Socjalistyczna mentalność Niemców to główny problem Niemiec
Angela Merkel kanclerzem, a Gerhard Schroeder wicekanclerzem? Coraz więcej wskazuje, że właśnie tak wyborcy rozdadzą karty we wrześniowych wyborach. Aż 64 proc. Niemców źle ocenia pracę rządu, 44 proc. nie wie, na kogo oddać głos w zbliżających się wyborach, a 15 proc. zamierza poprzeć Partię Lewicy - populistyczne ugrupowanie, którego jedynym atutem jest to, że powstało niedawno. - Niemcy marzą o gabinecie, dla którego ważniejsze od interesu partyjnego będzie dobro kraju. Taki miałby być rząd wielkiej koalicji. To rozwiązanie jest tym bardziej możliwe, że Partia Lewicy zabierze dużo głosów innym ugrupowaniom, a nikt nie chce z nią w sojuszy - tłumaczy "Wprost" prof. Franz Walter, politolog z Uniwersytetu Georga Augusta w Goettingen.
Wielki stabilizator
48 proc. głosów dla koalicji CDU/CSU-FPD, 48 proc. dla (mało prawdopodobnej) koalicji SPD-Zieloni-Partia Lewicy - opublikowany na początku sierpnia sondaż instytutu Infratest Dimap wstrząsnął Niemcami. Pokazuje, że po wyborach 18 września zwycięskie ugrupowanie może mieć gigantyczne problemy z zebraniem większości w Bundestagu i stworzeniem stabilnego gabinetu. Fiasko rządów Schroedera oraz brak wyraźnego programu reform Angeli Merkel, szefowej CDU, sprawiają, że żadna
z partii tradycyjnie dominujących na scenie politycznej nie osiągnęła dużej przewagi nad konkurencją. Dodatkowo chadeków pogrążają niezręczne wypowiedzi dotyczące byłej NRD. Ponieważ inne ugrupowania nie mają szans na zdystansowanie tej dwójki, coraz częściej pojawiają się spekulacje, że CDU/CSU i SPD utworzą wspólny gabinet. Merkel odrzuca taką możliwość, ale ze strony socjalistów słychać głosy, że taka opcja byłaby możliwa.
- Niemcy popierają utworzenie wielkiej koalicji, bo pamiętają, jakim sukcesem zakończyły się jej rządy w latach 60. - mówi "Wprost" prof. Ulrich Preuss, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. SPD i CDU utworzyły rząd w 1966 r., później rządziły krótko razem po wyborach w 1969 r. Ówczesny gabinet, na którego czele stał Kurt Georg Kiesinger z CDU (Willy Brandt z SPD był szefem MSZ), kierował krajem w trudnym okresie. Niemcami wstrząsały rozruchy studenckie i zamachy RAF. Niemcy były w zapaści gospodarczej. Wielka koalicja pomogła ustabilizować sytuację.
Niemiecki tankowiec
Dziś sytuacja w Niemczech coraz bardziej przypomina tę z lat 60. W kraju wprawdzie nie ma ataków terrorystycznych, ale policja odkryła, że w Hamburgu działali członkowie Al-Kaidy przygotowujący zamachy z 11 września 2001 r. Nie ma studenckich protestów, ale 63 proc. Niemców jest głęboko rozczarowanych sytuacją w kraju, a 74 proc. chciałoby całkowitej wymiany sceny politycznej. Panuje największe od lat 30. bezrobocie, gospodarka prawie się nie rozwija, a dług publiczny sięga 1,4 bln euro.
- Niemcy nie radzą sobie z problemami, które niesie globalizacja. Świat przyspieszył, tylko my stoimy w miejscu, strzegąc sukcesów gospodarczych, które odnieśliśmy w latach 70. - twierdzi prof. Preuss. W okresie rządów Willy`ego Brandta niemieccy robotnicy wywalczyli pakiet zabezpieczeń socjalnych, które dawały im gwarancję pracy i zapewniały godziwą emeryturę. Ta ochrona społeczna, wtedy nowatorska w skali globalnej, dziś stała się kulą u nogi niemieckiej gospodarki.
