tylko ciekły tlen i olej parafinowy mogą zapewnić odpowiedni ciąg silnika rakietowego, konieczny do uzyskania międzykontynentalnego zasięgu". Korolow nie miał racji. Michaił Jangel, młody naukowiec niemieckiego pochodzenia, proponował użycie kwasu azotowego jako głównego składnika paliwa rakietowego. Jego projekt rakiety, która byłaby nie tylko o wiele tańsza, ale również znacznie mniejsza i lżejsza od R-7, dotarł do Chruszczowa. On jednak wierzył Korolowowi i jego poprosił o opinię. Sławny konstruktor, nie mogąc znieść, że młodszy kolega zaprojektował lepszą rakietę, odrzucił ten pomysł jako nierealny.
Dyskusja na Kremlu trwała kilka godzin i ostatecznie osiągnięto kompromis, który jednak nikogo nie zadowalał. W Tjuratam miała powstać dodatkowa wyrzutnia, ponadto zaplanowano wybudowanie czterech wyrzutni w Pliesiecku oraz dwóch w rejonie Krasnojarska. Później zrezygnowano z ostatniej lokalizacji, a więc radzieckie siły strategiczne miały tylko sześć wyrzutni w dwóch rejonach ZSRR. Nie to jednak stanowiło o słabości radzieckich wojsk rakietowych.
Rakiety międzykontynentalne R-7 były wielkie i bardzo zawodne. Każda mierząca 30 m długości rakieta ważyła 280 t, co oznaczało, że przetransportowanie tego kolosa po specjalnej drodze z hangaru do stanowiska startowego trwało wiele godzin. Wyrzutnia znajdowała się na wielkiej betonowej płycie, łatwej do zniszczenia, tym bardziej że rakieta, niczym nie osłonięta, była tam przygotowywana do startu przez ponad dobę. Tyle czasu wymagało ustawienie kolosa w pozycji pionowej i przeprowadzenie trudnej i niebezpiecznej operacji napełniania paliwem. Amerykanie mogliby mieć zatem wystarczająco dużo czasu, by wysłać bombowce i zniszczyć rakiety, zanim wzniosłyby się one w powietrze.
Policzek dla Chruszczowa
6 maja 1956 r. nad radziecką granicą w rejonie miasta Ambarczyk nad Morzem Wschodniosyberyjskim przeleciało, jak na defiladzie, sześć amerykańskich samolotów rozpoznawczych RB-47E, które wystartowały z bazy North Star na Grenlandii i zatankowały paliwo nad biegunem północnym. Po wielu godzinach lotu nad radzieckim terytorium dotarły nad port Anadyr u ujścia rzeki o tej samej nazwie, gdzie zmieniły kurs i skierowały się nad Cieśninę Beringa, a stamtąd do bazy na Alasce. Zostały wykryte przypadkowo przez pilota samolotu pasażerskiego, który zaalarmował władze.
To był policzek dla Chruszczowa. Najpoważniejszy cios spadł nań jednak we wrześniu 1959 r., gdy rosyjski wywiad doniósł, że w amerykańskiej bazie Vandenberg w pobliżu miasta Lompoc w Kalifornii zainstalowano pierwszą bojową rakietę Atlas D. Była trzykrotnie lżejsza od radzieckiej i miała większy zasięg. Przewaga, którą Rosjanom dały udane eksperymenty w 1957 r., wymykała im się z rąk: pierwsze bojowe rakiety R-7 miały być dostarczone do baz dopiero w styczniu 1960 r., a więc byłyby gotowe do użycia w drugiej połowie roku.
Chruszczow miał wszakże inny projekt. Postanowił� przestraszyć Amerykanów, skłonnych wierzyć, że Rosjanie dysponują przytłaczającą przewagą strategiczną. Po raz pierwszy zablefował w 1954 r., gdy nakazał, by w czasie rocznicowej defilady dwa prototypy strategicznego bombowca M-4 latały w kółko nad placem Czerwonym, co miało przekonać zachodnich obserwatorów, że radzieckie lotnictwo ma już wiele tych samolotów. W kwietniu 1956 r., gdy na pokładzie radzieckiego niszczyciela dotarł do Wielkiej Brytanii z tzw. wizytą dobrej woli, nie omieszkał ostrzec gospodarzy, że "Związek Radziecki ma wystarczająco dużo rakiet, aby zetrzeć z powierzchni ziemi każde państwo". Pół roku później ostrzeżenie przybrało oficjalną formę. W czasie kryzysu sueskiego, gdy wojska brytyjskie i francuskie dokonały inwazji na Egipt, premier Anthony Eden otrzymał list, w którym premier Nikołaj Bułganin pisał: "W jakiej sytuacji znalazłaby się Wielka Brytania, gdyby zaatakowały ją silniejsze państwa wyposażone w nowoczesną broń wszelkiego rodzaju? Istnieją państwa, które nie musiałyby wysyłać swojej floty i lotnictwa do brzegów Wielkiej Brytanii, lecz mogłyby użyć innych środków, na przykład broni rakietowej".
