Markowi Belce nie udało się zagrać va banque Toasty szampanem przypieczętowały zgodę przywódców 25 państw Unii Europejskiej na przyjęcie wspólnej konstytucji po dwudniowym maratonie sporów i przetargów. Nic co prawda nie podpisano, bo nie można było zrobić takiego psikusa Markowi Belce w przededniu głosowania o wotum zaufania dla jego rządu. Perspektywa, że zamiast niego na następnym spotkaniu w Brukseli pojawią się Giertych i Lepper, uczyniła z Belki niemal męża opatrznościowego.
Cud bez Boga
Belka nie miał w Brukseli wielkiego pola manewru. Musiał grać na zwłokę w nadziei, że to ktoś zerwie porozumienie i sprawa konstytucji zostanie odłożona ad Kalendas Graecas. Chyba że uzgodniono by tekst dający Polsce większe przywileje niż Nicea.
Pozorny cud nastąpił. 55 proc. państw, lecz nie mniej niż 15, plus "mechanizm z Janiny" (patrz: ramka) można było ogłosić jako sukces, choć to samo mogły zrobić Niemcy i Francja, które dzięki nowemu sposobowi liczenia głosów uzyskają jeszcze większą siłę blokującą najważniejsze decyzje wspólnoty.
Nie można winić Belki za brak odniesienia w preambule konstytucji do korzeni chrześcijańskich: premier nie miał szans na zwycięstwo. Nie poparli go nawet chadecy. Na pytanie "Wprost" lewicowy chadek Romano Prodi, szef Komisji Europejskiej, odpowiedział, że nie widzi problemu, bo rola religii jest uznana w art. 51 konstytucji: "Unia szanuje status przyznany na mocy prawa krajowego kościołom". Czy w takiej sytuacji Polska mogła wziąć na siebie odpowiedzialność za zerwanie najważniejszego sojuszu w historii Europy? Byłoby to aktem totalnej nieodpowiedzialności i - jak wynika z watykańskiego komunikatu - nie chciał tego nawet Jan Paweł II. Wiceminister spraw zagranicznych Jan Truszczyński zamierzał zażartować, kiedy powiedział, że "Bóg jest wszędzie, a więc nawet w preambule, choćby o nim nie napisano", ale - chcąc nie chcąc - wypowiedział wielką prawdę.
W ostatniej chwili Belka próbował zagrać jeszcze va banque, mówiąc, że Polska nie zgodzi się na konstytucję, póki w preambule nie pojawi się odniesienie do chrześcijaństwa i póki nie zostanie zmieniony próg, przy którym można stosować "mechanizm z Janiny". Efekt był odwrotny do zamierzonego. Wściekli premierzy zagrozili zerwaniem wszystkiego.
Język szefa komisji
Tony Blair przyjechał do Brukseli z red lines, czyli serią warunków: "Albo Europa je spełni, albo wywrócę stół". Te warunki to prawo do weta (przynajmniej brytyjskiego) w kwestiach podatkowych i socjalnych, obrony, współpracy sądownictw, wkładów narodowych do budżetu UE i imigracji oraz w sprawach zagranicznych. Gdyby brytyjski premier przyjechał z podobnymi warunkami na któryś z poprzednich szczytów unii, zarzucono by mu "antyeuropejskość". Paradoksalnie, sukces wyborczy brytyjskiej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa spowodował, że Blair postrzegany był jako mniejsze zło. No, może nie przez Francuzów. Zaprawionego w dyskusjach w Izbie Gmin Blaira niełatwo wyprowadzić z równowagi, a Chiracowi się udało, kiedy przy kolacji powiedział: "Nasze ambicje w spawie podatków i ubezpieczeń społecznych mają być pogrzebane przez jeden kraj - Wielką Brytanię". Trafiła kosa na kamień i Chirac usłyszał od Blaira, że "unia to 25 państw, nie sześć, nie dwa i z całą pewnością nie jedno".
