Nie wierzyć Kaczyńskiemu

Nie wierzyć Kaczyńskiemu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Umiejętność krytycznego spojrzenia to cecha, której się nabiera z czasem. Z doświadczeniem, ze zrozumieniem zależności i niuansów, z umiejętnością spojrzenia za kotarę rzeczywistości. Ważne jest to też przy ocenianiu polityki i polityków, ponieważ nie mówienie prawdy albo całej prawdy to podstawowa zdolność polityka. To zresztą jest stwierdzenie eufemistyczne...
Zewsząd słyszę i czytam, że Jarosław Kaczyńskie po katastrofie pod Smoleńskiem się zmienił. Jako człowiek, co jest zrozumiałe w związku z tragedią rodziną, ale również jako polityk, tak jakby osobnicze cechy miały wprost przełożyć się na jego ogląd rzeczywistości, stanowisko wobec państwa, społeczeństwa i przeciwników politycznych. Ma to wynikać z tych kilku wypowiedzi, zgranych do internetu i jednego wywiadu, jaki udzielił Igorowi Jankemu, który zadawał pytania w imieniu grupy blogerów. Grupy starannie wyselekcjonowanej, wyselekcjonowanej z selektywnego portalu Salon24, a dodatkowo pytania przebrane zostały przez dziennikarza. I właśnie na podstawie tego internetowo/medialnego przekazu mamy wszyscy wyciągnąć wniosek, że oto objawił się nam "nowy człowiek, nowy Kaczyński".

Niestety. Kaczyński założył na potrzeby kampanii zbolałą maskę, stonowaną kreację w czerniach, przy stłumionym świetle i na tle starannie wybranych bibelotów marketingu politycznego, jakimi stali się mimowolnie blogerzy polityczni. W wywiadzie, którego udzielił Kaczyński nie znajdziemy odpowiedzi na ważne pytania, ponieważ takie nie padły, a jeżeli padły - to Kaczyński lekko się po nich prześlizguje. Najważniejszą rzeczą, sygnałem, jest wola wyrażona przez Kaczyńskiego współpracy z innymi siłami politycznymi, ale jakie to może mieć znaczenie, jeżeli zakładamy, że i tak przynajmniej przez rok musiałby współpracować z większością parlamentarną. A jak taka współpraca wyglądała, wiemy po 4,5 roku prezydentury jego brata...

Przy analizie tego, co powiedział i co jeszcze powie Jarosław Kaczyński, warto się zastanowić, po co wybieramy prezydenta Polski i jakimi kryteriami powinniśmy się kierować przy wyborze.

Jest chyba jasne dla każdego, że polska demokracja, jej stan rozwoju nie pozwala jeszcze na wybór polityka ponad partyjnego i ponad politycznego - takiego, który by Polaków łączył, a nie dzielił. Jeżeli nawet by się taki pojawił, to i tak siły polityczne zrobiłyby wszystko, aby jego osobą grać w rozgrywkach politycznych. Kandydat konsensusu się jeszcze nie pojawił i długo nie pojawi - dopóki rola prezydenta, jako uzupełnienie władzy wykonawczej rządu będzie tak znacząca. To właśnie zapisy Konstytucji RP, z jednej strony dające urzędowi prezydenckiemu dość duże prerogatywy, z drugiej strony ich nieokreśloność, dają pole do dużych manipulacji - i samego pełniącego stanowisko i sił, które go wspierają.

Będziemy więc mieć na urzędzie polityka, który wprawdzie werbalnie będzie deklarował chęć działania na rzecz ogółu społeczeństwa, ale tak naprawdę będzie realizował określone działania polityczne ugrupowania, sił politycznych, z jakich się wywodzi. W związku z tym warto może zastanowić się nad tym, co dany kandydat robił wcześniej i jakie poglądy reprezentuje, a mniej przykładać wagi do tego, co zamierza robić, ponieważ jest to obciążone działalnością marketingową.

