Cimoszewicz może liczyć na polityczno-towarzyską siatkę, której członkowie ubezpieczają się nawzajem
Idealnym następcą Aleksandra Kwaśniewskiego jest Włodzimierz Cimoszewicz. Tylko on gwarantuje bowiem przetrwanie zdobyczy III RP, którą jest tzw. system prezia (Kwaśniewskiego). Marszałek Sejmu, tak jak ustępujący prezydent, zdołał stworzyć nieformalną polityczno-towarzyską siatkę, której członkowie ubezpieczają się nawzajem. Gdy tylko zaszła potrzeba, Cimoszewicz otrzymał oryginalne dokumenty z kontroli w MSZ, choć powinny one od dawna być w prokuraturze, bo stanowią dowód przestępstwa popełnionego przez wysokich urzędników resortu dyplomacji. Oświadczenie majątkowe Cimoszewicza i jego jawną korespondencję z organami Sejmu zabrali z domu urzędniczki MSZ funkcjonariusze tajnych służb. Wreszcie obecny marszałek sprzedał akcje PKN Orlen dzień po tym, jak specsłużby wysłały do prokuratury wniosek o postawienie zarzutów prezesowi płockiego koncernu Andrzejowi Modrzejewskiemu.
Sojusz z ABW
Kiedy była asystentka Włodzimierza Cimoszewicza Anna Jarucka zeznała przed komisją śledczą, że obecny marszałek upoważnił ją do zamiany jego oświadczenia majątkowego za 2001 r. i usunięcia z niego informacji o akcjach Orlenu, z pomocą pospieszyła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Najpierw okazało się, że agenci tajnych służb zrobili w mieszkaniu Jaruckiej (bez nakazu prokuratury) przeszukanie, w czasie którego mieli zabrać oryginalne oświadczenie. Po ujawnieniu sprawy rzeczniczka ABW, mjr Magdalena Stańczyk, najpierw tłumaczyła, że agenci szukali tajnych depesz MSZ, które miały wyciec do redakcji "Metra". Mówiła, że przeszukanie u Jaruckiej nastąpiło po uzyskaniu wyjaśnień od "Metra". Potem się okazało, że zanim oficerowie ABW zaczęli przesłuchiwać dziennikarzy dziennika, już wiedzieli, iż żadnych depesz w MSZ nie brakuje.
Szef ABW Andrzej Barcikowski to były szef doradców Cimoszewicza z czasów, gdy ten był premierem. Dziennikarze "Wprost" ustalili też, że Cimoszewicz pomógł w przeszłości Barcikowskiemu i zatrudnił jego córkę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Czy działania ABW to rewanż Barcikowskiego?
Sojusz z MSZ
Gdy w ubiegłym tygodniu Anna Jarucka przedstawiła posłom z komisji śledczej pismo, w którym Cimoszewicz miał ją upoważnić do zamiany oświadczeń majątkowych, już po kilku godzinach marszałek dysponował oryginałami poufnych dokumentów z wewnętrznej kontroli w MSZ, które miały świadczyć, że Jarucka sfałszowała upoważnienie, posługując się zaginioną pieczęcią z faksymile podpisu Cimoszewicza. Pomijając fakt, że marszałek przedstawił tylko wybrane dokumenty (całość świadczyła o tym, że kontrole w tej sprawie wszczęto z inicjatywy Jaruckiej), warto zapytać, czy którykolwiek z innych kandydatów na prezydenta, by bronić się przed zarzutami, mógłby liczyć na jakiekolwiek dokumenty z MSZ? Dlaczego Cimoszewicz cieszy się szczególnymi względami?
Z dokumentów Najwyższej Izby Kontroli, do których dotarli dziennikarze "Wprost", wynika, że Cimoszewicz, jako szef MSZ, nie zrobił nic, by zapobiec utopieniu ponad 20 mln zł przez wysokich urzędników swojego resortu. Chodzi o sprawę słynnego ze szpiegowskiej afery gmachu Articum Center, wybudowanego u zbiegu ulicy Litewskiej i al. Szucha w Warszawie. Za zawarcie tej umowy odpowiadał dyrektor generalny służby zagranicznej Krzysztof Jakubowski, prawa ręka szefa MSZ, a prywatnie brat męża Aleksandry Jakubowskiej. Zdaniem NIK, cena budynku negocjowana była nie w odniesieniu do realnej wartości rynkowej, lecz w oparciu o wartość wskazaną przez prywatną firmę, która budynek postawiła. W efekcie umowa kupna opiewała na ponad 72 mln zł, choć według wyceny sporządzonej w 2004 r. dla MSZ przez rzeczoznawcę, budynek wart był niewiele ponad 50 mln zł. Mimo zapoznania się z opracowaniem rzeczoznawcy Jakubowski w styczniu 2005 r. podpisał umowę na ponad 70 mln zł. - Po długich negocjacjach kupiliśmy budynek za najkorzystniejszą cenę, jaką mogliśmy uzyskać - broni się w rozmowie z "Wprost" Krzysztof Jakubowski.
