Informacja o tym, że deficyt budżetowy ma w 2010 r. zostać podwojony, zaskoczyła opinię publiczną karmioną doniesieniami, że „jest świetnie”. Ekonomiści przyjęli ją z większym spokojem. Takie rozmiary deficytu były bowiem od dawna przesądzone. Nie są one także tragicznie wielkie. Katastrofy na razie nie będzie. Rosnący deficyt wskazuje jednak na to, że polskie finanse publiczne potrzebują pilnej reformy. I jeśli jej nie będzie, rzeczywiście może nam grozić wielka katastrofa.
W 2008 r. deficyt był planowany na 27 mld zł, czyli 2,5 proc. PKB. To i tak było dużo, bo oznaczało, że każdy płatnik podatku dochodowego został dodatkowo obciążony kwotą 1000 zł, którą wcześniej czy później fiskus z niego ściągnie, aby obsłużyć rosnący dług. Okazaliśmy się stachanowcami, bowiem wykonanie było znacznie lepsze i niedobór budżetu wyniósł tylko 24,5 mld zł (2,3 proc. PKB). Pozwoliło to Ministerstwu Finansów triumfalnie stwierdzić, że deficyt naszych finansów publicznych (wynik budżetu plus wynik ZUS, KRUS, NFZ i innych funduszy oraz saldo budżetów samorządów) jest poniżej wyznaczonej przez Unię Europejską granicy 3 proc. Komisja Europejska jednak łzom i słowom nie wierzy, dokonała własnych obliczeń, z których wyszło, że saldo finansów publicznych wynosi 3,9 proc. PKB (42 mld zł), i rozpoczęła w stosunku do nas procedurę związaną z nadmiernym deficytem, co zmusza nas – pod groźbą sankcji finansowych – do zredukowania w ciągu trzech lat deficytu poniżej 3 proc. PKB.
Więcej możesz przeczytać w 38/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.