Więcej emocji niż konstytucja wywołały w Brukseli kłótnie wokół następcy Prodiego. Nic tak nie psuje krwi jak sprawy personalne. Eurolewica starała się postawić resztę przed faktem, oznajmiając, że idealnym kandydatem na fotel po Prodim będzie belgijski premier Guy Verhofstadt. Na szczęście Wielka Brytania nieodwołalnie zawetowała tę kandydaturę. Verhofstadt usiłował rzutem na taśmę zjednać sobie naszą przychylność - kilka godzin przed rozpoczęciem szczytu pojechał incognito do Warszawy, by frymarczyć "chrześcijańskimi korzeniami" (miały się znaleźć w preambule w zamian za poparcie jego kandydatury), ale przytomnie powstrzymano się od obiecywania mu poparcia. Tak naprawdę tylko Verhofstadt wierzył, że jest poważnym kandydatem. W rzeczywistości miał służyć za "piorunochron" dla prawdziwego delfina Francji i Niemiec Jean-Claude'a Junckera, premiera Luksemburga, którego kandydatura wypływa za każdym razem, gdy upada inny kandydat. Tyle że Juncker wielokrotnie powtarzał, że fotel po Prodim go nie interesuje, a Niemcy i Francja powinny przestać uważać Luksemburg za swoją prowincję i dysponować nim zgodnie ze swoimi upodobaniami.
Większościowa w europarlamencie Europejska Partia Ludowa, powołując się na zasadę wymienności, zaproponowała na następcę Prodiego Brytyjczyka Chrisa Pattena. Patten uwierzył, ale było jasne, że to typowa kandydatura "zaporowa". Kwadrans później Chirac ją zawetował.
Sprawa wyboru następcy Prodiego wypłynęła w czwartek na kolacji, ale padła między pierwszym a drugim daniem. Skonstatowano totalne rozbieżności między zwolennikami Verhofstadta i Pattena i postanowiono nie psuć deseru. W ten sposób przywódcy unii będą mieli jeszcze jedną okazję do wspólnego wypicia szampana.
Belka nie miał w Brukseli wielkiego pola manewru. Musiał grać na zwłokę w nadziei, że to ktoś zerwie porozumienie i sprawa konstytucji zostanie odłożona ad Kalendas Graecas. Chyba że uzgodniono by tekst dający Polsce większe przywileje niż Nicea.
Pozorny cud nastąpił. 55 proc. państw, lecz nie mniej niż 15, plus "mechanizm z Janiny" (patrz: ramka) można było ogłosić jako sukces, choć to samo mogły zrobić Niemcy i Francja, które dzięki nowemu sposobowi liczenia głosów uzyskają jeszcze większą siłę blokującą najważniejsze decyzje wspólnoty.
Nie można winić Belki za brak odniesienia w preambule konstytucji do korzeni chrześcijańskich: premier nie miał szans na zwycięstwo. Nie poparli go nawet chadecy. Na pytanie "Wprost" lewicowy chadek Romano Prodi, szef Komisji Europejskiej, odpowiedział, że nie widzi problemu, bo rola religii jest uznana w art. 51 konstytucji: "Unia szanuje status przyznany na mocy prawa krajowego kościołom". Czy w takiej sytuacji Polska mogła wziąć na siebie odpowiedzialność za zerwanie najważniejszego sojuszu w historii Europy? Byłoby to aktem totalnej nieodpowiedzialności i - jak wynika z watykańskiego komunikatu - nie chciał tego nawet Jan Paweł II. Wiceminister spraw zagranicznych Jan Truszczyński zamierzał zażartować, kiedy powiedział, że "Bóg jest wszędzie, a więc nawet w preambule, choćby o nim nie napisano", ale - chcąc nie chcąc - wypowiedział wielką prawdę.
W ostatniej chwili Belka próbował zagrać jeszcze va banque, mówiąc, że Polska nie zgodzi się na konstytucję, póki w preambule nie pojawi się odniesienie do chrześcijaństwa i póki nie zostanie zmieniony próg, przy którym można stosować "mechanizm z Janiny". Efekt był odwrotny do zamierzonego. Wściekli premierzy zagrozili zerwaniem wszystkiego.
