Nie ucierpią ani nasze portfele, ani złoty, ani giełda
Skrzypek zaczyna grę od nastrojenia instrumentu. Wydobywające się przy tej okazji tony nie brzmią miło dla ucha i daleko im do piękna i pełnej harmonii. Zdaje się, że ze strony nowego prezesa NBP właśnie takiej muzyki powinniśmy się w tym roku spodziewać. Co to oznacza dla naszych portfeli, dla oszczędności złożonych w bankach i w funduszach emerytalnych, czyli w dużej części na giełdzie? Co to oznacza dla innych form oszczędzania pieniędzy? Co się stanie z oprocentowaniem kredytów?
Złoty spokój
Najważniejsze pytanie, które można obecnie postawić, brzmi: co się stanie w najbliższych miesiącach ze złotym? Czy mamy słuchać opozycji twierdzącej, że należy mocno trzymać swój portfel, czy też odwrotnie - wierzyć zapewnieniom, że nasze oszczędności są całkowicie bezpieczne? Pierwsza rada brzmi: pilnować swojego portfela należy zawsze (czyli - zawsze trzeba uważnie patrzeć i słuchać, co piszczy w gospodarce). Jakichś specjalnych powodów do paniki jednak naprawdę nie widać. Narodowy Bank Polski jest dobrze chroniony przez prawo, a o jego polityce nie decyduje zdanie jednej osoby - nawet prezesa. Posłom Samoobrony roją się wprawdzie jakieś fantastyczne pomysły zmian ustawowych, ale na nasze szczęście są one tak bzdurne, że w oczywisty sposób sprzeczne z konstytucją i zasadami cywilizowanego prawa (którego strzeże także Komisja Europejska). Innymi słowy, poza szumem i szansą na zaistnienie przez 5 minut w telewizji autorzy tych projektów nie mają większych szans na mocniejsze popsucie banku, a w ślad za tym polskiego pieniądza.
Najprawdopodobniej w tym roku możemy się spodziewać nieco rosnącej inflacji (bo bezrobocie spada, a płace idą w górę) oraz stopniowo podnoszonych stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej - mimo wzbogacenia o nowego prezesa - najprawdopodobniej nie zmieni swojego nastawienia w polityce pieniężnej: niechęci do zbyt gwałtownego podnoszenia stóp, połączonej jednak z silnym poczuciem odpowiedzialności za stabilność waluty w dłuższym okresie. To dobra informacja dla tych, którzy trzymają pieniądze w bankach i obecnie płaczą, patrząc na żałośnie niskie oprocentowanie lokat, ale nieco gorsza dla tych, którzy zaciągnęli złotówkowe kredyty. Nie ma jednak co ich aż tak żałować: rok 2007 to okres wzrostu dochodów, inwestycji i zakupów na kredyt, a taki drobiazg jak nieco wyższe oprocentowanie nie powinien nikogo wystraszyć. Zwłaszcza że nic nie wskazuje na to, aby inflacja w roku 2007 miała przekroczyć bezpieczne granice.
Bezpieczne obietnice
Co będzie z kursem złotego wobec innych walut? Prezes Skrzypek, zdaje się, naobiecywał posłom z popierających go klubów masę rzeczy, które mogłyby wpłynąć na siłę krajowego pieniądza: od interwencji walutowych po "aktywną" politykę rezerw walutowych (czytaj: zawoalowana sugestia, jak cennym pomysłem jest zużycie części rezerw na finansowanie krajowych inwestycji). Można by się zacząć niepokoić, gdyby nie to, że te przyrzeczenia są z sobą całkiem sprzeczne. Gdyby NBP zaczął walczyć interwencjami z mocnym złotym, zamiast oczekiwanego przez posłów spadku nastąpiłby wzrost rezerw walutowych. Gdyby z kolei zgodził się na zużycie rezerw na cele inwestycyjne, gwałtownie wzmocniłby złotego. Tak skomplikowane zależności ekonomiczne przekraczają zapewne zdolności poznawcze większości posłów, zamiast tego chyba więc prościej im powiedzieć, że niezależnie od tego, co prezes naopowiadał, i tak tego nie zrealizuje, bo są to decyzje Rady Polityki Pieniężnej, a nie prezesa.
