Nauczyciele grzmią, MEN rozkłada ręce. „30 proc. z zera to wciąż zero”

Nauczyciele grzmią, MEN rozkłada ręce. „30 proc. z zera to wciąż zero”

Barbara Nowacka
Barbara Nowacka Źródło: gov.pl/web/edukacja / Shutterstock @Elzbieta Krzysztof
W nowy rok szkolny nauczyciele wchodzą ze starymi bolączkami, a na szczycie listy zastrzeżeń znajduje się wysokość wynagrodzeń. I chociaż MEN podkreśla, że ostatnie podwyżki miały wręcz niespotykaną skalę, to nie kończy tematu. – Radzę minister Nowackiej i całemu MEN się przebudzić, bo niedługo nie będzie miał kto prowadzić lekcji – mówi w rozmowie z „Wprost” nauczyciel wychowania fizycznego.

Z jednej strony wzniosłe hasła o misji nauczycieli, z drugiej bolesne sprowadzenie do pionu za sprawą tzw. pasków z wynagrodzeniami. – Nowy rok szkolny, stare problemy. Datę 1 września traktuję jako testowanie cierpliwości pedagogów i tego, jak długo jeszcze wytrzymają – mówi w rozmowie z „Wprost” Beata, nauczycielka wychowania przedszkolnego.

Nowy rok szkolny i stare bolączki nauczycieli

Beata jest po 60-tce i chociaż oficjalnie ma status emerytki, wciąż pracuje na pół etatu, bo inaczej jej sytuacja finansowa byłaby krucha. W zawodzie jest od 23 lat i nie wyobraża sobie, żeby mogła robić cokolwiek innego. Mówi tak, chociaż jej droga zawodowa nie zawsze była związana z edukacją. Co więcej, młodym ludziom odradza wybranie tej ścieżki.

– Misja? To brzmi trochę górnolotnie. Ja patrzę na to prościej, w kategorii życia codziennego. Idea zawodu nauczyciela to naprawdę piękna sprawa. A momenty, kiedy widać, jak dzieci się rozwijają, wykonują kolejne milowe kroki, zaczynają czytać czy pisać, są nie do opisania. Wciąż na swój sposób mnie to wzrusza. I chociaż nie brakuje też trudnych chwil, to mam świadomość, że my, we współpracy z rodzicami, wprowadzamy młode pokolenie do nowego świata, świata edukacji – dodaje.

– Ale nie wszyscy to doceniają. „Przedszkolanka” – to łatka, która jest nam usilnie przypinana. Tak jakby nasza praca nie wpisywała się w zadania, które realizuje nauczyciel. A pomysł, zgodnie z którym osoby, które nie są nauczycielami, mogłyby prowadzić wszystkie zajęcia w przedszkolach, oceniam jako kolejny tego przejaw. Dobrze, że upadł. Przynajmniej na razie – podkreśla Beata.

(Bez)precedensowe podwyżki. „30 proc. z zera to wciąż zero”

Katarzyna Lubnauer w niedawnym wywiadzie dla „Wprost” podkreśliła, że od momentu, kiedy koalicja 15 października przejęła władzę w Polsce, a co za tym idzie zmieniło się kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej, zostały wykonane konkretne kroki na rzecz wzmocnienia prestiżu zawodu nauczyciela. Jednym z elementów tej układanki są kwestie finansowe.

– W ciągu dwóch lat naszych rządów podwyżki dla nauczycieli początkujących wyniosły w sposób skumulowany 40 proc., a dla nauczycieli dyplomowanych i mianowanych – 36,5 proc. Docierają do nas nowe postulaty tego środowiska, ale budżet nie jest nieograniczony – wskazała wiceszefowa MEN.

Lubnauer przywołała także inne liczby, które mają stanowić jednoznaczny sygnał, że koalicja rządząca, pod przywództwem Donalda Tuska, traktuje edukację w sposób priorytetowy. I że nie ma trzeciej dziedziny – poza obronnością i właśnie edukacją – na którą tak szybko wzrosły wydatki w ostatnich dwóch latach.