Lewicowi frustraci
"Ludziom jest źle, bo Schroeder źle rządzi!" - krzyczał w Chemnitz na wiecu Oskar Lafontaine, przewodniczący Partii Lewicy, a tłum wiwatował. Ugrupowanie, utworzone niespełna rok temu przez Lafontaine`a, byłego szefa SPD, oraz Gregora Gysiego, przewodniczącego postkomunistycznej PDS, stało się rzecznikiem tych, którzy sprzeciwiają się zmianom w kraju. - Lewicowe koncepcje ochrony socjalnej nie sprawdzają się w zglobalizowanym świecie, ale nie wszyscy to rozumieją. Część ma nadzieję, że uda się zachować stary porządek. To właśnie oni głosują na Partię Lewicy - tłumaczy dla "Wprost" znany politolog Jacques Rupnik.
Dla Lafontaine`a i Gysiego to szansa na powrót do wielkiej polityki. Lafontaine chce udowodnić Schroederowi, że nie jest gorszy od niego (kanclerz usunął go ze stanowiska ministra finansów w 1999 r. z etykietką "nieudolny"), a Gysi chce zaistnieć w skali całego kraju, co dla jego PDS było niemożliwe. - Frustracja wywołana porażkami w polityce stała się motorem napędzającym obu liderów - twierdzi Klaus Detterbeck, politolog z Uniwersytetu Magdeburskiego. Poprzeć ich chcą ludzie sfrustrowani: związkowcy, bezrobotni, emeryci, ludzie o niskich dochodach, ale także ci, którzy dotąd głosowali na neonazistów. Wystarczyło zaproponować zamknięcie granic dla pracowników z innych krajów. Lafontaine określił ich jako "fremdarbeiterów" - słowem, którego przed wojną używali naziści.
Łatwość, z jaką Partii Lewicy udało się zaistnieć, pokazuje skalę niezadowolenia. - Głównym problemem Niemiec jest mentalność ich mieszkańców. Póki ludzie nie pogodzą się z tym, że muszą znów zacząć ciężko pracować, by wytrzymać konkurencję przyspieszającego świata, w kraju nie będzie dobrze - uważa Preuss.
A sprawa polska?
- Wielka koalicja to przejaw rozpaczy. Politycy tradycyjnych partii, tracąc poparcie, szukają rozwiązań, które pozwolą im utrzymać się u władzy - mówi "Wprost" historyk Arnulf Baring. Sojusz CDU/CSU i SPD może być łatwiejszy, niż się powszechnie sądzi. Oba ugrupowania uważają, że najlepszą metodą ożywienia gospodarki będzie obniżenie podatków, są także zwolennikami liberalizacji prawa pracy. Partia Merkel chce naprawić stosunki z USA, ale jak SPD sprzeciwia się wysłaniu wojsk do Iraku.
Utworzenie wielkiej koalicji oznaczałoby, że za politykę zagraniczną będzie odpowiedzialna SPD. Słabszy koalicjant zwyczajowo dostaje w Niemczech stanowisko wicekanclerza, który jest równocześnie szefem dyplomacji. Jest jednak mało prawdopodobne, by to Schroeder objął tekę w MSZ. Jego polityka bliskich więzi z Putinem kłóci się z poglądami Merkel i ma silną opozycję w SPD. Gernot Erler, wpływowy deputowany SPD, twierdzi wręcz, że postawa kanclerza ugłaskującego Putina hamuje modernizację i demokratyzację Niemiec. Jest dość prawdopodobne, że w SPD dokona się zasadnicza zmiana warty. Spekuluje się, że jednym z następców Schoedera mógłby zostać Matthias Platzeck, premier Brandenburgii, który opowiada się za ścisłą współpracą z Polską.
