Codziennie imperia zła dokonują kradzieży materiałów radioaktywnych Dziwię się, że jeszcze nie doszło do ataku z użyciem brudnej bomby - uważa dr Frank Barnaby z Oxford Research Group. Eliza Manningham-Buller, dyrektor generalna MI5, oświadczyła, że zamach z użyciem takiej broni "w którymś z europejskich miast jest kwestią czasu". Mohamed ElBaradei, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), zwykle ostrożny w wydawaniu opinii, twierdzi natomiast, że jeśli nic się nie zmieni, na świecie może być wkrótce 35-40 mocarstw atomowych i terroryści uzbrojeni w broń masowego rażenia. Jego zdaniem, ryzyko wojny nuklearnej nie było jeszcze nigdy tak wielkie jak dzisiaj. Kolejna odsłona awantury między MAEA a władzami Iranu jest doskonałym przykładem tego, że światowy system bezpieczeństwa nuklearnego nie działa najlepiej. W ubiegłym tygodniu prezydent Mohammed Chatami oświadczył, że projekt rezolucji agencji dotyczący programu nuklearnego Iranu jest "bardzo zły", i zapowiedział, że jeśli zostanie przyjęty, Teheran wznowi prace nad wzbogacaniem uranu. Była to odpowiedź na żądanie umożliwienia bardziej szczegółowych, nie zapowiedzianych kontroli. ElBaradei przyznał, że współpraca Iranu z MAEA jest "mniej niż zadowalająca", bo wciąż nie wiadomo, jak zaawansowany jest program wykorzystywania wirówek służących do wzbogacania uranu oraz jakie jest pochodzenie odkrytych w Iranie śladów uranu, mogącego służyć do produkcji broni atomowej. - Jedno jest pewne - ludzie, którzy chcą produkować elektryczność do żarówek, w ten sposób nie postępują - skomentował Kenneth Brill, ambasador USA przy MAEA. O tym, jak przedstawia się sytuacja na świecie, najlepiej świadczą raporty MAEA, Instytutu Nauki i Bezpieczeństwa Międzynarodowego Agencji Badań Rozbrojeniowych w Waszyngtonie oraz brytyjskiego parlamentu.
Superradioaktywni terroryści
W ciągu ostatnich dziesięciu lat - jak podaje MAEA - zarejestrowano 540 prób handlu substancjami radioaktywnymi, w tym 215 w ostatnich pięciu latach, a 51 w ubieg-łym roku. Agencja zastrzega, że te liczby najpewniej są zaniżone, bo kolejnych 344 transakcji nie udało się potwierdzić. Jednocześnie raporty nie zawierają informacji o "źródłach radiacji", które zostały skradzione, zaginęły lub po prostu je porzucono. Codziennie odnotowuje się co najmniej jeden taki wypadek.
Z raportów wynika, że terroryści najbardziej interesują się "źródłami radiacji" stosowanymi do celów przemysłowych, badawczych czy medycznych (jak kobalt 60 używany w radioterapii, jod 131 czy znacznie groźniejsze stront 90 i cez 137). Celnicy białoruscy w latach 1996-2003 powstrzymali 26 prób przemytu takich substancji. Taksówkarz Tedo Makeria, zatrzymany rok temu w Tbilisi, przewoził ołowiane pudła, w których znajdował się stront 90 i cez 137.
W brudnej bombie nie dochodzi wprawdzie do reakcji jądrowej i związanych z nią potężnych zniszczeń, ale łącząc zwykłe materiały wybuchowe, na przykład trotyl, z substancjami promieniotwórczymi, można doprowadzić do skażenia. Na szczęście większość łatwo dostępnych izotopów, których terroryści mogliby użyć do produkcji bomby, ma małą radioaktywność. Taka bomba, by doprowadzić do dużego skażenia, musiałaby ważyć co najmniej tonę.
Transakcje rozbójników
Najlepsze do produkcji brudnych bomb są izotopy o dużej radioaktywności, jak w wypalonym z reaktorów paliwie uranowym czy plutonowym. MAEA twierdzi, że prób przemytu tych substancji jest coraz mniej. W 1994 r. zarejestrowano ich 44, w 2003 r. - jedynie trzy.
