Lepiej zginąć z pieśnią na ustach niż z nożem w plecach. Nie tylko muzycy są zdania, że fajniej odejść w rytm piosenki. Gdy tonął słynny „Titanic”, orkiestra grała, że hej! Także w filmach sensacyjnych sceny morderstw zwykle zagrane są śpiewająco. W starych filmach, kiedy widzimy na ekranie, że morderca zdecydowanym ruchem podkręca głośniej adapter z płytą, już wiemy, że za chwilę będzie dusił i ćwiartował.
Muzyka, przy której się odchodzi na drugi świat, wzbudza coraz większe kontrowersje. Do tej pory tradycja nakazywała granie marszów żałobnych. Spotkałem kiedyś muzyka, który uważał się za weterana nurtu pogrzebowego, bo grał aż na pięciu tysiącach ceremonii. Dziś marsze i nokturny nie mają już takiego wzięcia. Popkultura obłapia nas nie tylko za życia, ale i po śmierci. W Wielkiej Brytanii sporządzany jest ranking utworów, najczęściej grywanych na pogrzebach. Kilka lat temu na czele Pogrzebowej Listy Przebojów był utwór Jamesa Blunta „Good bye my lover". Na drugim miejscu znalazł się „Angels” Robbiego Williamsa. Na dalszych miejscach piosenki Erica Claptona i Eltona Johna. Niedawno po raz kolejny ogłoszono wyniki cmentarnych hitów. O ile piosenka „My Way” Franka Sinatry, która zajęła pierwsze miejsce, mieści się w kanonie pieśni pożegnalnych, o tyle „Highway to Hell” (czyli „Droga do piekła”) AC/DC grana osobie, która wyruszyła w ostatnią wędrówkę, wydaje się co najmniej kontrowersyjna.
Więcej możesz przeczytać w 18/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.