Ktokolwiek obejmie władzę w Niemczech, zderzy się z barierą socjalistycznej mentalności. - Zwłaszcza mieszkańców dawnej NRD. Wartościowi mieszkańcy tamtych terenów: klasa średnia i młodzież, dawno uciekli na Zachód. Pozostali ludzie przeżarci komunizmem, nie umiejący myśleć w kategoriach interesu zjednoczonego kraju - podkreśla Baring. Silna pozycja Partii Lewicy, uzyskana głównie dzięki głosom wschodnich landów, oznacza dodatkowo eksport postkomunizmu na scenę polityczną największego kraju UE. Po wyborach będziemy mieli za sąsiada inne Niemcy. Trudno zaś zapomnieć, że w przeszłości niemieckie frustracje kończyły się źle dla całej Europy.
Współpraca: Cezary Gmyz
Wielki stabilizator
48 proc. głosów dla koalicji CDU/CSU-FPD, 48 proc. dla (mało prawdopodobnej) koalicji SPD-Zieloni-Partia Lewicy - opublikowany na początku sierpnia sondaż instytutu Infratest Dimap wstrząsnął Niemcami. Pokazuje, że po wyborach 18 września zwycięskie ugrupowanie może mieć gigantyczne problemy z zebraniem większości w Bundestagu i stworzeniem stabilnego gabinetu. Fiasko rządów Schroedera oraz brak wyraźnego programu reform Angeli Merkel, szefowej CDU, sprawiają, że żadna
z partii tradycyjnie dominujących na scenie politycznej nie osiągnęła dużej przewagi nad konkurencją. Dodatkowo chadeków pogrążają niezręczne wypowiedzi dotyczące byłej NRD. Ponieważ inne ugrupowania nie mają szans na zdystansowanie tej dwójki, coraz częściej pojawiają się spekulacje, że CDU/CSU i SPD utworzą wspólny gabinet. Merkel odrzuca taką możliwość, ale ze strony socjalistów słychać głosy, że taka opcja byłaby możliwa.
- Niemcy popierają utworzenie wielkiej koalicji, bo pamiętają, jakim sukcesem zakończyły się jej rządy w latach 60. - mówi "Wprost" prof. Ulrich Preuss, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. SPD i CDU utworzyły rząd w 1966 r., później rządziły krótko razem po wyborach w 1969 r. Ówczesny gabinet, na którego czele stał Kurt Georg Kiesinger z CDU (Willy Brandt z SPD był szefem MSZ), kierował krajem w trudnym okresie. Niemcami wstrząsały rozruchy studenckie i zamachy RAF. Niemcy były w zapaści gospodarczej. Wielka koalicja pomogła ustabilizować sytuację.
Niemiecki tankowiec
Dziś sytuacja w Niemczech coraz bardziej przypomina tę z lat 60. W kraju wprawdzie nie ma ataków terrorystycznych, ale policja odkryła, że w Hamburgu działali członkowie Al-Kaidy przygotowujący zamachy z 11 września 2001 r. Nie ma studenckich protestów, ale 63 proc. Niemców jest głęboko rozczarowanych sytuacją w kraju, a 74 proc. chciałoby całkowitej wymiany sceny politycznej. Panuje największe od lat 30. bezrobocie, gospodarka prawie się nie rozwija, a dług publiczny sięga 1,4 bln euro.
- Niemcy nie radzą sobie z problemami, które niesie globalizacja. Świat przyspieszył, tylko my stoimy w miejscu, strzegąc sukcesów gospodarczych, które odnieśliśmy w latach 70. - twierdzi prof. Preuss. W okresie rządów Willy`ego Brandta niemieccy robotnicy wywalczyli pakiet zabezpieczeń socjalnych, które dawały im gwarancję pracy i zapewniały godziwą emeryturę. Ta ochrona społeczna, wtedy nowatorska w skali globalnej, dziś stała się kulą u nogi niemieckiej gospodarki.
Lewicowi frustraci
"Ludziom jest źle, bo Schroeder źle rządzi!" - krzyczał w Chemnitz na wiecu Oskar Lafontaine, przewodniczący Partii Lewicy, a tłum wiwatował. Ugrupowanie, utworzone niespełna rok temu przez Lafontaine`a, byłego szefa SPD, oraz Gregora Gysiego, przewodniczącego postkomunistycznej PDS, stało się rzecznikiem tych, którzy sprzeciwiają się zmianom w kraju. - Lewicowe koncepcje ochrony socjalnej nie sprawdzają się w zglobalizowanym świecie, ale nie wszyscy to rozumieją. Część ma nadzieję, że uda się zachować stary porządek. To właśnie oni głosują na Partię Lewicy - tłumaczy dla "Wprost" znany politolog Jacques Rupnik.