Nie od dziś wiadomo, że Jarosław Kaczyński, podobnie jak jego tragicznie zmarły brat, mieli dość specyficzne spojrzenie na otaczającą ich przestrzeń społeczną i polityczną. W przypadku Jarosława  to spojrzenie teoretyka, ponieważ przywódca i mentor Prawa i Sprawiedliwości praktycznie przez całe życie zajmował się polityką sensu stricto. Jego krótka praca na białostockiej filii UW, czy redagowanie "Tysola", były tylko przerywnikami w pracy politycznej. Jego brat miał więcej do czynienia z realnym światem i realnymi działaniami, zarówno jako naukowiec, jak i urzędnik wysokiego szczebla administracji państwowej.

Wiemy, że Jarosław Kaczyński chciałaby modelować państwo według własnych standardów i własnych przemyśleń. Takich teoretycznych, wymyślonych za biurkiem, w czasie kiedy był na marginesie życia politycznego, pod koniec lat 90. Z tego to właśnie okresu pochodzą zręby jego projektu Konstytucji RP, program przyciągnięcia i włączenia w główny nurt życia społecznego tak zwanych odrzuconych.  Wtedy powstały, nienazwane jeszcze, podstawy teoretyczne tak zwanej IV RP, pod wpływem porażek politycznych ukształtował się syndrom negacji i odrzucenia wartości współczesnej Polski, III RP. Kaczyński i jego brat oficjalnie deklarowali poparcie dla polskich przemian po roku 1989, do Okrągłego Stołu, polskiego uczestnictwa w strukturach Unii Europejskiej. Ale tak naprawdę obaj reprezentowali postawę sceptyczną, niechętną, a Prawo i Sprawiedliwość ma wyraźny rys antysystemowy. I tu dwa przykłady:

Przed referendum łódzkim, rozpisanym w sprawie odwołania prezydenta Jerzego Kropiwnickiego, Jarosław Kaczyński pojawił się w mieście i na konferencji prasowej wezwał mieszkańców do bojkotu głosowania. Wezwał mieszkańców Łodzi do rezygnacji ze swoich uprawnień demokratycznych, uprawnień, ale również obywatelskiego obowiązku. To jest właśnie przykład traktowania narzędzi demokracji czysto instrumentalnie.

Drugi przykład to decyzja brata Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta, kiedy to powołał na eksponowane stanowisko swojego doradcy innego byłego prezydenta miasta, Częstochowy, Tadeusza Wronę. Wrona został usunięty ze stanowiska prezydenta, na podstawie wyniku referendum obywatelskiego za kompromitujące go lekceważenie interesów miasta i obywateli, kosztem klasztoru jasnogórskiego. I podobnie jak Kropiwnicki – został odwołany miażdżąca przewagą głosów – ponad 90% ogółu głosujących. Człowiek, który stracił zaufanie społeczne, doradzał głowie państwa w zakresie administracji samorządu terytorialnego, polityki lokalnej i regionalnej.

Jarosław Kaczyński w swoim wywiadzie dla Salon24 starał się mówić jak najmniej o swoich poglądach. Zresztą, jak wspomniałem, blogerzy i Igor Janke nie zmusili go do wysiłku. Ale dało się odczytać, że Kaczyński nie zrezygnował z pomysłu silnego państwa, które dla obywatela, a właściwie zamiast niego, rozwiązuje trudne problemy. Bo dla niego Polska 2010 w dalszym ciągu nie jest państwem prawa,  oczywiście w myśl jego poglądów. Takie stanowisko zajął ex cathedra, w czasie wykładu na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie gościł na początku tego roku na zaproszenie Klubu Jagiellońskiego i regionalnych struktur partyjnych PiS. Kaczyński uważa, że w Polsce brakuje równowagi społecznej, a jest to wynikiem tego, że część elit z czasów PRL nie została zdegradowana w życiu politycznym i społecznym. Jednym słowem – równowagę społeczną można zagwarantować tylko w ten sposób, że część społeczeństwa zostanie wypchnięta na jego margines. To zresztą była osnowa ideologii tak zwanej IV RP, gdzie swoiste zastosowanie maksymy "divide et impera", miało doprowadzić do marginalizacji części elit intelektualnych i naukowych, poprzez uderzenie w nich ustawą lustracyjną, a za to w główny nurt życia społecznego próbowano wciągnąć “zamienniki”. Tymi zamiennikami elit okazał się Andrzej Lepper i jego sfora, oraz LPR z Romanem Giertychem, Mirosławem Orzechowskim i hunwejbinami narodowymi z Młodzieży Wszechpolskiej. W związku z tym jego zapowiedzi, że w tej nowej sytuacji zamierza współpracować z innymi siłami politycznymi, które zgoła mają inne poglądy na pozycję obywatela w społeczeństwie, należy potraktować z przymrużeniem obu oczu...