Miażdżąca riposta Ameryki
"Rakiety toczą się z naszych fabryk jak parówki!" - oznajmiał Chruszczow w przemówieniach. Nie zdawał sobie sprawy, że strasząc, ułatwiał zadanie Johnowi F. Kennedy'emu, nowemu prezydentowi USA, który zabiegał o rozbudowę sił amerykańskich. Kongres, słysząc pohukiwania Chruszczowa, przekonywany przez rodzimych ekspertów, że istnieje "luka rakietowa" zagrażająca bezpieczeństwu Ameryki, zaakceptował żądania Kennedy'ego i przeznaczył dodatkowe fundusze na rozbudowę amerykańskich sił strategicznych. Budżet wojskowy z 44 mld USD w 1961 r. wzrósł do 52 mld USD w roku następnym. Efektem było zwiększenie liczby amerykańskich rakiet. W 1960 r. Stany Zjednoczone miały 18 rakiet, a ZSRR - 35. Rok później Amerykanie dysponowali 63 rakietami, Rosjanie tylko 50. W 1963 r. amerykańska przewaga była już bardzo wyraźna: mieli 294 rakiety, a ZSRR - 75. A nie chodziło tylko o liczbę rakiet międzykontynentalnych. W amerykańskich bazach w Turcji i we Włoszech pojawiły się rakiety średniego zasięgu Thor i Jupiter, które mogły razić radzieckie cele.
W lipcu 1960 r. nuklearny okręt podwodny "George Washington" odpalił spod wody pierwszą rakietę Polaris A-1. Jej zasięg był jeszcze niewielki, wynosił 2,5 tys. km, ale okręt mógł się zbliżyć do wrogiego wybrzeża i stamtąd zaatakować, a na pokładzie każdego z okrętów tego typu, których liczba szybko rosła, było po szesnaście takich rakiet. Rosjanie nie mieli czasu, by odpowiedzieć na to wyzwanie i zamontowali po dwie wyrzutnie rakiet w kadłubach okrętów z napędem dieslowskim. Ich możliwości były ograniczone, ponieważ zasięg rakiet wynosił zaledwie 80-100 km. Było oczywiste, że nie uda im się podejść tak blisko amerykańskiego wybrzeża, aby oddać salwę.
Chruszczow zdecydowanie przegrywał rakietowy wyścig. W 1961 r., gdy amerykańska przewaga była już bardzo widoczna, uznał, że jeśli ustawi na Kubie kilkadziesiąt rakiet średniego zasięgu, nim odkryją to Amerykanie, będzie mógł szantażować Kennedy'ego i pod groźbą nuklearnego ataku zmusić go do przyjęcia radzieckich warunków. Był to kolejny blef - Związek Radziecki nie był gotowy do wojny, której rakietowy atak byłby tylko pierwszym aktem. Chruszczow nie miał też ochoty wojny rozpoczynać, gdyż był przekonany, że świat nie przetrwa nuklearnej wymiany ciosów. On tylko grał jak pokerzysta, który blefuje, licząc na słabe nerwy przeciwników. Nie wiedział, że Kennedy zaglądał mu w karty� Bo prezydent USA dzięki informacjom od Olega Pienkowskiego, pułkownika radzieckiego wywiadu, który ujawniał CIA najważniejsze radzieckie tajemnice, wiedział, że Chruszczow kłamie. "ZSRR zainicjował samobójczy wyścig zbrojeń z USA już w latach 60." - zauważał po latach Henry Kissinger. Ale wtedy jeszcze Chruszczow nie miał bladego pojęcia, że prowadzi swój kraj wprost do bankructwa.
