Niemców najbardziej kochają Japończycy i Mongołowie, a najmniej Anglicy i Holendrzy
Obywatele Europy żyją swoim życiem i wybierają sobie przyjaciół niezależnie od polityków i rządów. Narody Europy nie kochają się i nie marzą o jednolitym państwie europejskim. One najwyżej lubią swych sąsiadów - jednych mniej, innych bardziej. Niektórych wręcz nie znoszą. Od zarania dziejów na kontynencie europejskim wrze od politycznych i militarnych swarów. Tworzą się koalicje, alianse, pakty, tandemy i trójki, co doprowadziło do niejednej tragedii i niejednego przelewu krwi. I choć w dzisiejszej Europie panuje pokój, polityczne układy nadal decydują o losach milionów obywateli, najczęściej nieświadomych podejmowanych w ich imieniu decyzji.
Zawiedziona miłość Niemców
W Unii Europejskiej, do której właśnie wchodzimy, najbardziej cierpią - z powodu braku ciepłych uczuć i respektu - Niemcy. Niemcy chcą być kochani, choć sami jakby kochać nie umieją. W każdym razie nie wychodzi im to z najbliższymi sąsiadami. Nic zatem dziwnego, że - jak głosi plotka - najbardziej kochają Niemców Japończycy i... Mongołowie. A Niemcy kochają Francuzów. Jest to uczucie gwałtowne i co jakiś czas, choć rzadko, wybucha ono, by znów zgasnąć. Ale żarty na bok - Paryż, szampan, miłość francuska, sery i czerwone wina, nie zapominając o koniakach, zawsze wywoływały i wywołują nadal w duszy Niemca uczucie przynależności do świata elegancji i dobrego smaku. Innymi słowy, poczucie przynależności do prawdziwego towarzystwa.
Niemcy masowo odwiedzają Francję, a niemiecka młodzież pilnie się uczy francuskiego. Niestety, bez wzajemności, co nie ułatwia porozumienia między obu narodami. Co roku wyjeżdża do Francji
15 mln turystów z Niemiec, a z Francji do Niemiec zaledwie 1,5 mln osób. Coraz mniej francuskiej młodzieży wybiera jako język obcy niemiecki. Wolą angielski. Anglicy nie są zainteresowani francuskim, Francuzów nie lubią, choć też wysoko sobie cenią francuską kuchnię. Znacznie mniej cenią francuską politykę. Starsi Francuzi nie cierpią Niemców, młodzieży są oni obojętni. Krajem, do którego Francuzi chętnie jeżdżą na studia i turystycznie, jest Wielka Brytania. Największym marzeniem jest studiowanie w Stanach Zjednoczonych - nie z miłości, ale dla interesu. Tam najszybciej robi się karierę.
Francuska miłość własna
Kogo Francuzi lubią najbardziej? Nikogo, bo najbardziej lubią, wręcz kochają i uwielbiają siebie. Jesteśmy narodem niezwykłym, niepowtarzalnym - dowiedzieli się polscy studenci z wykładów na Sorbonie. Jesteś-my światowym centrum kultury i polityki. Dla studentów francuskich jest to oczywiste, oni takie przekonanie wyssali z mlekiem matki. Naród francuski realizuje się poprzez państwo: scentralizowane państwo francuskie jest gwarantem rozwoju indywidualności każdego obywatela. Francuz powtarza więc to, co mówią mu przedstawiciele państwa. Obojętnie, czy na czele tego państwa stoi Mitterrand, czy Chirac. I dlatego prezydent Francji może gadać, co mu się żywnie podoba, bo on to państwo.
Francuzi okazują swoje zainteresowanie jakiemuś narodowi wówczas, gdy jest on potrzebny do realizacji określonych politycznych celów. Francuzi po prostu wykorzystują inne narody, a jak są im już niepotrzebne, porzucają je z pogardą. Niektóre narody są tak mało ważne, że żeby nie wiem jak się płaszczyły przed Marianną, nie zasłużą na najmarniejsze dobre słowo. Do nich należą Belgowie. Belg jest we Francji synonimem kompletnego głupka, który skacze do pustego basenu.
