Zbliżają się lata wielkich szans i równie wielkiego wysiłku
Jak państwo widzą, odwróciłem typowe pytanie, czego to biedni Polacy mogą się spodziewać po kolejnym nowym roku. Odwróciłem je dlatego, że czas najwyższy pokazać w roku 2004, co potrafimy, na co nas stać, co mamy do powiedzenia otaczającemu nas światu, a zwłaszcza wspólnocie, do której ponad połowa Polaków ma ochotę wejść. Rok 2004 oczekuje od nas gospodarności, efektywności i dynamizacji, a nie czekania na zasiłki socjalne. Oczekuje powtórzenia sukcesu Hiszpanii, której namiętność do walki byków i sjesty nie przeszkodziła w przeistoczeniu się w silne ogniwo gospodarki europejskiej. Rok 2004 - oczywiście - nie namawia nas do trwania przy państwie opiekuńczym w dotychczasowym stylu. Liczy na to, że zapoznaliśmy się z doświadczeniami zachodniego sąsiada, brnącego mimo bogactwa w coraz większe długi. A my nie mamy silnego sektora eksportowego ratującego bilans płatniczy... Potrzeba nam pilnie indywidualizmu, samodzielnego brania się za bary z problemami naszej egzystencji. W roku 2004 na pewno nie zrobimy kariery na protestach związkowców ani na czekaniu na Godota. Bezrobocie trzeba będzie zwalczać w większej niż dotychczas mierze dzięki własnej inicjatywie, pomysłowości i ruchliwości. Walka o płace już zatrudnionych i pakiety socjalne nie zwiększy zatrudnienia. Rok 2004 odradza liczenie na to, że państwo i samorządy stworzą miliony miejsc pracy. Trzeba będzie je znajdować samemu, podejmując niekiedy trudne i ryzykowne decyzje.
Rok 2004 wymaga też pilnego nadrobienia zaległości w poznawaniu istoty Unii Europejskiej, a zwłaszcza gospodarczych aspektów naszej akcesji do tej wspólnoty. Zauważmy, że w publikacjach i dyskusjach popularyzujących tę problematykę wylicza się wprawdzie skrupulatnie najrozmaitsze przepisy i klauzule, ale na ogół nie podejmuje się prób trzeźwych ocen samej unii i potencjalnych korzyści płynących z integracji ekonomicznej. Przypomnijmy więc przy okazji, że wejście do grupy krajów wysoko rozwiniętych jest ogromną szansą przyspieszenia. Integracja nie tylko wymusza na słabszych doganianie silniejszych, ale i stwarza ku temu warunki. Ułatwia i przyspiesza wszelkie przepływy: ludzi, towarów, usług, kapitału. Także przepływ informacji, wiedzy, dorobku nauki i doświadczeń praktycznych. Maleją tzw. koszty transakcyjne, koszty przekraczania granic, a po wejściu do unii walutowej - koszty wymiany walut i pośrednictwa w tym zakresie. Wzrost zintegrowanego organizmu gospodarczego umożliwia pojawienie się tzw. korzyści skali, płynących ze zwiększenia skali produkcji, usług, handlu. Opłaca się dokonywać większych inwestycji, obniżających koszty i ceny, a równocześnie dywersyfikujących podaż. Wejście do unii, zwiększając nasze szanse, wymusi też większą racjonalność naszych działań i zachowań. Ten przymus leży w naszym interesie, czego nie chcą zrozumieć izolacjoniści. Unia Europejska to społeczeństwa bardziej obywatelskie niż nasze, to kraje o rosnącej decentralizacji i regionalizacji władzy.