Nie powinniśmy się zbytnio obawiać o kurs złotego. Rynek walutowy odpowiedział na nominację nowego prezesa NBP niechętnym parsknięciem (krótkotrwałym osłabieniem waluty), ale złoty szybko wrócił do dawnej formy. Najwyraźniej więc wszyscy uznali, że wsłuchiwanie się w rewelacje opowiadane przez kandydata na prezesa posłom żądnym krwi Balcerowicza jest stratą czasu, na którą ciężko pracujący ludzie nie mogą sobie pozwolić. I wrócili do roboty. Wniosek: kurs złotego powinien być w roku 2007 dość stabilny, bo znacznie większe wrażenie od wieczornych rozmów prezesa z posłami robią na inwestorach miliardy euro napływające do Polski z tytułu rekordowych wpływów eksportowych, funduszy unijnych i pracy Polaków za granicą.
Byk po byku
Co będzie z giełdą? Co z funduszami inwestycyjnymi, które ciągle kuszą nas swoją ofertą, pokazując "gwarantowane" kilkudziesięcioprocentowe zyski i wyśmiewając głupków, którzy jeszcze nie zainwestowali w nich całego swego majątku. Z giełdą sprawa nie jest tak prosta. Z jednej strony, jej stan jest tylko odbiciem stanu gospodarki. Jeśli inwestorzy się spodziewają, że zyski przedsiębiorstw będą wysokie, chętnie kupują akcje i zapewniają giełdową koniunkturę. Ponieważ perspektywy gospodarcze roku 2007 wyglądają bardzo dobrze, teoretycznie zarówno giełda, jak i żyjące z jej rozwoju fundusze inwestycyjne powinny się mieć nieźle. Ale z drugiej strony, praktyka pokazuje, że ludzie nie kupują akcji, patrząc na wyniki gospodarki, ale obserwując zachowania innych ludzi. Jeśli wszyscy naraz kupują, łatwo może dojść do sytuacji, w której inwestorzy po prostu przesadzą, a indeksy poszybują zbyt wysoko w górę, po to, by później polecieć mocno w dół.
Od czterech lat mamy na warszawskiej giełdzie niemal nieprzerwany boom, podczas którego cena przeciętnej akcji wzrosła niemal czterokrotnie. To sporo. Ceny akcji są na stosunkowo wysokim poziomie i nie sądzę, aby nadal dynamicznie się pięły. Oczekuję raczej ich umiarkowanego wzrostu, znacznie wolniejszego niż dotychczas. I braku jakiejkolwiek reakcji na strojenie skrzypiec w NBP, bo przy mocnej gospodarce i umiarkowanych stopach procentowych możliwości wpływania przez bank centralny na sytuację giełdową są niewielkie.
Euro w poczekalni
Jaki będzie los złotego w dłuższej perspektywie? Euro to niskie stopy procentowe, niska inflacja i zminimalizowane ryzyko kursowe, ale również gra polityków pragnących zbić kapitał na niepokoju ludzi, związanym z wprowadzeniem wspólnej waluty, i plotących androny na temat straszliwego wzrostu cen, który będzie temu towarzyszył. Nowy prezes NBP kluczył, jak mógł, aby się nie narazić na oskarżenia o "euroentuzjazm". I niezależnie od tego, czy jest to rzeczywiste odbicie jego poglądów, czy też wyraz braku skonkretyzowanych poglądów w tej sprawie, czy też może czysta propaganda na użytek posłów, nie należy z jego strony oczekiwać dążenia do szybkiego wprowadzenia euro. A że brak jasnych poglądów w tej kwestii wydaje się również charakteryzować rząd, o euro możemy na wiele lat zapomnieć.
Złoty zapewne pozostanie dość twardy i stabilny, mimo że perspektywa jego cudownej przemiany w euro będzie bardzo odleg-ła. Zadecyduje o tym głównie mocna gospodarka i prowadzona przez RPP niezależna polityka pieniężna, do której nowy prezes prawdopodobnie nie będzie się wtrącał, aby nie ryzykować skarcenia przez którąś z zasiadających w niej profesorskich sław. Na dłuższą metę sprawy wyglądają już mniej pewnie - brak reform finansów publicznych, ewentualne podchody pod niezależność banku i nieuchronne za kilka lat spowolnienie rozwoju gospodarczego mogą kiedyś sprawić złotemu niemiłą niespodziankę. Ale na razie przeciętny Polak nie ma się czym martwić, bo rok zapowiada się niezły. Mimo strojenia skrzypiec.