To marna pociecha, jeśli wziąć pod uwagę, że handlem tymi materiałami zajęli się nie przemytnicy, ale przedstawiciele państw, i to raczej niezbyt pokojowo nastawionych. "The New York Times" ujawnił niedawno, że Korea Północna na początku 2001 r. sprzedała Libii (mamy do czynienia - wedle amerykańskiej nomenklatury - z "państwami rozbójniczymi") prawie dwie tony uranu. Eksperci MAEA ustalili, że wprawdzie wymagał on wzbogacenia, ale był bliski potencjału wymaganego podczas produkcji bomby atomowej. Pikanterii sprawie dodaje to, że pośrednikiem w tej transakcji był Abdul Kadir Chan, ojciec pakistańskiej bomby atomowej, który wcześniej za 100 mln USD sprzedał Trypolisowi technologię wzbogacania uranu w wirówkach. Chan jest podejrzewany również o handlowanie technologiami i materiałami rozszczepialnymi m.in. z Iranem i Koreą Północną. Dwa tygodnie temu Agencja Reutera, powołując się na tajny raport MAEA, podała, że w libijskich wirówkach do separacji izotopów uranu znaleziono ślady uranu wysoko i nisko wzbogaconego, a w Trypolisie odkryto kolejne "laboratorium z wyposażeniem, które miało pewną użyteczność w badaniach związanych z bronią jądrową". I tym razem próby odpowiedzi na pytanie, skąd władze libijskie miały odpowiednich naukowców, sprzęt czy substancje, prowadziły m.in. do Pakistanu. - W jednym kraju rozrysowuje się plany, w kolejnym produkuje akceleratory, które transportowane są przez trzecie państwo. Uczestniczą w tym nuklearni biznesmeni, pozbawione skrupułów firmy, być może także organa państwowe. Iran i Libia obficie korzystały z tej siatki, przy czym Iran był bardziej zaawansowany - przyznał w wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel" szef MAEA.
Żądło Al-Kaidy
Już pod koniec 2001 r. śledczy z USA dotarli do Sultana Bashiruddina Mahmuda i Abdula Majida, pakistańskich naukowców, którzy od połowy lat 90. byli w Afganistanie, gdzie - jak początkowo twierdzili - "prowadzili działalność charytatywną". Później przyznali, że kilkakrotnie spotykali się z Osamą bin Ladenem oraz jego zastępcą Ajmanem al-Zawahirim na "długich teoretycznych dyskusjach o broni nuklearnej".
"The New York Times" podał, że przy budowie brudnej bomby terrorystom mogli pomagać też Sulejman Asad i Mohammed Ali Muchtar, współtwórcy pakistańskich instalacji nuklearnych. Zanim przesłuchali ich śledczy z USA, władze w Islamabadzie wysłały obu do Myan-maru, gdzie, jak podano, mieli się zająć "prowadzeniem prac badawczych" ("The Wall Street Journal" ustalił, że chodzi o budowę 10-megawatowego "reaktora badawczego"). Podobne przykłady związków Al-Kaidy z pakistańskimi naukowcami - w tym z dr. Chanem - można mnożyć. Bin Laden już dawno twierdził, że obowiązkiem członków jego organizacji jest zdobycie bomby nuklearnej.
Zagłada z nieba
W ostatnich pięciu latach tylko w Wielkiej Brytanii odnotowano ponad sto skarg dotyczących naruszenia stref zakazu lotów nad elektrowniami atomowymi, magazynami i składami odpadów nuklearnych. Od 2000 r. było ich 56, w tym cztery na samoloty wojskowe należące do instytutów podległych Ministerstwu Obrony. W 2003 r. przed urodzinami królowej trzy myśliwce podczas prób akrobacji niemal rozbiły się o reaktory w Suffolk. 24 kwietnia 2002 r. awionetka przelatywała tak nisko nad reaktorem w East Lothian, że na ogrodzeniu włączyła się instalacja alarmowa.
Dotychczas odno-towano dwa ataki, które MAEA uznała za radiologiczny terroryzm. W 1995 ro-ku w parku Izmai-łowskim w Moskwie podłożono ładunek zawierający cez 137, trzy lata później zbiornik z materiałami radioaktywnymi znaleziono przy torach kolejowych koło Argun w Czeczenii.
