Mamy w Polsce grupę akademickich urzędników, nie rozumiejących, po co rozwija się badania i tworzy uczelnie
"Od powracającego bony kupię" lub "Powracający klepkę (cement, glazurę, kran itp.) kupi". Całe strony takich ogłoszeń zamieszczały gazety w czasach PRL - ukochanej przez Społeczne Ogólnopolskie Stowarzyszenie im. Edwarda Gierka. Wracający do Polski po dłuższych wyjazdach na Zachód rodacy ogłaszali w ten sposób, że byli gotowi za walutę wymienialną, czyli wtedy amerykańskie dolary, kupić usługi bądź towary, albo chcieli sprzedać pewną sumę dolarów w legalnej formie (jedno z kuriozów PRL) tzw. bonów towarowych Pekao. Takich ogłoszeń już nie ma, ale kiedy pod koniec grudnia 2004 r. wracałem do Polski po kilkumiesięcznym pobycie w USA, dobrze wprowadzony w realia tego, co się dzieje w RP, miałem wrażenie, że z łatwością wtopię się w codzienne życie kraju.
I rzeczywiście. Wystarczyło przylecieć na Okęcie, by usłyszeć swojskie zawołanie przedstawiciela lotniska (do walkie-talkie): "Jasiu, dawaj kÉ drugi autobus, bo tłum wysiada".
W sali odpraw bagażowych Okęcia nikt nie chciał powiedzieć, na którym z trzech transporterów pojawią się walizki z Frankfurtu (przyjechały na transporterze z napisem Kopenhaga). Strażnik graniczny po cywilnemu (w wyświechtanym sweterku) wylegitymował mnie, gdy próbowałem go przekonać, że taki bałagan z walizkami to zagrożenie bezpieczeństwa lotniska. Przy wyjściu z hali przylotów, jak zawsze od czasów Gierka, zaczepiali mnie tarasujący wyjście panowie od usług taxi.
Jest świetnie!
Potem okazało się, że jest świetnie - gospodarka nieźle się trzyma. Na rogu, tuż przed moim domem stali panowie, którzy sprzedali mi choinkę, pomogli oprawić drzewko w stojak (też mieli), zapakowali i życzyli wesołych świąt. W sklepach było wszystko, benzyna podrożała umiarkowanie (w porównaniu ze stopniem podwyżek paliwa w USA), ale wino nadal pozostało najdroższe na świecie, za to kolędy - najpiękniejsze. Pani z banku tylko 10 minut zajęło wystawienie dokumentów potrzebnych przy zakupie samochodu. Zamówione auto (takie, jakie chciałem) czekało w salonie.
Właśnie wyszło nowe wydanie "Onych" Teresy Torańskiej, ze wspaniałymi fotografiami towarzyszy Wiesława i Jakuba w kąpielówkach. Tę książkę szczególnie polecam politykom dawnej opozycji, którzy szykują się do przejęcia władzy. Pamiętajcie, że za kilkanaście lat ktoś zapuka do waszych drzwi, bo wtedy to wy możecie być "onymi". Na bycie "onymi" już dziś pracuje duża grupa polityków. I nie tylko polityków.
Powrót Gierka
Kiedy wyjeżdżałem z Polski latem 2004 r., toczyły się w Sejmie - jak wiadomo kompetentnym, uczciwym i myślącym wyłącznie o sprawach ojczyzny - debaty o ustawach istotnych dla naszej cywilizacji: o szkolnictwie wyższym i o finansowaniu badań naukowych. O badaniach na łamach "Wprost" dyskutowaliśmy z ministrem Michałem Kleiberem. Stosowna ustawa jest w moim przekonaniu błędna. Kiedy nasz parlament ją uchwalał, Burt Rutan zdobył nagrodę Ansari X za pierwszy prywatny lot w przestrzeń okołoziemską. To osiągniecie kolejny raz udowadnia, że nie wdrożenia i innowacje, lecz badania naukowe tworzą postęp - zupełnie inaczej niż w naszej ustawie. Nadal pozostaję więc po drugiej stronie barykady, ale przyznaję, że minister Kleiber dotrzymał słowa, wprowadzając w ostatecznej wersji dokumentu zmiany postulowane przez przeciwników. Niedługo zobaczymy, jak zostaną one zrealizowane.
Minister Kleiber chciał poważnie rozmawiać i chciał słuchać. Nie ma śladu chęci słuchania wśród osób, które prą do uchwalenia drugiej, wyjątkowo złej ustawy o szkolnictwie wyższym. Ostateczna jej wersja nadal zawiera sformułowania, których nie powstydziliby się piszący ustawy w czasach nawet przed Gierkiem. Ot, na przykład artykuły 39-41 są jakby żywcem przepisane z prawa powielaczowego, powstałego w dawnym Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego. Według tych zapisów, minister będzie określał, jakie warunki ma spełniać pracownik uczelni w Polsce chcący wyjechać za granicę w celach naukowych (będzie on też zmuszony ubiegać się o pozwolenie, kiedy zechce się kontaktować i współpracować z zagranicznymi ośrodkami).
Akademia urzędników
Oświadczam, że nie będę prosił żadnego z przyszłych ministrów o to, by określił, czy spełniam jego warunki. Jestem obywatelem Polski, kraju członkowskiego Unii Europejskiej, i nie ma różnicy, czy będę pracował na uniwersytecie w Poznaniu, Tuluzie lub Londynie. Nie będę też pytał ministra o to, czy za legalne fundusze na badania mogę sprowadzić współpracownika z Togo bądź Danii.
Szkoda, że twórca ustawy - prof. Jerzy Woźnicki, dążący do zapewnienia ministrowi edukacji totalnej władzy nad wszystkim (od kontaktów zagranicznych po programy nauczania i tryb przyjmowania studentów) - postępuje podobnie jak były minister zdrowia Mariusz Łapiński podczas debaty o reformie opieki zdrowotnej. Niestety, mamy w Polsce grupę akademickich urzędników, którzy nie rozumieją, po co rozwija się badania naukowe oraz tworzy wyższe uczelnie. Przykro, że nie rozumie tego również rektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. Piotr Węgleński, który na łamach "Gazety Wyborczej" ogłosił śmiałą tezę, iż fala krytyki wobec wyższych uczelni, na przykład za plagę plagiatów, to sprawka dziennikarzy chcących "zaistnieć poprzez ujawnienie skandali". Zapewne to dziennikarze wymyślili, że "uczony", który splagiatował mój wykład, jest dzisiaj prorektorem jednej z państwowych uczelni technicznych.
W obszernym tekście prof. Węgleński do jednego worka wrzucił krytyków sytuacji na wyższych uczelniach, choć taktownie pominął nazwiska krytyków utytułowanych, na przykład moje. Brutalnie, po nazwisku, zaatakował natomiast osobę bez tytułu profesorskiego. Z poglądami tej osoby zupełnie się nie zgadzam, a część z nich uważam za absurdalne. Znam jednak przebieg konfliktu tej osoby ze środowiskiem naukowym i uważam, że wypowiedź rektora Uniwersytetu Warszawskiego była skandaliczna.
Jestem przekonany, że wielu moich kolegów podczas prywatnych rozmów wyraża oburzenie, jacy okropni są politycy, dziennikarze, celnicy etc. Jan Krzysztof z powieści Romain Rollanda mówił: "Oskarżając grzechy Francuzów, Francji bronię". Zatem panie i panowie profesorowie, rektorzy i byli rektorzy, może by tak zacząć od siebie: nie uchwalać ustaw, za które za kilkanaście lat będziecie się tłumaczyć jako "oni".
Więcej możesz przeczytać w 2/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.