Złoty spokój
Najważniejsze pytanie, które można obecnie postawić, brzmi: co się stanie w najbliższych miesiącach ze złotym? Czy mamy słuchać opozycji twierdzącej, że należy mocno trzymać swój portfel, czy też odwrotnie - wierzyć zapewnieniom, że nasze oszczędności są całkowicie bezpieczne? Pierwsza rada brzmi: pilnować swojego portfela należy zawsze (czyli - zawsze trzeba uważnie patrzeć i słuchać, co piszczy w gospodarce). Jakichś specjalnych powodów do paniki jednak naprawdę nie widać. Narodowy Bank Polski jest dobrze chroniony przez prawo, a o jego polityce nie decyduje zdanie jednej osoby - nawet prezesa. Posłom Samoobrony roją się wprawdzie jakieś fantastyczne pomysły zmian ustawowych, ale na nasze szczęście są one tak bzdurne, że w oczywisty sposób sprzeczne z konstytucją i zasadami cywilizowanego prawa (którego strzeże także Komisja Europejska). Innymi słowy, poza szumem i szansą na zaistnienie przez 5 minut w telewizji autorzy tych projektów nie mają większych szans na mocniejsze popsucie banku, a w ślad za tym polskiego pieniądza.
Najprawdopodobniej w tym roku możemy się spodziewać nieco rosnącej inflacji (bo bezrobocie spada, a płace idą w górę) oraz stopniowo podnoszonych stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej - mimo wzbogacenia o nowego prezesa - najprawdopodobniej nie zmieni swojego nastawienia w polityce pieniężnej: niechęci do zbyt gwałtownego podnoszenia stóp, połączonej jednak z silnym poczuciem odpowiedzialności za stabilność waluty w dłuższym okresie. To dobra informacja dla tych, którzy trzymają pieniądze w bankach i obecnie płaczą, patrząc na żałośnie niskie oprocentowanie lokat, ale nieco gorsza dla tych, którzy zaciągnęli złotówkowe kredyty. Nie ma jednak co ich aż tak żałować: rok 2007 to okres wzrostu dochodów, inwestycji i zakupów na kredyt, a taki drobiazg jak nieco wyższe oprocentowanie nie powinien nikogo wystraszyć. Zwłaszcza że nic nie wskazuje na to, aby inflacja w roku 2007 miała przekroczyć bezpieczne granice.
Bezpieczne obietnice
Co będzie z kursem złotego wobec innych walut? Prezes Skrzypek, zdaje się, naobiecywał posłom z popierających go klubów masę rzeczy, które mogłyby wpłynąć na siłę krajowego pieniądza: od interwencji walutowych po "aktywną" politykę rezerw walutowych (czytaj: zawoalowana sugestia, jak cennym pomysłem jest zużycie części rezerw na finansowanie krajowych inwestycji). Można by się zacząć niepokoić, gdyby nie to, że te przyrzeczenia są z sobą całkiem sprzeczne. Gdyby NBP zaczął walczyć interwencjami z mocnym złotym, zamiast oczekiwanego przez posłów spadku nastąpiłby wzrost rezerw walutowych. Gdyby z kolei zgodził się na zużycie rezerw na cele inwestycyjne, gwałtownie wzmocniłby złotego. Tak skomplikowane zależności ekonomiczne przekraczają zapewne zdolności poznawcze większości posłów, zamiast tego chyba więc prościej im powiedzieć, że niezależnie od tego, co prezes naopowiadał, i tak tego nie zrealizuje, bo są to decyzje Rady Polityki Pieniężnej, a nie prezesa.