"Imperializm" dla bezpieczeństwa
Najłatwiejszym, a zarazem najskuteczniejszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja z technologii nuklearnych. Rozważania na ten temat są jednak równie konstruktywne jak plany zakazania ruchu samochodowego. Jedynym rozsądnym wyjściem jest dokładna kontrola. Tyle że nie wiadomo, kto miałby ją skutecznie prowadzić. Dziś zajmuje się tym MAEA, ale trudno wierzyć w efektywność tej agencji, obserwując, jak Teheran wodzi za nos inspektorów rozbrojeniowych, Phenian bezkarnie wyrzucił ich ze swych elektrowni i laboratoriów, a Pakistańczycy dzielili się wiedzą o swojej bombie z Trypolisem i terrorystami. Jednocześnie pięć mocarstw atomowych, które podpisały traktat o nierozprzestrzenianiu broni masowego rażenia, praktycznie nie przestrzega go, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Z kolei państwa, które nie podpisały traktatu (Indie, Pakistan i Izrael), mają broń atomową, również nie ponosząc żadnych konsekwencji. - To najlepszy dowód na to, że ten system po prostu nie działa - przyznał podczas konferencji w maju w Nowym Jorku szef MAEA.
Stany Zjednoczone to jedno z nielicznych państw, które starają się szukać rozwiązania problemu, a ich deklaracje są poparte działaniami. Pod koniec kwietnia Spencer Abraham, sekretarz energetyki USA, ogłosił "Inicjatywę zmniejszenia globalnego zagrożenia" i poinformował, że na program walki z groźbą brudnej bomby Waszyngton przeznaczy 450 mln USD (MAEA ocenia, że 110 państw nieodpowiednio kontroluje urządzenia i materiały radioaktywne). Tyle że USA, bez narażania się na oskarżenia o imperializm, nie są w stanie skontrolować wszystkich substancji radioaktywnych na świecie. Z powodu przymykania oczu na kontakty pakistańskich naukowców z Al-Kaidą łatwo też oskarżyć Waszyngton o stosowanie podwójnych standardów. To wszystko sprawia, że inicjatywa USA jest wprawdzie cennym środkiem doraźnym, ale na dłuższą metę nieskutecznym.
Jedynym ciałem uprawnionym do stworzenia nowych przepisów albo powołania nowego organu do kontroli technologii nuklearnych jest Rada Bezpieczeństwa ONZ. Nie jest ona zdolna do żadnych zdecydowanych kroków, bo broniąc monopolu atomowego mocarstw, w rzeczywistości nie kontroluje już tego, co się dzieje ze śmiertelnie groźnymi substancjami.
Szef MAEA przyznał, że obawia się, iż broń atomowa wpadnie w ręce pozbawionych skrupułów dyktatorów albo terrorystów. - Boję się również potencjału atomowego państw demokratycznych, bo dopóki ta broń istnieje, dopóty nie ma żadnej gwarancji, gdy chodzi o skutki kradzieży, sabotażu lub wypadku. W historii ludzkości żadnej cywilizacji nie udało się zrezygnować dobrowolnie z najpotężniejszej broni. Wierzę jednak, że nam się uda - powiedział ElBaradei.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat - jak podaje MAEA - zarejestrowano 540 prób handlu substancjami radioaktywnymi, w tym 215 w ostatnich pięciu latach, a 51 w ubieg-łym roku. Agencja zastrzega, że te liczby najpewniej są zaniżone, bo kolejnych 344 transakcji nie udało się potwierdzić. Jednocześnie raporty nie zawierają informacji o "źródłach radiacji", które zostały skradzione, zaginęły lub po prostu je porzucono. Codziennie odnotowuje się co najmniej jeden taki wypadek.
Z raportów wynika, że terroryści najbardziej interesują się "źródłami radiacji" stosowanymi do celów przemysłowych, badawczych czy medycznych (jak kobalt 60 używany w radioterapii, jod 131 czy znacznie groźniejsze stront 90 i cez 137). Celnicy białoruscy w latach 1996-2003 powstrzymali 26 prób przemytu takich substancji. Taksówkarz Tedo Makeria, zatrzymany rok temu w Tbilisi, przewoził ołowiane pudła, w których znajdował się stront 90 i cez 137.