Język szefa komisji
Tony Blair przyjechał do Brukseli z red lines, czyli serią warunków: "Albo Europa je spełni, albo wywrócę stół". Te warunki to prawo do weta (przynajmniej brytyjskiego) w kwestiach podatkowych i socjalnych, obrony, współpracy sądownictw, wkładów narodowych do budżetu UE i imigracji oraz w sprawach zagranicznych. Gdyby brytyjski premier przyjechał z podobnymi warunkami na któryś z poprzednich szczytów unii, zarzucono by mu "antyeuropejskość". Paradoksalnie, sukces wyborczy brytyjskiej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa spowodował, że Blair postrzegany był jako mniejsze zło. No, może nie przez Francuzów. Zaprawionego w dyskusjach w Izbie Gmin Blaira niełatwo wyprowadzić z równowagi, a Chiracowi się udało, kiedy przy kolacji powiedział: "Nasze ambicje w spawie podatków i ubezpieczeń społecznych mają być pogrzebane przez jeden kraj - Wielką Brytanię". Trafiła kosa na kamień i Chirac usłyszał od Blaira, że "unia to 25 państw, nie sześć, nie dwa i z całą pewnością nie jedno".
Więcej emocji niż konstytucja wywołały w Brukseli kłótnie wokół następcy Prodiego. Nic tak nie psuje krwi jak sprawy personalne. Eurolewica starała się postawić resztę przed faktem, oznajmiając, że idealnym kandydatem na fotel po Prodim będzie belgijski premier Guy Verhofstadt. Na szczęście Wielka Brytania nieodwołalnie zawetowała tę kandydaturę. Verhofstadt usiłował rzutem na taśmę zjednać sobie naszą przychylność - kilka godzin przed rozpoczęciem szczytu pojechał incognito do Warszawy, by frymarczyć "chrześcijańskimi korzeniami" (miały się znaleźć w preambule w zamian za poparcie jego kandydatury), ale przytomnie powstrzymano się od obiecywania mu poparcia. Tak naprawdę tylko Verhofstadt wierzył, że jest poważnym kandydatem. W rzeczywistości miał służyć za "piorunochron" dla prawdziwego delfina Francji i Niemiec Jean-Claude'a Junckera, premiera Luksemburga, którego kandydatura wypływa za każdym razem, gdy upada inny kandydat. Tyle że Juncker wielokrotnie powtarzał, że fotel po Prodim go nie interesuje, a Niemcy i Francja powinny przestać uważać Luksemburg za swoją prowincję i dysponować nim zgodnie ze swoimi upodobaniami.
Większościowa w europarlamencie Europejska Partia Ludowa, powołując się na zasadę wymienności, zaproponowała na następcę Prodiego Brytyjczyka Chrisa Pattena. Patten uwierzył, ale było jasne, że to typowa kandydatura "zaporowa". Kwadrans później Chirac ją zawetował.
Sprawa wyboru następcy Prodiego wypłynęła w czwartek na kolacji, ale padła między pierwszym a drugim daniem. Skonstatowano totalne rozbieżności między zwolennikami Verhofstadta i Pattena i postanowiono nie psuć deseru. W ten sposób przywódcy unii będą mieli jeszcze jedną okazję do wspólnego wypicia szampana.
Janina niezgody W Janinie, greckiej miejscowości, dziesięć lat temu podjęto decyzję o możliwości okresowego blokowania decyzji unijnych przez państwa, które miały przystąpić do UE w 1995 r.: Austrię, Szwecję i Finlandię. Z tego prawa skorzystano dwukrotnie: w roku 1995 i 1996 w kwestiach dotyczących polityki rolnej i liberalizacji rynku telekomunikacyjnego. Podobnie teraz państwa przegłosowane miały mieć prawo odłożyć wprowadzenie decyzji, która im się nie podoba. "Janina" nie spodobała się jednak wielkim. Najbardziej protestowali Włosi, którzy w końcu uzyskali zapis, że biedna "Janina" pożyje do 2014 r., po czym zostanie poddana eutanazji. |
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.