Eliza Olczyk, "Wprost": Przyjęcie chrztu przez Mieszka I było decyzją religijną czy polityczną?
Prof. Andrzej Nowak: Nie wiemy tego, bo żadne źródła o tym nie wspominają. Założenie, że Mieszko wybrał chrzest z powodów politycznych, żeby rozerwać niebezpieczny sojusz księcia czeskiego Bolesława Srogiego z poganami zza zachodniej granicy, czyli Słowianami połabskimi, ma sens. Istotnie taki sojusz został przerwany przez ożenek Mieszka z Dobrawą. Poza tym Mieszko zdobył lepszą pozycję w relacjach z królestwem niemieckim. Nie można jednak wykluczyć, że Mieszko został przekonany do przyjęcia chrztu przez misjonarzy, którzy do niego przybyli. Chrześcijaństwo oddziaływało bardzo mocno na wyobraźnię i na ducha tych, którzy je przyjmowali w X czy XI w. w innych krajach pogańskich. A więc i Mieszko mógł doznać aktu łaski.
Czy gdyby Polska nie przyjęła chrześcijaństwa, podzieliłaby los takich plemion jak Obodryci czy Wieleci i znikła z kart historii?
Zapewne tak. Bo ile krajów oficjalnie pogańskich przetrwało w historii Europy do XV w.? Zero. Ostatnim krajem pogańskim była Litwa, ale tylko z powodu jej specyficznego położenia geograficznego. Była najdalej odsunięta od dużych ośrodków cywilizacji chrześcijańskiej i położona za rozległymi borami i lasami. To pozwoliło jej trwać w pogaństwie na pograniczu świata prawosławnego i katolickiego. Ale ich pobratymcy, czyli Jadźwingowie i Prusowie, którzy byli znacznie bliżej książąt polskich i zakonu krzyżackiego, ulegli i zostali wymazani z kart historii.
Dlaczego tak się działo? Czy dlatego, że chrześcijaństwo było ekspansywne, czy też umacniało państwowość?
Jedno i drugie. Z całą pewnością chrześcijaństwo pomagało przełamywać partykularyzmy plemienne. Poza tym elita intelektualna, która organizowała państwo Mieszka, a później jego syna Bolesława, rekrutowała się wyłącznie spośród duchownych. Mieszkowi i jego następcom nie udałoby się tak łatwo zjednoczyć obszaru znanego jako Polska, gdyby nie to wsparcie.
Ale na przestrzeni wieków stosunki między państwem a Kościołem nie zawsze układały się u nas wzorcowo. Przykładowo Bolesław Szczodry przyłożył rękę do zabójstwa biskupa Stanisława. Kazał go poćwiartować.
To było efektem walki o przewagę autorytetu władzy kościelnej nad świecką. Według jednych źródeł biskup krakowski Stanisław został oskarżony przez Bolesława Szczodrego o zdradę. Według innych wystąpił w obronie słabych, biednych obywateli, których prześladowało państwo. Wincenty Kadłubek pisał o szaleństwie króla, który z pychy i żądzy władzy gotów był poniewierać poddanymi. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, czy biskup Stanisław był zdrajcą, czy obrońcą uciśnionych, to ważne jest to, że wówczas została sformułowana zasada, iż biskup powinien bronić obywateli przeciwko nadużyciom władzy. To z 1079 r. pochodzi myślenie, że władza ma jasno określone granice, a jeżeli je przekroczy, jeżeli zechce nie tylko usiąść na ołtarzu, ale także zaatakować podstawowe wolności poddanych, to Kościół może wystąpić w ich obronie. W tym starciu państwa i Kościoła tworzyła się przestrzeń dla europejskich wolności, do których Polska dużo wniosła, gdyż nie miała króla świętego na początku, a więc czynnik polityczny był od początku słabszy.
Po śmierci biskupa Stanisława rozpowszechnił się mit, że jego ciało się zrosło. Zostało to wykorzystane do zjednoczenia Polski po rozbiciu dzielnicowym.
Ten mit odegrał fundamentalną rolę w procesie zjednoczenia. Mentalność i wyobraźnia ludzi XIII w. były ukształtowane przez religię. Z tego względu argument o charakterze religijnym znakomicie nadawał się na symbol zapowiadający przezwyciężenie ówczesnego rozdrobnienia.
Dlaczego władza świecka mimo politycznych sporów z Kościołem postanowiła podeprzeć się tym argumentem religijnym?
Legenda o zrośnięciu ciała św. Stanisława pochodzi z kręgów biskupów krakowskich, którzy starali się powiększyć znaczenie swojego świętego. Z drugiej strony książę Bolesław Wstydliwy także był zainteresowany, żeby zwiększyć znaczenie swojej stolicy, czyli Krakowa. Mieć swojego świętego to dla ówczesnych książąt była wielka sprawa. Do tej pory jedynym rozpoznawalnym świętym był św. Wojciech pochowany w Gnieźnie, a więc przydający znaczenia Wielkopolsce. Na dodatek Wielkopolanie mieli wspaniałego arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę. Gdybym miał wskazać arcybiskupa tysiąclecia, to byłby nim Jakub Świnka, który zrobił najwięcej dla ratowania polskiej kultury, polskiego języka i dla idei zjednoczenia w końcu XIII w. Rywalizując o przewodnictwo wśród książąt Polski dzielnicowej, Bolesław Wstydliwy zyskując własnego świętego, mógł podkreślać, że ma do tego nie mniejsze prawa niż książęta wielkopolscy czy z bogatego Śląska. To pomogło uczynić z Krakowa główny ośrodek zjednoczeniowy. Rozumieli to i biskup, i książę krakowski, co okazało się dobre dla Polski.