Articum Center powstał na dwóch sąsiadujących z sobą działkach. Jedną inwestor kupił od władz miasta. Sprawę z ramienia dzielnicy Śródmieście pilotował stołeczny działacz SLD Tadeusz Miętus. Druga działka, zanim trafiła do inwestora, przechodziła z rąk do rąk, a ściślej z firmy do firmy. Na początku jednak, jak ustalił "Wprost", należała do czterech osób: braci Jacka i Bogumiła Dębskich oraz Macieja Grzywny i Krystyny Gurbiel. Maciej Grzywna to emerytowany adwokat. Krystyna Gurbiel to z kolei wiceminister, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki i Pracy, kierowanym przez Jacka Piechotę (wcześniej pracowała w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej).
Sojusz z Agorą
Kiedy po aferze z oświadczeniem majątkowym akcje Cimoszewicza w sondażach zaczęły gwałtownie spadać, z odsieczą marszałkowi ruszyła "Gazeta Wyborcza", wydawana przez koncern Agora. O Annie Jaruckiej napisano, że to "osoba zaburzona". W niewybredny sposób traktowano też posłów z komisji śledczej. Warto przypomnieć, że kilka tygodni wcześniej, podczas przesłuchania przed komisją, marszałek przyznał, że napisał list do Agory, z którego wynikało, że spółka nie musi w zasadzie dostarczać komisji żadnych dokumentów (posłowie prosili o wykaz reklamodawców).
Anna Jarucka zeznała przed komisją, iż Cimoszewicz powiedział jej (odebrała to jako żart), że dostał w prezencie akcje Agory. Jeśli nawet to rzeczywiście był żart, to marszałek i tak nie jest w stanie jednoznacznie wyjaśnić historii swojej inwestycji w papiery wydawcy "Gazety Wyborczej". Cimoszewicz w 2000 r. kupił w trzech transzach 700 sztuk akcji Agory. Transakcje były zarejestrowane na jego rachunku i wykazane w oświadczeniu majątkowym. W piśmie z 27 listopada 2002 r. do Franciszka Stefaniuka, przewodniczącego Komisji Etyki Poselskiej, Cimoszewicz napisał: "Byłem wtedy posiadaczem 700 szt. akcji spółki Agora, które wedle ówczesnego kursu notowań giełdowych miały wartość 35 tys. 980 zł. Ponieważ połowa tych akcji należy do mojego syna, mogę stwierdzić, że byłem właścicielem akcji o wartości 17 tys. 990 zł". Tymczasem kilka tygodni temu, gdy "Wprost" zapytał Cimoszewicza o akcje Agory należące do jego najbliższej rodziny, "jak żona, córka, zięć", marszałek nie wspomniał nic o walorach medialnej spółki, które były własnością jego syna Tomasza. Chociaż nasze pozostałe pytania o cenę, tryb i datę zakupu akcji Agory również dotyczyły rodziny marszałka, Włodzimierz Cimoszewicz konsekwentnie pominął akcje należące do syna. Wspomniał jedynie, że sam kupił 350 akcji po około 120 zł za sztukę i sprzedał je wszystkie w jednym pakiecie "kilka tygodni temu" po około 60 zł za sztukę.
Skąd zasadnicza rozbieżność w oświadczeniach marszałka na temat akcji Agory? Zagadką pozostaje też, w jakim celu wytrawny prawnik, za jakiego chce uchodzić Cimoszewicz, wpisuje do oświadczeń majątkowych aktywa, które uważa za cudzą własność.