Zalety akcesji nie upoważniają jednak do idealizacji Unii Europejskiej. W roku 2004 i w latach następnych musimy być trzeźwi. Unia to ugrupowanie zdominowane przez socjaldemokratów, choć inicjator integracji - Jean Monnet - widział ją inaczej. Socjaldemokracja oznacza zawsze biurokrację i przeregulowanie gospodarki. Idea zabezpieczenia i pokoju społecznego z czasów Erharda została przez socjaldemokratów doprowadzona do absurdu, umożliwiając spryciarzom wygodne życie bez pracy. To wszystko jednak się kończy. Rok 2004 ostrzega: zbliżają się lata wielkich szans i równie wielkiego wysiłku, zwłaszcza intelektualnego, koncepcyjnego, połączonego z uporem realizacyjnym. Nie wolno nam podpisywać byle jakich umów i zawierać transakcji obiecujących gruszki na wierzbie. Interesów kraju i jego obywateli trzeba twardo bronić argumentami, a nie programową negacją. Niezależnie od proporcji gospodarczych w krajach unii musimy redukować deficyt budżetowy, obniżać stopę redystrybucji PKB i dbać o inwestycje. Rok 2004 oczekuje od nas powrotu do równowagi we wszystkich jej aspektach.
Rok 2004 wymaga też pilnego nadrobienia zaległości w poznawaniu istoty Unii Europejskiej, a zwłaszcza gospodarczych aspektów naszej akcesji do tej wspólnoty. Zauważmy, że w publikacjach i dyskusjach popularyzujących tę problematykę wylicza się wprawdzie skrupulatnie najrozmaitsze przepisy i klauzule, ale na ogół nie podejmuje się prób trzeźwych ocen samej unii i potencjalnych korzyści płynących z integracji ekonomicznej. Przypomnijmy więc przy okazji, że wejście do grupy krajów wysoko rozwiniętych jest ogromną szansą przyspieszenia. Integracja nie tylko wymusza na słabszych doganianie silniejszych, ale i stwarza ku temu warunki. Ułatwia i przyspiesza wszelkie przepływy: ludzi, towarów, usług, kapitału. Także przepływ informacji, wiedzy, dorobku nauki i doświadczeń praktycznych. Maleją tzw. koszty transakcyjne, koszty przekraczania granic, a po wejściu do unii walutowej - koszty wymiany walut i pośrednictwa w tym zakresie. Wzrost zintegrowanego organizmu gospodarczego umożliwia pojawienie się tzw. korzyści skali, płynących ze zwiększenia skali produkcji, usług, handlu. Opłaca się dokonywać większych inwestycji, obniżających koszty i ceny, a równocześnie dywersyfikujących podaż. Wejście do unii, zwiększając nasze szanse, wymusi też większą racjonalność naszych działań i zachowań. Ten przymus leży w naszym interesie, czego nie chcą zrozumieć izolacjoniści. Unia Europejska to społeczeństwa bardziej obywatelskie niż nasze, to kraje o rosnącej decentralizacji i regionalizacji władzy.
Zalety akcesji nie upoważniają jednak do idealizacji Unii Europejskiej. W roku 2004 i w latach następnych musimy być trzeźwi. Unia to ugrupowanie zdominowane przez socjaldemokratów, choć inicjator integracji - Jean Monnet - widział ją inaczej. Socjaldemokracja oznacza zawsze biurokrację i przeregulowanie gospodarki. Idea zabezpieczenia i pokoju społecznego z czasów Erharda została przez socjaldemokratów doprowadzona do absurdu, umożliwiając spryciarzom wygodne życie bez pracy. To wszystko jednak się kończy. Rok 2004 ostrzega: zbliżają się lata wielkich szans i równie wielkiego wysiłku, zwłaszcza intelektualnego, koncepcyjnego, połączonego z uporem realizacyjnym. Nie wolno nam podpisywać byle jakich umów i zawierać transakcji obiecujących gruszki na wierzbie. Interesów kraju i jego obywateli trzeba twardo bronić argumentami, a nie programową negacją. Niezależnie od proporcji gospodarczych w krajach unii musimy redukować deficyt budżetowy, obniżać stopę redystrybucji PKB i dbać o inwestycje. Rok 2004 oczekuje od nas powrotu do równowagi we wszystkich jej aspektach.
Więcej możesz przeczytać w 1/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.