Czy na przestrzeni dziejów było więcej takich konfliktów o władzę?
Na tę skalę nie. Ale oczywiście rozmaitych konfliktów było mnóstwo. Przykładowo kardynał Zbigniew Oleśnicki, wielki książę Kościoła w czasach Władysława Jagiełły, Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka, wyraźnie ścierał się z Jagiełłą i Jagiellończykiem, prezentując inną wizję interesów Korony Królestwa Polskiego niż władcy. Zdarzało mu się wkraczać w kompetencje królewskie. Przykładowo widział możliwość zbudowania polskiej potęgi przez odzyskanie Śląska, w drodze ostrożnych układów, które pomogłyby oderwać go od królestwa czeskiego. Innym dużo późniejszym przypadkiem wtrącania się Kościoła do decyzji politycznych jest konflikt prymasa Stefana Wyszyńskiego i pierwszego sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki w sprawie listu biskupów polskich do niemieckich. Gomułka przyjął to słynne pismo jako zuchwałe wkroczenie przez Kościół na teren prerogatyw państwa. Jego zdaniem tylko państwo miało prawo do prowadzenia polityki zagranicznej, a niespodziewanie biskupi postanowili naprawiać nasze stosunki z Niemcami.
W dwudziestoleciu międzywojennym słynny był też spór abp. Adama Sapiehy z władzą o miejsce pochówku Józefa Piłsudskiego.
To była nowa odsłona starego konfliktu między królem Bolesławem Szczodrym a biskupem Stanisławem. Ostatecznie abp Sapieha ugiął się i pochował Piłsudskiego na Wawelu, choć nie z królami, tylko w krypcie pod wieżą srebrnych dzwonów. Ale to pokazuje, że Kościół zachowywał pewną niezależność od władzy, i to w momencie, gdy władza stała się zagrożeniem dla wolności obywatelskich, a tak właśnie było po śmierci marszałka Piłsudskiego.
A gdzie w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu?
W ciągu tysiąca lat wspólnej historii państwa i Kościoła zdarzały się rzeczy dobre i paskudne. W okresie prowadzącym do rozbiorów, czyli w XVIII w., część hierarchii zdecydowała się na aktywną współpracę z zaborcami z powodów czysto finansowych. Takim antyprymasem tysiąclecia, najgorszym w całej historii, był Gabriel Podoski, który został wylansowany osobiście przez carycę Katarzynę, a wsławił się tym, że odprawił może ze dwie msze w całym swoim życiu, za to afiszował się z kochanką. Na dodatek odegrał straszną rolę polityczną. Był gotów firmować każdą podłość, którą suflowała mu Katarzyna. Byli biskupi, którzy uważali, że trzeba prowadzić grę z silniejszymi od nas. Jedni próbowali kanałami dyplomatycznymi dogadać się z Katarzyną, inni w uległy sposób dostosować się do woli pana, na którego ziemi rozciągało się ich biskupstwo. Przykładem tej drugiej postawy był biskup Ignacy Krasicki. Można dyskutować, czy to była dobra strategia, czy zła, ale takie postawy książąt Kościoła miały miejsce. A po drugiej stronie byli oczywiście bohaterscy księża i biskupi broniący sprawy narodowej. Symbolem jest oczywiście ksiądz Marek z konfederacji barskiej.
A co przesądziło o współczesnych wpływach Kościoła w Polsce?
Kościół zbudował gigantyczną potęgę moralną w okresie II wojny światowej, z tego powodu, że księża i zakonnicy byli najbardziej prześladowaną grupą społeczną wśród Polaków. W zachodnich województwach włączonych do Rzeszy wymordowanych zostało prawie 50 proc. księży i zakonników. To, że i Niemcy, i Sowieci potraktowali Kościół jako podstawę polskiej tożsamości, która powinna być złamana, stało się świadectwem dla setek tysięcy ludzi, że oderwanie Kościoła od polskości spowoduje śmierć polskości.
Gdybyśmy mieli podsumować stosunki państwo – Kościół na przestrzeni wieków, to co uznałby pan za najważniejsze?
Na pierwszym etapie naszej państwowości bez Kościoła nie byłoby kultury i edukacji. Nikt inny nie mógł uczyć czytać, pisać, śpiewać, rozpoznawać nuty niż właśnie księża. Aż do Komisji Edukacji Narodowej włącznie, czyli przez pierwszych 800 lat naszych dziejów, dokonania Kościoła są nie do przecenienia. Druga rola to ta, o której mówiliśmy, czyli podtrzymywanie polskiej państwowości i umacnianie jej na arenie międzynarodowej. Tutaj rola zjazdu gnieźnieńskiego jest bardzo ważna, bo był to debiut Polski na skalę europejską. Poza tym Kościół zawsze wspierał walki o polskie państwo i jego suwerenność. Przykładowo bez zabiegów kardynała Augusta Hlonda o natychmiastowe umieszczenie polskiej administracji kościelnej na ziemiach zachodnich po wojnie nie byłoby łatwo 20 lat później przekonać niemiecką opinię publiczną, by pogodziła się z utratą swoich przedwojennych terytoriów. Kardynał Hlond zachował się w tej sprawie nieco samowolnie, bo działał bez poparcia papieża Piusa XII. Ale w ten sposób ułatwił proces asymilacji państwowej tych ziem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.