Donald skuteczny i konstytucyjne mrzonki

Donald skuteczny i konstytucyjne mrzonki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Donald Tusk zaproponował nowelizację konstytucji – i już polscy politycy nie mówią o niczym innym. PO chwali premiera, PiS się wścieka, SLD puka się w czoło, a PSL z niedowierzaniem słucha, że koalicjant chce na nim dokonać rytualnego mordu wprowadzając ordynację mieszaną, która dla ludowców oznacza pożegnanie z Sejmem. Co to będzie? – zastanawiają się w studiach telewizyjnych mądre, gadające głowy. Nic nie będzie – podpowiada rozsądek.
Gdyby premier zapowiedział nowelizację konstytucji na początku kadencji – o tak, wtedy można by wierzyć, że chce zasiąść do poważnych rozmów o polskiej ustawie zasadniczej. Gdyby nawet powiedział to rok później, jeszcze zanim samodzielnie „wprowadził" Polskę do strefy euro w 2012 roku, albo zanim „wyegzekwował” dymisję sprzedającego stocznie nieistniejącym Katarczykom Aleksandra Grada, można by chociaż pomyśleć, że Tusk mówi poważnie. Ale dziś wiadomo już, że to kolejny fakt medialny, który ma odciągnąć uwagę wyborców od przyszłorocznych problemów z budżetem, sytuacji w służbie zdrowia i od wściekłego ujadania bezradnej opozycji.
Premier Tusk mógł równie dobrze zapowiedzieć w sobotę, że zamierza doprowadzić do lądowania polskich astronautów na Marsie w 2014 roku – perspektywa takiego sukcesu jest równie realna, jak zasadnicza zmiana ustroju państwa w ciągu kilku miesięcy w sytuacji, gdy byłaby ona korzystna tylko dla PO. Gdyby partia Tuska miała 2/3 głosów w Sejmie, pozwalających na zmianę konstytucji – wówczas deklaracja miałaby swój ciężar gatunkowy. Ale w obecnej sytuacji Tusk obiecujący Polakom zmianę konstytucji przypomina Zagłobę oferującego Niderlandy królowi szwedzkiemu.
Pojawia się więc pytanie: po co? Po co Tusk przystępuje do walki, z góry skazanej na klęskę? Dlatego, że żadnej walki nie będzie, a i tak premier zwycięży. Jak to możliwe? Zobaczmy tylko w jakiej sytuacji Tusk postawił wszystkich innych graczy polskiej sceny politycznej. Wiadomo, że Polakom obrzydły już kłótnie między premierem i prezydentem. Wiadomo, że Polacy z przyjemnością odchudziliby Sejm i Senat, jako że osoby tam pracujące w powszechnej opinii uważane są za niezbyt zainteresowane rzetelnym wykonywaniem swoich obowiązków. Wiadomo, że Polacy chcą ordynacji większościowej. No więc premier powiedział – ok., vox populi, vox dei. A co może powiedzieć opozycja? Czy PiS może zrezygnować z dysponującego wetem prezydenta, skoro to ostatni bastion tej partii, a nawet jeśli nadzieję na reelekcję Lecha Kaczyńskiego są niewielkie, to i tak jest to dużo bardziej prawdopodobne niż powrót do władzy jego brata? Czy SLD i PSL mogą, niczym karpie głosujące za przyspieszeniem świąt Bożego Narodzenia, przypieczętować powstanie w Polsce systemu dwupartyjnego, w którym Napieralski z Pawlakiem będą mogli oglądać politykę tylko na ekranach telewizorów? Czy w końcu miłośnik Piłsudskiego, Lech Kaczyński, może opowiedzieć się za sejmokracją? Oczywiście nie. I Tusk będzie musiał rozłożyć bezradnie ręce mówiąc: chciałem, próbowałem, nie pozwolili. A potem niczym Wałęsa westchnie i doda: w takiej sytuacji nie chcę, ale muszę ubiegać się o prezydenturę, by ułatwić wprowadzenie zmian. I znów zrobi krok do zwycięstwa.
Czy to hipokryzja premiera? Nie – to jest właśnie polityka. Chociaż szkoda, że swój polityczny zmysł i przewidywanie, niczym wytrawny szachowy gracz, kilku ruchów do przodu, Tusk zużywa do personalnej walki ze swoimi przeciwnikami. Pod tym względem jednak, niestety nie różni się od innych graczy na naszej scenie. Jest jednak od nich skuteczniejszy.

PS. Donald Tusk zapowiedział rewolucyjne zmiany w konstytucji dzień przed przedstawieniem opinii publicznej Zespołu Pracy Państwowej przez Jarosława Kaczyńskiego. Jako że pierwszy fakt miał miejsce w sobotę, a drugi w niedzielę, prasa o obu napisze w poniedziałek. Co znalazłoby się na czołówkach gazet, gdyby premier nie złożyłby tej deklaracji? A czyje zdjęcie widzicie dzisiaj w witrynach wszystkich kiosków?