– Liczby nie kłamią. Jeżeli zsumujemy subwencję oświatową i dotację przedszkolną z 2023 r., wynosiła ona 66,4 mld zł. Obecnie łączna kwota potrzeb oświatowych w 2025 r. została określona na 102,7 mld zł. W tej chwili nakłady na edukację z budżetu państwa wynoszą 2,3 proc. PKB, za czasów PiS było to 1,87 proc. PKB. To wszystko dobitnie pokazuje, że edukacja jest dla nas priorytetem – wyliczyła wiceminister edukacji narodowej.

– Wystarczy zwrócić uwagę na jedno. Nie znam wszystkich komunikatów MEN, ale te, na które trafiam, zawsze skupiają się na procentowym wzroście pensji nauczycieli. I nie ma co zaprzeczać, wynagrodzenia rzeczywiście wzrosły. Ale 30 proc. z zera to wciąż zero – mówi ironicznie Beata.

– Co więcej, tego typu komunikaty, bez operowania na kwotach w złotówkach, wytwarzają u osób spoza środowiska przekonanie, że nauczyciele już się „nachapali”. To nie jest fair. Z tych względów odradzam młodym osobom studia pedagogiczne. Niech walczą o lepszy start w życiu – dodaje.

U progu przebranżowienia. Nauczyciel ma radę dla Nowackiej

Karol ma 35 lat i coraz częściej myśli o przebranżowieniu. Tuż po studiach zaczął pracę w szkole podstawowej jako nauczyciel wychowania fizycznego. – Koledzy na wysokich stanowiskach z branży marketingowej śmieją się ze mnie. Nie wyśmiewają, a właśnie śmieją. Naszych zarobków po prostu nie można porównywać. Często pytają, co ja jeszcze robię w szkole, że czas uciekać, bo im dłużej będę zwlekał, tym trudniej będzie mi się później odnaleźć na rynku. Dużo w tym racji – mówi nauczyciel w rozmowie z „Wprost”.

– I choćbym całe życie ciułał grosz do grosza, to nie wybuduję domu – bez kredytu – za swoje wynagrodzenie. To trochę śmiech przez łzy, ale co zrobić. Można mówić o misji, o prestiżu zawodu nauczyciela, ale kto będzie chciał pracować w tym zawodzie, jeżeli w innych można zarobić więcej? Nie chcę sprowadzać wszystkiego do kwestii finansowych, ale one są ważne. Nie oszukujmy się – mówi Karol.

Nauczyciel kilka lat temu ożenił się, niedawno urodziło mu się pierwsze dziecko. To, że stał się odpowiedzialny nie tylko za siebie, wywołało u niego kolejną falę wątpliwości. – Myślę o zmianie pracy. Jeszcze nie wiem, na co konkretnie, ale rozglądam się. Kiedyś pomagałem mojemu ojcu w warsztacie samochodowym, może pójdę w tę stronę. Bez spiny, bez pośpiechu, ale regularnie przeglądam oferty. Gdyby nadarzyła się okazja na sensowną zmianę, nie będę się zastanawiał, chociaż trudno będzie mi się rozstać z moimi podopiecznymi, bo dzieciaki są naprawdę fantastyczne. Ale górnolotne hasła o wychowywaniu młodego pokolenia to jedno, a utrzymanie rodziny i myślenie perspektywiczne to drugie – podkreśla nasz rozmówca.

– I łatwo może się mówić z ministerialnego stołka o tym, że jest lepiej. Faktycznie, zauważalna jest poprawa, bo podwyżki były bezsprzeczne. Ale w tym czasie wiele się zmieniło, nie żyjemy w próżni, koszty życia wzrosły. Gdybyśmy dekadę temu mieli takie wynagrodzenia jak dzisiaj, złego słowa bym nie powiedział. Teraz sytuacja jest już inna – zaznacza gorzko.

Nauczyciel zwraca też uwagę na zmiany, które forsuje Ministerstwo Edukacji Narodowej w polskich szkołach. Podkreśla konieczność działania dwutorowego.

