Co Tusk obieca UE za fotel przewodniczącego KE?

Co Tusk obieca UE za fotel przewodniczącego KE?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Donald Tusk jest jednym z kandydatów do zastąpienia za dwa lata Jose Barroso na stanowisku szefa Komisji Europejskiej. Przynajmniej według Julii Pitery, która potwierdziła prasowe spekulacje na ten temat.
O tym, że Donald Tusk ostrzy sobie zęby na jakieś ważne stanowisko w UE mówiło się od dawna. Przez jakiś czas, po przegranych przez Tuska w 2005 r. wyborach prezydenckich wydawało się wszystkim wprawdzie, że szef Platformy nie pogodził się z oddaniem Lechowi Kaczyńskiemu Pałacu Prezydenckiego i objęty dwa lata później urząd premiera traktował tylko jako krok w kierunku wymarzonej prezydentury. Kiedy jednak na początku 2010 roku Donald Tusk dał wyborcom wyraźnie do zrozumienia, że obojętne są mu "żyrandole", oczywistym stało się, iż ambicje premiera są dużo większe i wykraczają poza granice Polski. Teraz, po wypowiedzi Pitery wiemy już, że europejska kariera, o której marzy Tusk, to kariera przewodniczącego Komisji Europejskiej. I marzenia te mogą się spełnić, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się wróżyć szefowi polskiego rządu powodzenie w ubieganiu się o schedę po Barroso. Polskiego premiera poparli już dwaj najmocniejsi gracze na europejskiej arenie - prezydent Francji i kanclerz Niemiec. Tusk ma więc spore szanse zawojować Unię Europejską - i zapomnieć o Polsce, którą już był przecież zawojował.

Całkowicie hipotetycznie zastanówmy się jakie warunki musi spełniać kandydat na szefa KE, by zdobyć sobie uznanie rozdającego dziś karty w Europie duetu pod wdzięczną nazwą Merkozy? Dużym atutem dla pretendenta do fotela przewodniczącego KE jest niewątpliwie podpis pod paktem fiskalnym - dla kraju, który do strefy euro jeszcze nie dołączył nie jest to wprawdzie specjalnie korzystny pakt, ale w szerszej perspektywie dokument ten powinien się opłacić całej UE. A Unia powinna być przecież dla szefa KE najważniejsza (ważniejsza jest tylko Unia w Unii - czyli euroland). I choćby kraj kandydata na szefa KE do eurolandu nie należał - i z uwagi na wizję dzielenia z Grekami czy Portugalczykami wspólnej waluty nie kwapiłby się do dołączenia do tego towarzystwa - dobrze by było gdyby kandydat na szefa KE co jakiś czas tej czy innej ważnej europejskiej figurze oznajmił, że jego ojczyzna przyjąć euro jest już gotowa. Skoro już o Grekach mowa - mile widziana byłaby sytuacja, w której kandydat na szefa KE w imieniu swoich rodaków-podatników wziął udział w europejskiej zrzutce na pomoc dla Aten, nawet pomimo tego, że państwo kandydata do ratującej Greków strefy euro nie należy. Przyznawany przez Niemiecki Związek Wydawców Czasopism tytuł "Europejczyka Roku" również uświetniłby i tak już solidne CV.

Daleko mi do przyznania racji Jarosławowi Kaczyńskiemu, twierdzącemu, że polski premier tańczy do melodii granej przez francuskie i niemieckie elity. W swoich staraniach o europejskie fotele Tusk nie walczy pod sztandarem Merkel czy Sarkozy'ego, lecz wyłącznie pod swoim własnym. Niepohamowane ambicje, zdolności przywódcze i władza nad jednym z krajów członkowskich nie wystarczą jednak, by objąć stołek po Jose Barroso. Trzeba jeszcze zjednać sobie europejskich decydentów tak samo, jak zjednuje się wyborców na poziomie krajowym - obietnicami. Pozostaje więc mieć nadzieję, że jeśli Tuskowi rzeczywiście marzy się kierowanie Komisją Europejską, to mimo wszystko będzie pamiętał, że na razie jest premierem Polski - i nie obieca Europie zbyt wiele.