Dla Lafontaine`a i Gysiego to szansa na powrót do wielkiej polityki. Lafontaine chce udowodnić Schroederowi, że nie jest gorszy od niego (kanclerz usunął go ze stanowiska ministra finansów w 1999 r. z etykietką "nieudolny"), a Gysi chce zaistnieć w skali całego kraju, co dla jego PDS było niemożliwe. - Frustracja wywołana porażkami w polityce stała się motorem napędzającym obu liderów - twierdzi Klaus Detterbeck, politolog z Uniwersytetu Magdeburskiego. Poprzeć ich chcą ludzie sfrustrowani: związkowcy, bezrobotni, emeryci, ludzie o niskich dochodach, ale także ci, którzy dotąd głosowali na neonazistów. Wystarczyło zaproponować zamknięcie granic dla pracowników z innych krajów. Lafontaine określił ich jako "fremdarbeiterów" - słowem, którego przed wojną używali naziści.
Łatwość, z jaką Partii Lewicy udało się zaistnieć, pokazuje skalę niezadowolenia. - Głównym problemem Niemiec jest mentalność ich mieszkańców. Póki ludzie nie pogodzą się z tym, że muszą znów zacząć ciężko pracować, by wytrzymać konkurencję przyspieszającego świata, w kraju nie będzie dobrze - uważa Preuss.
A sprawa polska?
- Wielka koalicja to przejaw rozpaczy. Politycy tradycyjnych partii, tracąc poparcie, szukają rozwiązań, które pozwolą im utrzymać się u władzy - mówi "Wprost" historyk Arnulf Baring. Sojusz CDU/CSU i SPD może być łatwiejszy, niż się powszechnie sądzi. Oba ugrupowania uważają, że najlepszą metodą ożywienia gospodarki będzie obniżenie podatków, są także zwolennikami liberalizacji prawa pracy. Partia Merkel chce naprawić stosunki z USA, ale jak SPD sprzeciwia się wysłaniu wojsk do Iraku.
Utworzenie wielkiej koalicji oznaczałoby, że za politykę zagraniczną będzie odpowiedzialna SPD. Słabszy koalicjant zwyczajowo dostaje w Niemczech stanowisko wicekanclerza, który jest równocześnie szefem dyplomacji. Jest jednak mało prawdopodobne, by to Schroeder objął tekę w MSZ. Jego polityka bliskich więzi z Putinem kłóci się z poglądami Merkel i ma silną opozycję w SPD. Gernot Erler, wpływowy deputowany SPD, twierdzi wręcz, że postawa kanclerza ugłaskującego Putina hamuje modernizację i demokratyzację Niemiec. Jest dość prawdopodobne, że w SPD dokona się zasadnicza zmiana warty. Spekuluje się, że jednym z następców Schoedera mógłby zostać Matthias Platzeck, premier Brandenburgii, który opowiada się za ścisłą współpracą z Polską.
Ktokolwiek obejmie władzę w Niemczech, zderzy się z barierą socjalistycznej mentalności. - Zwłaszcza mieszkańców dawnej NRD. Wartościowi mieszkańcy tamtych terenów: klasa średnia i młodzież, dawno uciekli na Zachód. Pozostali ludzie przeżarci komunizmem, nie umiejący myśleć w kategoriach interesu zjednoczonego kraju - podkreśla Baring. Silna pozycja Partii Lewicy, uzyskana głównie dzięki głosom wschodnich landów, oznacza dodatkowo eksport postkomunizmu na scenę polityczną największego kraju UE. Po wyborach będziemy mieli za sąsiada inne Niemcy. Trudno zaś zapomnieć, że w przeszłości niemieckie frustracje kończyły się źle dla całej Europy.
Współpraca: Cezary Gmyz
Więcej możesz przeczytać w 34/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.