W brudnej bombie nie dochodzi wprawdzie do reakcji jądrowej i związanych z nią potężnych zniszczeń, ale łącząc zwykłe materiały wybuchowe, na przykład trotyl, z substancjami promieniotwórczymi, można doprowadzić do skażenia. Na szczęście większość łatwo dostępnych izotopów, których terroryści mogliby użyć do produkcji bomby, ma małą radioaktywność. Taka bomba, by doprowadzić do dużego skażenia, musiałaby ważyć co najmniej tonę.
Transakcje rozbójników
Najlepsze do produkcji brudnych bomb są izotopy o dużej radioaktywności, jak w wypalonym z reaktorów paliwie uranowym czy plutonowym. MAEA twierdzi, że prób przemytu tych substancji jest coraz mniej. W 1994 r. zarejestrowano ich 44, w 2003 r. - jedynie trzy.
To marna pociecha, jeśli wziąć pod uwagę, że handlem tymi materiałami zajęli się nie przemytnicy, ale przedstawiciele państw, i to raczej niezbyt pokojowo nastawionych. "The New York Times" ujawnił niedawno, że Korea Północna na początku 2001 r. sprzedała Libii (mamy do czynienia - wedle amerykańskiej nomenklatury - z "państwami rozbójniczymi") prawie dwie tony uranu. Eksperci MAEA ustalili, że wprawdzie wymagał on wzbogacenia, ale był bliski potencjału wymaganego podczas produkcji bomby atomowej. Pikanterii sprawie dodaje to, że pośrednikiem w tej transakcji był Abdul Kadir Chan, ojciec pakistańskiej bomby atomowej, który wcześniej za 100 mln USD sprzedał Trypolisowi technologię wzbogacania uranu w wirówkach. Chan jest podejrzewany również o handlowanie technologiami i materiałami rozszczepialnymi m.in. z Iranem i Koreą Północną. Dwa tygodnie temu Agencja Reutera, powołując się na tajny raport MAEA, podała, że w libijskich wirówkach do separacji izotopów uranu znaleziono ślady uranu wysoko i nisko wzbogaconego, a w Trypolisie odkryto kolejne "laboratorium z wyposażeniem, które miało pewną użyteczność w badaniach związanych z bronią jądrową". I tym razem próby odpowiedzi na pytanie, skąd władze libijskie miały odpowiednich naukowców, sprzęt czy substancje, prowadziły m.in. do Pakistanu. - W jednym kraju rozrysowuje się plany, w kolejnym produkuje akceleratory, które transportowane są przez trzecie państwo. Uczestniczą w tym nuklearni biznesmeni, pozbawione skrupułów firmy, być może także organa państwowe. Iran i Libia obficie korzystały z tej siatki, przy czym Iran był bardziej zaawansowany - przyznał w wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel" szef MAEA.
Żądło Al-Kaidy
Już pod koniec 2001 r. śledczy z USA dotarli do Sultana Bashiruddina Mahmuda i Abdula Majida, pakistańskich naukowców, którzy od połowy lat 90. byli w Afganistanie, gdzie - jak początkowo twierdzili - "prowadzili działalność charytatywną". Później przyznali, że kilkakrotnie spotykali się z Osamą bin Ladenem oraz jego zastępcą Ajmanem al-Zawahirim na "długich teoretycznych dyskusjach o broni nuklearnej".
"The New York Times" podał, że przy budowie brudnej bomby terrorystom mogli pomagać też Sulejman Asad i Mohammed Ali Muchtar, współtwórcy pakistańskich instalacji nuklearnych. Zanim przesłuchali ich śledczy z USA, władze w Islamabadzie wysłały obu do Myan-maru, gdzie, jak podano, mieli się zająć "prowadzeniem prac badawczych" ("The Wall Street Journal" ustalił, że chodzi o budowę 10-megawatowego "reaktora badawczego"). Podobne przykłady związków Al-Kaidy z pakistańskimi naukowcami - w tym z dr. Chanem - można mnożyć. Bin Laden już dawno twierdził, że obowiązkiem członków jego organizacji jest zdobycie bomby nuklearnej.