Warto pamiętać, że przede wszystkim Kaczyńskiemu nie podoba się elita państwa. On stoi na czele ruchu politycznego, który z prawicy przeszedł na pozycje populistyczne. Trudno z niego już teraz wyciągnąć wprawdzie wyklęte słowa o "salonie" i “establishmencie”, ale możemy się domyślać, że te poglądy nie uleciały wraz ze śmiercią brata. Dla Kaczyńskiego to współczesny establishment III RP jest winny nierównowagi społecznej, ponieważ jest on pozbawiony świadomości, którą ma oczywiście Jarosław Kaczyński.

Słuchając i analizując dotychczasowe wypowiedzi Kaczyńskiego i te, które dopiero od niego usłyszymy, nie zapomnijmy, że jego poglądy są obłożone pewną skazą.  Otóż Jarosław Kaczyński miał przez dwa lata okazję, kiedy rządził, zmienić państwo i rozpocząć jego przebudowę. Miał w ręku narzędzia władzy, a także sprzyjającego mu prezydenta. Czy w tym czasie powstały jakiekolwiek programy, projekty, zarysy regulacji prawnych, nowe pomysły? Czy z haseł wyborczych z roku 2005, z czasów wyborów parlamentarnych, o oddaniu państwa społeczeństwu, o socjalnym, sprawnym i przyjaznym państwie zostało cokolwiek wdrożone? Czy państwo zostało usprawnione. Nie i nie pytajmy Jarosława Kaczyńskiego o te sprawy, ponieważ, po pierwsze, nie jest to rolą prezydenta, po drugie, on nie wie, jak to zrobić.

Jarosław Kaczyński nie porzucił i nigdy nie porzuci pomysłu na wprowadzenie państwa silnego, ale autorytarnego, w którym prawa jednostki mniejszości będą miały znaczenie drugorzędnie. On chce państwa silnego narodem, katolicyzmem, traktowanym instrumentalnie, nie duchowo, wartości chrześcijańskie miałyby państwo umacniać, tworząc coś w rodzaju sojuszu tronu i ołtarza, co jest dobrym kierunkiem w tworzeniu państwa wyznaniowego, konfesyjnego. Podobnie instrumentalnie będzie traktowana tak zwana polityka historyczna. W ramach tej polityki on i jego środowisko nieuchronnie będą negowali Okrągły Stół i jego ustalenia.

Nie zapomnijmy, że wybory prezydenckiej są preludium do wyborów parlamentarnych w przyszłym roku. Warto więc nie patrzeć na samego Kaczyńskiego, nie upajać się jego wyborczym liftingiem, ale raczej przypatrywać się temu, co za nim. A za nim "Gazeta Polska", "Rzeczpospolita", "Nasz Dziennik" i Radio Maryja, to tacy ludzie jak Krasnodębski i Zybertowicz, Pospieszalski i Sakiewicz. To środowiska, dla których podstawową ideą jest walka z Polską, taką jaka została zbudowana w myśl ideału liberalnej demokracji.

Nie wierzmy w to, co usiłuje nam sprzedać sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiemu. I nie ma co analizować tego, co w gładkich słowach serwuje nam ten kandydat. Lepiej przejrzyjmy wypowiedzi, wywiady Kaczyńskiego z ostatnich 5 lat. To jest materiał do analizy.