Amerykanie pierwsi uzyskali możliwość stworzenia nowej broni strategicznej. Pod koniec drugiej wojny światowej pod ich kontrolą znaleźli się najważniejsi niemieccy konstruktorzy rakiet V-2, z Wernherem von Braunem i Walterem Dornbergerem na czele, którzy - oddając się do amerykańskiej niewoli - przywieźli z sobą czternaście ciężarówek dokumentów i planów konstrukcyjnych. Z podziemnej fabryki Nordhausen amerykańscy żołnierze wywieźli sto gotowych rakiet, zanim oddali spustoszone hale wojskom radzieckim. W efekcie już 19 kwietnia 1946 r. firma Consolidated Vultee rozpoczęła prace nad skonstruowaniem rakiety międzykontynentalnej na podstawie niemieckich planów. Pacyfistyczna atmosfera powojnia nie służyła jednak militarnym przedsięwzięciom. Kongres tak bardzo zmniejszył wydatki na zbrojenia, że firma nie mogła dłużej prowadzić kosztownych badań i zarzuciła je w czerwcu 1947 r.
Rosjanie, choć w Niemczech zdobyli znacznie mniej niż Amerykanie, też uzyskali materiały pozwalające przyspieszyć prace nad skonstruowaniem broni rakietowej. W Pradze i Wiedniu znaleźli dziesięć kompletnych rakiet V-2, wiele dokumentów ukrytych przez Niemców, a ponadto dziesiątki małych rakiet powietrze-powietrze, powietrze-ziemia, przeciwlotniczych, systemów naprowadzania, zasobników z paliwem, silników. Tajne służby odnalazły około 1200 specjalistów, wśród których najcenniejszy był Helmut Gröttrup, ekspert w dziedzinie systemów naprowadzania rakiet. W październiku 1946 r. zapadła decyzja o przewiezieniu niemieckich specjalistów do Związku Radzieckiego i w tym samym miesiącu rozpoczęła się ich wielka przeprowadzka. Do końca 1948 r. w tajnych miastach i obozach w Związku Radzieckim znalazło się około 200 tys. (sic!) niemieckich naukowców, inżynierów i techników wraz z rodzinami.
W tym samym czasie na poligonie w Kapustin Jarze, położonym między Stalingradem i Astrachaniem, rozpoczęły się próby zdobycznych rakiet V-2, nadzorowane przez Siergieja Korolowa, który dzięki tym doświadczeniom opracował rakietę R-2. To był początek drogi do skonstruowania międzykontynentalnej rakiety R-7.
Ameryka w szoku
Próbna eksplozja radzieckiej bomby atomowej w sierpniu 1949 r. i wybuch wojny koreańskiej zatrwożyły Amerykę. Prezydent Harry Truman uznał, że najwyższy czas rozbudować amerykańskie siły strategiczne i 23 stycznia 1951 r. firma Convair otrzymała zamówienie na skonstruowanie rakiety Atlas o zasięgu międzykontynentalnym. Rosjanie prowadzili jednak w strategicznym wyścigu, o czym Amerykanie przekonali się 12 sierpnia 1957 r. Tego dnia ich stacja nasłuchowa w Samsun w Turcji zarejestrowała dane telemetryczne, pochodzące z rakiety wystrzelonej z bazy w Tjuratam (inaczej Bajkonur). O istnieniu tego poligonu Amerykanie dowiedzieli się kilka miesięcy wcześniej, gdy została przypadkowo sfotografowana przez samolot szpiegowski.
Wiadomość o pierwszej próbie wystrzelenia w 1957 r. rakiety nazwanej w ZSRR R-7, a w NATO SS-6 Sapwood, była szokiem dla amerykańskich polityków i strategów. Tym większym, że specjaliści z National Intelligence Estimate, organizacji analizującej dane wywiadowcze, uznali, iż Związek Radziecki zbuduje pierwszą rakietę o zasięgu międzykontynentalnym nie wcześniej niż w latach 60.
Ameryka zamarła w przerażeniu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ta sama rakieta, która umieściła na orbicie wokółziemskiej sztucznego satelitę, może przenieść nad oceanem głowicę wodorową, która zniszczy amerykańskie miasto. Pierwszy raz w historii Amerykanie poczuli się zagrożeni.
Nikita Chruszczow triumfował. Widział już dziesiątki wyrzutni mogących wystrzeliwać rakiety z głowicami o mocy wielu megaton, a więc tysiące razy potężniejsze niż bomba, która zniszczyła Hiroszimę.
Rachuby Sowietów
W październiku 1957 r. w kremlowskim gabinecie Chruszczowa odbyła się narada, w której wzięli udział m.in. minister obrony, marszałek Rodion Malinowski, wicepremier Dmitrij Ustinow oraz konstruktor rakiet Siergiej Korolow. "Nie mamy pieniędzy na rakiety i nie będziemy mieli. Ale musimy znaleźć rozwiązanie!" - oświadczył Chruszczow. Gospodarka ZSRR potrzebowała inwestycji, by zwiększyć produkcję rolną, liczbę budowanych domów i zaopatrzyć sklepy, które świeciły pustkami. Tymczasem koszt wybudowania wyrzutni, bez nakładów na eksploatację, wynosił pół miliarda rubli.