– MEN wprowadza zmiany, wokół których rozpętała się prawdziwa burza. Wrze również w środowisku, bo nie wszyscy są jednomyślni w ocenie edukacji zdrowotnej ze względu na kontrowersje, które wokół niej narosły, a także np. ograniczenia wymiaru nauczania lekcji religii. Te kwestie to clue sprawy, bo dotyczą sedna edukacji, programu – po prostu tego, jaką wiedzę będą przyswajały nasze dzieci. Ale jednocześnie radzę minister Nowackiej i całemu MEN się przebudzić, bo niedługo – mimo kiepskiej sytuacji demograficznej w Polsce – nie będzie miał kto prowadzić tych lekcji, bo dojdzie do prawdziwego exodusu – prognozuje Karol.

Problemy się mnożą, brakuje tysięcy nauczycieli. „Ja po prostu lubię tę pracę”

Urszula Woźniak, wiceprezes Zarządu Głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego, poinformowała, że w połowie lipca w Polsce brakowało 20 tys. nauczycieli, w tym 1,7 tys. nauczycieli przedszkoli, 2 tys. nauczycieli specjalistów, a także „przedmiotowców”, czyli matematyków, fizyków czy chemików. Jak dodała w rozmowie z portalem bankier.pl, rozkład liczby wakatów jest nierównomierny w skali kraju. – Są gminy, gdzie problem nie istnieje, ale w dużych miastach braki są ogromne – podkreśliła przedstawicielka ZNP.

Inne dane przedstawia Ministerstwo Edukacji Narodowej. Katarzyna Lubnauer na antenie TOK FM poinformowała, że w połowie sierpnia było 14,4 tys. wakatów, w poprzednim roku liczba ta wynosiła – 17,8 tys., a w 2023 r. – ponad 22 tys.

A na taki stan rzeczy składają się różne czynniki. Chodzi nie tylko o niskie wynagrodzenia, trudne warunki pracy i wieczne nadgodziny, aby łatać dziury w grafikach, ale także roszczeniową postawę części rodziców. Coraz częściej mówi się także o luce pokoleniowej w zawodzie nauczyciela, o tym, że młodzi ludzie omijają go szerokim łukiem. Z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej wyłania się konkretny trend. W drugiej połowie 2024 r. resort poinformował PAP, że średnia wieku polskiej nauczycielki wynosi 46 lat, a nauczyciela – 48. Co ciekawe, 12 lat wcześniej było to kolejno: 41,5 roku i 43 lata.

Historia Pauliny może jednak stanowić pewnego rodzaju wyjątek. – Ja po prostu lubię tę pracę – mówi 27-latka, która jest nauczycielem wspomagającym dzieci z trudnościami. Wybierając swoją drogę zawodową, poszła w ślady wielu członków rodziny. – Cieszy mnie, kiedy dziecko, które z trudem nawiązuje relacje, po raz pierwszy przybiega do mnie z rysunkiem i mówi: „patrz”. Może się wydawać, że to nic wielkiego, ale w trudnych przypadkach jest to wyraz zaufania i postępu zarazem – dodaje.

– Ale są też sytuacje trudne, które odbieram jako własną porażkę. W mojej grupie był Staś, który zachowywał się agresywnie wobec rówieśników. Rodzice innych dzieci byli zaniepokojeni, a opiekunowie tamtego chłopca zdecydowali się przenieść go do innej placówki. Sprawa „na już” była rozwiązana, ale jednocześnie myślałam o tym, co dalej z tym dzieckiem. I jakie problemy może wywołać zmiana środowiska. O takich sytuacjach nie zapomina się z chwilą wyjścia za szkolną bramę – relacjonuje Paulina.

„Można byłoby powiedzieć, że wiedziałam na co się piszę”

Nauczycielka bierze udział w szkoleniach i dba o to, żeby nie stać zawodowo w miejscu. Kiedyś, jeszcze na etapie studiów, wpadła na pomysł, że będzie nagrywać siebie w czasie prowadzonych zajęć. Potem je ogląda i wychwytuje ewentualne niedociągnięcia, szuka elementów do poprawy. – Na takich nagraniach widzę po prostu więcej. Prawda jest też taka, że traktuję moich uczniów jak gąbki, które chłoną każde słowo – dodaje.

– Czasami koleżanki mówią mi: „jeszcze ci ten zapał przejdzie”. Śmieję się z tego. Swoją drogą, im dłużej pracuję, tym wyraźniej dostrzegam konkretną zależność. To w nauczycielach starszego pokolenia widzę osoby, które tego zapału wciąż nie straciły, od których można się uczyć i czerpać. A młodzi? Często chcą wykonać zadanie od punktu A do punktu B, nie są czuli na sygnały, które wysyłają dzieci, tylko brną przez ćwiczeniówki. Oczywiście, nie można też generalizować, ale mówię o własnych doświadczeniach – analizuje Paulina.