Zjadacze kiszonej kapusty
Anglicy najbardziej nie znoszą Niemców i okazują to ostentacyjnie, a nawet bezczelnie. Czepiają się wciąż II wojny światowej i niemieckiego braku poczucia humoru. "Dla wielu Anglików II wojna światowa nigdy się nie skończy" - napisał wielce rozżalony tygodnik "Der Spiegel". W żadnym kraju europejskim uprzedzenia wobec Niemców nie są pielęgnowane tak skutecznie, jak w Wielkiej Brytanii - czytamy w "Spieglu". Istotnie, 58 lat po wojnie Anglicy nie dostrzegają w Niemcach swego partnera na europejskiej niwie, ale państwo nazistowskie. Jest to przekazywane z pokolenia na pokolenie. "Zjadacze kiszonej kapusty"
- jak nazywają Niemców Anglicy - są tak samo pogardzani przez dorosłych, jak i przez nastolatków. Do ulubionych dowci-pów należą kawały o Niemcach nazistowskich, podczas meczów piłkarskich angielscy kibice mobilizują się przeciwko frycom i "germańskim czołgom".
W Niemczech nie wyświetlano dotychczas ulubionego w Polsce brytyjskiego serialu "Allo, allo!" - ze względu na gorszące kpiny z hitlerowców. Oficjalnie wytłumaczono mi, że nie pokazuje się tego filmu, bo jest mało śmieszny. Dla Niemców, oczywiście. Tak samo jak angielskie parodie bawarskiego Oktoberfestu, czyli święta piwa. W angielskim wydaniu pod namiotami chla piwo i obżera się golonką oraz kiełbaskami tłuszcza grubych bab i facetów w strojach ludowych, odbywają się tańce z trzaskaniem partnera po gębie i po tyłku, a temu wszystkiemu towarzyszy obowiązkowa orkiestra dęta grająca muzykę tyrolską. Do tego trzeba dodać angielskie poczucie humoru, żeby zrozumieć, że taka parodia to cios w samo serce germańskości.
Turystyka golonkowa
Brak poczucia humoru, arogancja i pycha oraz besserwisserstwo i nieustanne pouczanie innych przyczyniają się do kiepskiego obrazu przeciętnego Niemca w Europie. Awantura włosko-niemiecka z lata tego roku pokazała, że niemieckich turystów i włoskich gospodarzy łączy wspólny interes, a nie manifestowana głośno przyjaźń. Okazało się, że uprzejmi i sympatyczni Włosi mają o Niemcach wyrobione zdanie jako o aroganckich i hałaśliwych Teutonach zaludniających nadmorskie plaże. Niemcy z niezrozumiałych powodów chcą się czuć za granicą jak w Niemczech. Co roku jeżdżą do Włoch i Hiszpanii po to, by zjeść tam golonkę i popić ją piwem. Na Majorce całe ulice mają niemieckie nazwy, a knajpy - też niemieckie - serwują swojskie dania i oczywiście piwo. Nie zachwyca to gospodarzy i nie wzbudza szacunku dla ludzi, którzy nie potrafią docenić walorów znakomitej śródziemnomorskiej kuchni. Germanowie nie potrafią się bawić inaczej jak tylko w dużych, wrzas-kliwych grupach, zbiorowisku ludzi, którym puszczają wszelkie hamulce. U siebie w domu nigdy by się tak nie zachowywali.