"Należy zmodyfikować paliwo rakietowe. Koszt wytwórni ciekłego tlenu [podstawowego składnika paliwa rakietowego - B.W.] jest szczególnie wysoki" - odezwał się Ustinow. "To niemożliwe! - przerwał mu Korolow. - Tylko ciekły tlen i olej parafinowy mogą zapewnić odpowiedni ciąg silnika rakietowego, konieczny do uzyskania międzykontynentalnego zasięgu". Korolow nie miał racji. Michaił Jangel, młody naukowiec niemieckiego pochodzenia, proponował użycie kwasu azotowego jako głównego składnika paliwa rakietowego. Jego projekt rakiety, która byłaby nie tylko o wiele tańsza, ale również znacznie mniejsza i lżejsza od R-7, dotarł do Chruszczowa. On jednak wierzył Korolowowi i jego poprosił o opinię. Sławny konstruktor, nie mogąc znieść, że młodszy kolega zaprojektował lepszą rakietę, odrzucił ten pomysł jako nierealny.
Dyskusja na Kremlu trwała kilka godzin i ostatecznie osiągnięto kompromis, który jednak nikogo nie zadowalał. W Tjuratam miała powstać dodatkowa wyrzutnia, ponadto zaplanowano wybudowanie czterech wyrzutni w Pliesiecku oraz dwóch w rejonie Krasnojarska. Później zrezygnowano z ostatniej lokalizacji, a więc radzieckie siły strategiczne miały tylko sześć wyrzutni w dwóch rejonach ZSRR. Nie to jednak stanowiło o słabości radzieckich wojsk rakietowych.
Rakiety międzykontynentalne R-7 były wielkie i bardzo zawodne. Każda mierząca 30 m długości rakieta ważyła 280 t, co oznaczało, że przetransportowanie tego kolosa po specjalnej drodze z hangaru do stanowiska startowego trwało wiele godzin. Wyrzutnia znajdowała się na wielkiej betonowej płycie, łatwej do zniszczenia, tym bardziej że rakieta, niczym nie osłonięta, była tam przygotowywana do startu przez ponad dobę. Tyle czasu wymagało ustawienie kolosa w pozycji pionowej i przeprowadzenie trudnej i niebezpiecznej operacji napełniania paliwem. Amerykanie mogliby mieć zatem wystarczająco dużo czasu, by wysłać bombowce i zniszczyć rakiety, zanim wzniosłyby się one w powietrze.
Policzek dla Chruszczowa
6 maja 1956 r. nad radziecką granicą w rejonie miasta Ambarczyk nad Morzem Wschodniosyberyjskim przeleciało, jak na defiladzie, sześć amerykańskich samolotów rozpoznawczych RB-47E, które wystartowały z bazy North Star na Grenlandii i zatankowały paliwo nad biegunem północnym. Po wielu godzinach lotu nad radzieckim terytorium dotarły nad port Anadyr u ujścia rzeki o tej samej nazwie, gdzie zmieniły kurs i skierowały się nad Cieśninę Beringa, a stamtąd do bazy na Alasce. Zostały wykryte przypadkowo przez pilota samolotu pasażerskiego, który zaalarmował władze.
To był policzek dla Chruszczowa. Najpoważniejszy cios spadł nań jednak we wrześniu 1959 r., gdy rosyjski wywiad doniósł, że w amerykańskiej bazie Vandenberg w pobliżu miasta Lompoc w Kalifornii zainstalowano pierwszą bojową rakietę Atlas D. Była trzykrotnie lżejsza od radzieckiej i miała większy zasięg. Przewaga, którą Rosjanom dały udane eksperymenty w 1957 r., wymykała im się z rąk: pierwsze bojowe rakiety R-7 miały być dostarczone do baz dopiero w styczniu 1960 r., a więc byłyby gotowe do użycia w drugiej połowie roku.