– Zarobki? Można byłoby powiedzieć, że wiedziałam na co się piszę. Ale to nie jest tak, że jestem z tym totalnie pogodzona. Nie odbierając nikomu wagi jego pracy, na nas naprawdę ciąży odpowiedzialność za prawidłowy rozwój dzieci. Oczywiście nie tylko na nas, ale odgrywamy w tym procesie ważną rolę – podkreśla nasza rozmówczyni. Zaznacza też, że jest w takiej sytuacji rodzinnej, że nie musi martwić się tym, jak przeżyć do pierwszego dnia kolejnego miesiąca.

Nauczycielka mówi też o niesprawiedliwych komentarzach, których od czasu do czasu staje się celem. – Czasami, niby w żartach, znajomi mówią mi, że „taka to pożyje, popracuje kilka godzin i po wszystkim” – przytacza.

– Nie mogę się z tym pogodzić. Jako dziecko widziałam, jak moja mama godzinami sprawdzała kartkówki w domu, czy przygotowywała sobie pomoce naukowe. To wszystko zajęcia, których nie dostrzega się z zewnątrz. Można myśleć, że nauczyciele są uprzywilejowani, bo mają unormowane godziny pracy, wolne weekendy, święta. Ale nie jest tak do końca, bo w grę wchodzą nie tylko godziny spędzone przy tablicy – konkluduje.

Manifestacja przed gmachem MEN. Frekwencja pod znakiem zapytania? „Z samego narzekania nic nie będzie”

W drugiej połowie czerwca Zarząd Główny Związku Nauczycielstwa Polskiego ogłosił pogotowie protestacyjne. 1 września przed siedzibą MEN w Warszawie dojdzie do manifestacji pracowników oświaty. Ustami ZNP nauczyciele domagają się:

  • 10 proc. podwyżki wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli oraz pracowników oświaty i nauki;
  • uchwalenia obywatelskiej inicjatywy ZNP o powiązaniu wynagrodzeń nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce;
  • zapewnienia nauczycielom korzystniejszych rozwiązań w pragmatyce zawodowej;
  • podniesienia prestiżu zawodu nauczyciela;
  • realnej ochrony prawnej nauczycieli.

– Nie jadę do Warszawy, bo nie spodziewam się żadnych pozytywnych zmian, ani przyspieszenia kursu ich wprowadzenia. Pracuję w zawodzie ponad 20 lat i straciłam już nadzieję, że nauczyciele będą godziwie wynagradzani. I to nie jest zarzut jedynie do obecnego rządu – mówi Beata.

W manifestacji udziału nie weźmie także Paulina. – Manifestacja została zaplanowana na 1 września, a – jak wiadomo – to gorący czas w szkołach. Nie mogę przyjechać, bo tego dnia u mnie będą odbywały się spotkania organizacyjne i nie chciałabym ominąć pierwszego spotkania z dzieciakami – wyjaśnia nauczycielka.

Nad pojechaniem do stolicy zastanawia się Karol, chociaż również w manifestacji nie upatruje impulsu do poważnych zmian.

– Wybieram się, ale wiem, jak to się skończy. Chociaż bardzo chciałbym się mylić. Z drugiej strony, jeżeli wszyscy będziemy siedzieli w miejscu, to kto nagłośni nasze postulaty? Można narzekać, ale z samego narzekania nic nie będzie. Trzeba też coś robić – nawet jeśli, koniec końców, zawalczę już nie dla siebie a dla reszty nauczycieli, bo sam będę już w innym zawodowym miejscu– podsumowuje nasz rozmówca.

Czytaj też:
Manifestacja przed MEN, nauczyciele wściekli. Broniarz dla „Wprost”: Aż się we mnie gotuje
Czytaj też:
MEN o zmianach w Karcie Nauczyciela. Likwidacja godzin czarnkowych otwiera listę

Artykuł został opublikowany w 35/2025 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Źródło: WPROST.pl