Sojusz z Kwaśniewskim
Ostatnie dwunastolecie to panowanie lub współistnienie systemu Kwaśniewskiego. Ten system ma w sobie coś kumplowskiego - elementy zblatowania towarzystwa mającego do siebie zaufanie. Dlatego Kwaśniewskiego nazywa się preziem. Prezydentura Cimoszewicza byłaby idealną kontynuacją tego systemu.
Zresztą symboliczne przejęcie władzy w zasadzie już nastąpiło. To przecież Jolanta Kwaśniewska de facto odgrywa rolę pierwszej damy w kampanii Cimoszewicza. I wreszcie - to przecież Cimoszewicz przekazał na Śląsku górnikom wiadomość o podpisaniu przez prezydenta ustawy o emeryturach specjalnych.
Sojusz z ABW
Kiedy była asystentka Włodzimierza Cimoszewicza Anna Jarucka zeznała przed komisją śledczą, że obecny marszałek upoważnił ją do zamiany jego oświadczenia majątkowego za 2001 r. i usunięcia z niego informacji o akcjach Orlenu, z pomocą pospieszyła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Najpierw okazało się, że agenci tajnych służb zrobili w mieszkaniu Jaruckiej (bez nakazu prokuratury) przeszukanie, w czasie którego mieli zabrać oryginalne oświadczenie. Po ujawnieniu sprawy rzeczniczka ABW, mjr Magdalena Stańczyk, najpierw tłumaczyła, że agenci szukali tajnych depesz MSZ, które miały wyciec do redakcji "Metra". Mówiła, że przeszukanie u Jaruckiej nastąpiło po uzyskaniu wyjaśnień od "Metra". Potem się okazało, że zanim oficerowie ABW zaczęli przesłuchiwać dziennikarzy dziennika, już wiedzieli, iż żadnych depesz w MSZ nie brakuje.
Szef ABW Andrzej Barcikowski to były szef doradców Cimoszewicza z czasów, gdy ten był premierem. Dziennikarze "Wprost" ustalili też, że Cimoszewicz pomógł w przeszłości Barcikowskiemu i zatrudnił jego córkę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Czy działania ABW to rewanż Barcikowskiego?
Sojusz z MSZ
Gdy w ubiegłym tygodniu Anna Jarucka przedstawiła posłom z komisji śledczej pismo, w którym Cimoszewicz miał ją upoważnić do zamiany oświadczeń majątkowych, już po kilku godzinach marszałek dysponował oryginałami poufnych dokumentów z wewnętrznej kontroli w MSZ, które miały świadczyć, że Jarucka sfałszowała upoważnienie, posługując się zaginioną pieczęcią z faksymile podpisu Cimoszewicza. Pomijając fakt, że marszałek przedstawił tylko wybrane dokumenty (całość świadczyła o tym, że kontrole w tej sprawie wszczęto z inicjatywy Jaruckiej), warto zapytać, czy którykolwiek z innych kandydatów na prezydenta, by bronić się przed zarzutami, mógłby liczyć na jakiekolwiek dokumenty z MSZ? Dlaczego Cimoszewicz cieszy się szczególnymi względami?
Z dokumentów Najwyższej Izby Kontroli, do których dotarli dziennikarze "Wprost", wynika, że Cimoszewicz, jako szef MSZ, nie zrobił nic, by zapobiec utopieniu ponad 20 mln zł przez wysokich urzędników swojego resortu. Chodzi o sprawę słynnego ze szpiegowskiej afery gmachu Articum Center, wybudowanego u zbiegu ulicy Litewskiej i al. Szucha w Warszawie. Za zawarcie tej umowy odpowiadał dyrektor generalny służby zagranicznej Krzysztof Jakubowski, prawa ręka szefa MSZ, a prywatnie brat męża Aleksandry Jakubowskiej. Zdaniem NIK, cena budynku negocjowana była nie w odniesieniu do realnej wartości rynkowej, lecz w oparciu o wartość wskazaną przez prywatną firmę, która budynek postawiła. W efekcie umowa kupna opiewała na ponad 72 mln zł, choć według wyceny sporządzonej w 2004 r. dla MSZ przez rzeczoznawcę, budynek wart był niewiele ponad 50 mln zł. Mimo zapoznania się z opracowaniem rzeczoznawcy Jakubowski w styczniu 2005 r. podpisał umowę na ponad 70 mln zł. - Po długich negocjacjach kupiliśmy budynek za najkorzystniejszą cenę, jaką mogliśmy uzyskać - broni się w rozmowie z "Wprost" Krzysztof Jakubowski.