Nie powinniśmy się zbytnio obawiać o kurs złotego. Rynek walutowy odpowiedział na nominację nowego prezesa NBP niechętnym parsknięciem (krótkotrwałym osłabieniem waluty), ale złoty szybko wrócił do dawnej formy. Najwyraźniej więc wszyscy uznali, że wsłuchiwanie się w rewelacje opowiadane przez kandydata na prezesa posłom żądnym krwi Balcerowicza jest stratą czasu, na którą ciężko pracujący ludzie nie mogą sobie pozwolić. I wrócili do roboty. Wniosek: kurs złotego powinien być w roku 2007 dość stabilny, bo znacznie większe wrażenie od wieczornych rozmów prezesa z posłami robią na inwestorach miliardy euro napływające do Polski z tytułu rekordowych wpływów eksportowych, funduszy unijnych i pracy Polaków za granicą.
Byk po byku
Co będzie z giełdą? Co z funduszami inwestycyjnymi, które ciągle kuszą nas swoją ofertą, pokazując "gwarantowane" kilkudziesięcioprocentowe zyski i wyśmiewając głupków, którzy jeszcze nie zainwestowali w nich całego swego majątku. Z giełdą sprawa nie jest tak prosta. Z jednej strony, jej stan jest tylko odbiciem stanu gospodarki. Jeśli inwestorzy się spodziewają, że zyski przedsiębiorstw będą wysokie, chętnie kupują akcje i zapewniają giełdową koniunkturę. Ponieważ perspektywy gospodarcze roku 2007 wyglądają bardzo dobrze, teoretycznie zarówno giełda, jak i żyjące z jej rozwoju fundusze inwestycyjne powinny się mieć nieźle. Ale z drugiej strony, praktyka pokazuje, że ludzie nie kupują akcji, patrząc na wyniki gospodarki, ale obserwując zachowania innych ludzi. Jeśli wszyscy naraz kupują, łatwo może dojść do sytuacji, w której inwestorzy po prostu przesadzą, a indeksy poszybują zbyt wysoko w górę, po to, by później polecieć mocno w dół.
Od czterech lat mamy na warszawskiej giełdzie niemal nieprzerwany boom, podczas którego cena przeciętnej akcji wzrosła niemal czterokrotnie. To sporo. Ceny akcji są na stosunkowo wysokim poziomie i nie sądzę, aby nadal dynamicznie się pięły. Oczekuję raczej ich umiarkowanego wzrostu, znacznie wolniejszego niż dotychczas. I braku jakiejkolwiek reakcji na strojenie skrzypiec w NBP, bo przy mocnej gospodarce i umiarkowanych stopach procentowych możliwości wpływania przez bank centralny na sytuację giełdową są niewielkie.
Euro w poczekalni
Jaki będzie los złotego w dłuższej perspektywie? Euro to niskie stopy procentowe, niska inflacja i zminimalizowane ryzyko kursowe, ale również gra polityków pragnących zbić kapitał na niepokoju ludzi, związanym z wprowadzeniem wspólnej waluty, i plotących androny na temat straszliwego wzrostu cen, który będzie temu towarzyszył. Nowy prezes NBP kluczył, jak mógł, aby się nie narazić na oskarżenia o "euroentuzjazm". I niezależnie od tego, czy jest to rzeczywiste odbicie jego poglądów, czy też wyraz braku skonkretyzowanych poglądów w tej sprawie, czy też może czysta propaganda na użytek posłów, nie należy z jego strony oczekiwać dążenia do szybkiego wprowadzenia euro. A że brak jasnych poglądów w tej kwestii wydaje się również charakteryzować rząd, o euro możemy na wiele lat zapomnieć.
Złoty zapewne pozostanie dość twardy i stabilny, mimo że perspektywa jego cudownej przemiany w euro będzie bardzo odleg-ła. Zadecyduje o tym głównie mocna gospodarka i prowadzona przez RPP niezależna polityka pieniężna, do której nowy prezes prawdopodobnie nie będzie się wtrącał, aby nie ryzykować skarcenia przez którąś z zasiadających w niej profesorskich sław. Na dłuższą metę sprawy wyglądają już mniej pewnie - brak reform finansów publicznych, ewentualne podchody pod niezależność banku i nieuchronne za kilka lat spowolnienie rozwoju gospodarczego mogą kiedyś sprawić złotemu niemiłą niespodziankę. Ale na razie przeciętny Polak nie ma się czym martwić, bo rok zapowiada się niezły. Mimo strojenia skrzypiec.
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.