Zagłada z nieba
W ostatnich pięciu latach tylko w Wielkiej Brytanii odnotowano ponad sto skarg dotyczących naruszenia stref zakazu lotów nad elektrowniami atomowymi, magazynami i składami odpadów nuklearnych. Od 2000 r. było ich 56, w tym cztery na samoloty wojskowe należące do instytutów podległych Ministerstwu Obrony. W 2003 r. przed urodzinami królowej trzy myśliwce podczas prób akrobacji niemal rozbiły się o reaktory w Suffolk. 24 kwietnia 2002 r. awionetka przelatywała tak nisko nad reaktorem w East Lothian, że na ogrodzeniu włączyła się instalacja alarmowa.
Dotychczas odno-towano dwa ataki, które MAEA uznała za radiologiczny terroryzm. W 1995 ro-ku w parku Izmai-łowskim w Moskwie podłożono ładunek zawierający cez 137, trzy lata później zbiornik z materiałami radioaktywnymi znaleziono przy torach kolejowych koło Argun w Czeczenii.
"Imperializm" dla bezpieczeństwa
Najłatwiejszym, a zarazem najskuteczniejszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja z technologii nuklearnych. Rozważania na ten temat są jednak równie konstruktywne jak plany zakazania ruchu samochodowego. Jedynym rozsądnym wyjściem jest dokładna kontrola. Tyle że nie wiadomo, kto miałby ją skutecznie prowadzić. Dziś zajmuje się tym MAEA, ale trudno wierzyć w efektywność tej agencji, obserwując, jak Teheran wodzi za nos inspektorów rozbrojeniowych, Phenian bezkarnie wyrzucił ich ze swych elektrowni i laboratoriów, a Pakistańczycy dzielili się wiedzą o swojej bombie z Trypolisem i terrorystami. Jednocześnie pięć mocarstw atomowych, które podpisały traktat o nierozprzestrzenianiu broni masowego rażenia, praktycznie nie przestrzega go, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Z kolei państwa, które nie podpisały traktatu (Indie, Pakistan i Izrael), mają broń atomową, również nie ponosząc żadnych konsekwencji. - To najlepszy dowód na to, że ten system po prostu nie działa - przyznał podczas konferencji w maju w Nowym Jorku szef MAEA.
Stany Zjednoczone to jedno z nielicznych państw, które starają się szukać rozwiązania problemu, a ich deklaracje są poparte działaniami. Pod koniec kwietnia Spencer Abraham, sekretarz energetyki USA, ogłosił "Inicjatywę zmniejszenia globalnego zagrożenia" i poinformował, że na program walki z groźbą brudnej bomby Waszyngton przeznaczy 450 mln USD (MAEA ocenia, że 110 państw nieodpowiednio kontroluje urządzenia i materiały radioaktywne). Tyle że USA, bez narażania się na oskarżenia o imperializm, nie są w stanie skontrolować wszystkich substancji radioaktywnych na świecie. Z powodu przymykania oczu na kontakty pakistańskich naukowców z Al-Kaidą łatwo też oskarżyć Waszyngton o stosowanie podwójnych standardów. To wszystko sprawia, że inicjatywa USA jest wprawdzie cennym środkiem doraźnym, ale na dłuższą metę nieskutecznym.
Jedynym ciałem uprawnionym do stworzenia nowych przepisów albo powołania nowego organu do kontroli technologii nuklearnych jest Rada Bezpieczeństwa ONZ. Nie jest ona zdolna do żadnych zdecydowanych kroków, bo broniąc monopolu atomowego mocarstw, w rzeczywistości nie kontroluje już tego, co się dzieje ze śmiertelnie groźnymi substancjami.
Szef MAEA przyznał, że obawia się, iż broń atomowa wpadnie w ręce pozbawionych skrupułów dyktatorów albo terrorystów. - Boję się również potencjału atomowego państw demokratycznych, bo dopóki ta broń istnieje, dopóty nie ma żadnej gwarancji, gdy chodzi o skutki kradzieży, sabotażu lub wypadku. W historii ludzkości żadnej cywilizacji nie udało się zrezygnować dobrowolnie z najpotężniejszej broni. Wierzę jednak, że nam się uda - powiedział ElBaradei.
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.