Włosi są uważani przez Niemców za naród nieodpowiedzialny i nieporządny. Już Tomasz Mann z niesmakiem wyrażał się o panującym w Italii brudzie, bałaganie i chaosie. Tę opinię podzielają niemieccy turyści do dziś. Podczas urlopowych eskapad wystawiają wszystkiemu niezwykle krytyczne oceny oraz podkreślają na każdym kroku zasobność portfela i wyższość niemieckiej gospodarki. Nie bez wpływu na opinię o Włochach jest fakt, że przed laty był to naród gastarbeiterów. Poza tym wszystko gra - południe Europy zarabia na Niemcach, Anglikach i Skandynawach i ma o nich wyrobione zdanie.
Heil Hitler! W Amsterdamie
Animozje między narodami łagodzi bliższe wzajemne poznanie, tak przynajmniej można by sądzić. Dlaczego zatem Holendrzy tak bardzo nie lubią Niemców? Tu, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, nie zakończyła się jeszcze II wojna światowa. Kiedyś, mieszkając w Niemczech, pojechaliśmy do Holandii na wycieczkę. Na jednej z ulic Amsterdamu jakiś Holender ujrzawszy niemiecką rejestrację naszego auta zaczął krzyczeć "Heil Hitler!". Pospieszyliśmy wytłumaczyć mu, że jesteś-my Polakami, i Holender gorąco nas przeprosił. Nie jest łatwo porozumieć się w Holandii w języku niemieckim, bo niemiecki nie cieszy się popularnością, mimo że Holendrzy uczą się go w szkole. Wszyscy natomiast mówią po angielsku. Niechęć Holendrów jest odwzajemniana przez Niemców posądzaniem ich o skrajne skąpstwo. Holender w przyczepie kempingowej wypełnionej zupami w proszku to ulubiony temat niemieckich dowcipów. Obraz ten nie jest zresztą pozbawiony podstaw.
Wszyscy w Europie czują się Europejczykami - jedni więcej, inni mniej. Francuzi są przepełnieni państwowym patriotyzmem mniej niż Niemcy, którzy chcieliby przestać świecić oczami za nazistowską przeszłość. Nic dziwnego, że chętnie przeprowadzają się do innych krajów, na przykład do USA, gdzie bardzo szybko zostają Amerykanami i zapominają języka.
Europejczyk niestandardowy
Stereotypy o przyjaźni między narodami wywodzą się z epoki romantycznej i nie mają dziś zastosowania. Nadają się tylko do przemówień i deklaracji o wzajemnej przyjaźni i współpracy. Nie porusza już nikogo powoływanie się na "wspólne braterstwo broni" i "wspólnie przelaną krew". Europa zrobiła się zimna i cyniczna, a sympatie do poszczególnych narodów zmieniają się z godziny na godzinę, najczęściej pod wpływem polityków i mediów. Dziś modni są Francuzi, jutro Anglicy, a za chwilę Włosi. Europejczyk jaki jest, każdy widzi - wykształcony, ucywilizowany, każdy ma taką samą lodówkę, taki sam samochód i je na śniadanie te same jogurty. Czy takiej Europy oczekujemy? Europy, w której każdy jest poprawny politycznie, nienawidzi Ameryki i podziwia na ekranie telewizyjnym ten sam program, na przykład "Idola". Przed taką Europą, kreowaną przez ideologów i polityków, bronią się Europejczycy, pokazując, że każdy naród jest inny, także poprzez swoje sympatie i animozje. Narody chcą dziś bardziej niż u progu powstawania wspólnej Europy walczyć o zachowanie swoich tradycji, własnych wartości i tożsamości narodowej. A składa się na nią także golonka, pizza, szampan i bigos. Wygląda na to, że zwolennicy ujednoliconego Europejczyka stoją na z góry przegranej pozycji.
Każdy Niemiec ma swego lubianego bądź nie lubianego Polaka, każdy Polak ma takiegoż Francuza albo Hiszpana. I to jest najlepsza droga do nawiązywania przyjaźni między narodami. Polityka nie ma nic do tego.
Więcej możesz przeczytać w 1/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.