Articum Center powstał na dwóch sąsiadujących z sobą działkach. Jedną inwestor kupił od władz miasta. Sprawę z ramienia dzielnicy Śródmieście pilotował stołeczny działacz SLD Tadeusz Miętus. Druga działka, zanim trafiła do inwestora, przechodziła z rąk do rąk, a ściślej z firmy do firmy. Na początku jednak, jak ustalił "Wprost", należała do czterech osób: braci Jacka i Bogumiła Dębskich oraz Macieja Grzywny i Krystyny Gurbiel. Maciej Grzywna to emerytowany adwokat. Krystyna Gurbiel to z kolei wiceminister, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki i Pracy, kierowanym przez Jacka Piechotę (wcześniej pracowała w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej).
Sojusz z Agorą
Kiedy po aferze z oświadczeniem majątkowym akcje Cimoszewicza w sondażach zaczęły gwałtownie spadać, z odsieczą marszałkowi ruszyła "Gazeta Wyborcza", wydawana przez koncern Agora. O Annie Jaruckiej napisano, że to "osoba zaburzona". W niewybredny sposób traktowano też posłów z komisji śledczej. Warto przypomnieć, że kilka tygodni wcześniej, podczas przesłuchania przed komisją, marszałek przyznał, że napisał list do Agory, z którego wynikało, że spółka nie musi w zasadzie dostarczać komisji żadnych dokumentów (posłowie prosili o wykaz reklamodawców).
Anna Jarucka zeznała przed komisją, iż Cimoszewicz powiedział jej (odebrała to jako żart), że dostał w prezencie akcje Agory. Jeśli nawet to rzeczywiście był żart, to marszałek i tak nie jest w stanie jednoznacznie wyjaśnić historii swojej inwestycji w papiery wydawcy "Gazety Wyborczej". Cimoszewicz w 2000 r. kupił w trzech transzach 700 sztuk akcji Agory. Transakcje były zarejestrowane na jego rachunku i wykazane w oświadczeniu majątkowym. W piśmie z 27 listopada 2002 r. do Franciszka Stefaniuka, przewodniczącego Komisji Etyki Poselskiej, Cimoszewicz napisał: "Byłem wtedy posiadaczem 700 szt. akcji spółki Agora, które wedle ówczesnego kursu notowań giełdowych miały wartość 35 tys. 980 zł. Ponieważ połowa tych akcji należy do mojego syna, mogę stwierdzić, że byłem właścicielem akcji o wartości 17 tys. 990 zł". Tymczasem kilka tygodni temu, gdy "Wprost" zapytał Cimoszewicza o akcje Agory należące do jego najbliższej rodziny, "jak żona, córka, zięć", marszałek nie wspomniał nic o walorach medialnej spółki, które były własnością jego syna Tomasza. Chociaż nasze pozostałe pytania o cenę, tryb i datę zakupu akcji Agory również dotyczyły rodziny marszałka, Włodzimierz Cimoszewicz konsekwentnie pominął akcje należące do syna. Wspomniał jedynie, że sam kupił 350 akcji po około 120 zł za sztukę i sprzedał je wszystkie w jednym pakiecie "kilka tygodni temu" po około 60 zł za sztukę.
Skąd zasadnicza rozbieżność w oświadczeniach marszałka na temat akcji Agory? Zagadką pozostaje też, w jakim celu wytrawny prawnik, za jakiego chce uchodzić Cimoszewicz, wpisuje do oświadczeń majątkowych aktywa, które uważa za cudzą własność.
Sojusz z Kwaśniewskim
Ostatnie dwunastolecie to panowanie lub współistnienie systemu Kwaśniewskiego. Ten system ma w sobie coś kumplowskiego - elementy zblatowania towarzystwa mającego do siebie zaufanie. Dlatego Kwaśniewskiego nazywa się preziem. Prezydentura Cimoszewicza byłaby idealną kontynuacją tego systemu.
Zresztą symboliczne przejęcie władzy w zasadzie już nastąpiło. To przecież Jolanta Kwaśniewska de facto odgrywa rolę pierwszej damy w kampanii Cimoszewicza. I wreszcie - to przecież Cimoszewicz przekazał na Śląsku górnikom wiadomość o podpisaniu przez prezydenta ustawy o emeryturach specjalnych.
Więcej możesz przeczytać w 34/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.