Chruszczow miał wszakże inny projekt. Postanowił� przestraszyć Amerykanów, skłonnych wierzyć, że Rosjanie dysponują przytłaczającą przewagą strategiczną. Po raz pierwszy zablefował w 1954 r., gdy nakazał, by w czasie rocznicowej defilady dwa prototypy strategicznego bombowca M-4 latały w kółko nad placem Czerwonym, co miało przekonać zachodnich obserwatorów, że radzieckie lotnictwo ma już wiele tych samolotów. W kwietniu 1956 r., gdy na pokładzie radzieckiego niszczyciela dotarł do Wielkiej Brytanii z tzw. wizytą dobrej woli, nie omieszkał ostrzec gospodarzy, że "Związek Radziecki ma wystarczająco dużo rakiet, aby zetrzeć z powierzchni ziemi każde państwo". Pół roku później ostrzeżenie przybrało oficjalną formę. W czasie kryzysu sueskiego, gdy wojska brytyjskie i francuskie dokonały inwazji na Egipt, premier Anthony Eden otrzymał list, w którym premier Nikołaj Bułganin pisał: "W jakiej sytuacji znalazłaby się Wielka Brytania, gdyby zaatakowały ją silniejsze państwa wyposażone w nowoczesną broń wszelkiego rodzaju? Istnieją państwa, które nie musiałyby wysyłać swojej floty i lotnictwa do brzegów Wielkiej Brytanii, lecz mogłyby użyć innych środków, na przykład broni rakietowej".
Miażdżąca riposta Ameryki
"Rakiety toczą się z naszych fabryk jak parówki!" - oznajmiał Chruszczow w przemówieniach. Nie zdawał sobie sprawy, że strasząc, ułatwiał zadanie Johnowi F. Kennedy'emu, nowemu prezydentowi USA, który zabiegał o rozbudowę sił amerykańskich. Kongres, słysząc pohukiwania Chruszczowa, przekonywany przez rodzimych ekspertów, że istnieje "luka rakietowa" zagrażająca bezpieczeństwu Ameryki, zaakceptował żądania Kennedy'ego i przeznaczył dodatkowe fundusze na rozbudowę amerykańskich sił strategicznych. Budżet wojskowy z 44 mld USD w 1961 r. wzrósł do 52 mld USD w roku następnym. Efektem było zwiększenie liczby amerykańskich rakiet. W 1960 r. Stany Zjednoczone miały 18 rakiet, a ZSRR - 35. Rok później Amerykanie dysponowali 63 rakietami, Rosjanie tylko 50. W 1963 r. amerykańska przewaga była już bardzo wyraźna: mieli 294 rakiety, a ZSRR - 75. A nie chodziło tylko o liczbę rakiet międzykontynentalnych. W amerykańskich bazach w Turcji i we Włoszech pojawiły się rakiety średniego zasięgu Thor i Jupiter, które mogły razić radzieckie cele.
W lipcu 1960 r. nuklearny okręt podwodny "George Washington" odpalił spod wody pierwszą rakietę Polaris A-1. Jej zasięg był jeszcze niewielki, wynosił 2,5 tys. km, ale okręt mógł się zbliżyć do wrogiego wybrzeża i stamtąd zaatakować, a na pokładzie każdego z okrętów tego typu, których liczba szybko rosła, było po szesnaście takich rakiet. Rosjanie nie mieli czasu, by odpowiedzieć na to wyzwanie i zamontowali po dwie wyrzutnie rakiet w kadłubach okrętów z napędem dieslowskim. Ich możliwości były ograniczone, ponieważ zasięg rakiet wynosił zaledwie 80-100 km. Było oczywiste, że nie uda im się podejść tak blisko amerykańskiego wybrzeża, aby oddać salwę.
Chruszczow zdecydowanie przegrywał rakietowy wyścig. W 1961 r., gdy amerykańska przewaga była już bardzo widoczna, uznał, że jeśli ustawi na Kubie kilkadziesiąt rakiet średniego zasięgu, nim odkryją to Amerykanie, będzie mógł szantażować Kennedy'ego i pod groźbą nuklearnego ataku zmusić go do przyjęcia radzieckich warunków. Był to kolejny blef - Związek Radziecki nie był gotowy do wojny, której rakietowy atak byłby tylko pierwszym aktem. Chruszczow nie miał też ochoty wojny rozpoczynać, gdyż był przekonany, że świat nie przetrwa nuklearnej wymiany ciosów. On tylko grał jak pokerzysta, który blefuje, licząc na słabe nerwy przeciwników. Nie wiedział, że Kennedy zaglądał mu w karty� Bo prezydent USA dzięki informacjom od Olega Pienkowskiego, pułkownika radzieckiego wywiadu, który ujawniał CIA najważniejsze radzieckie tajemnice, wiedział, że Chruszczow kłamie. "ZSRR zainicjował samobójczy wyścig zbrojeń z USA już w latach 60." - zauważał po latach Henry Kissinger. Ale wtedy jeszcze Chruszczow nie miał bladego pojęcia, że prowadzi swój kraj wprost do bankructwa.
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.