Jak myśmy to zrobili?
– On jest naprawdę miłym facetem, ale nikim więcej – tak określił Papademosa analityk londyńskiego Daiwa Capital Markets Tobias Blattner, który znał go jeszcze z czasów, gdy obecny premier Grecji był wiceprezesem Europejskiego Banku Centralnego.
Na oficjalnych zdjęciach z tamtego okresu Papademos znajduje się o pełne szacunku pół kroku za prezesem Jeanem-Claude’em Trichetem i nigdy się nie wychyla. – W sytuacji, gdy musisz przeprowadzić kraj przez drakońskie reformy, potrzebny jest twardziel z niebagatelnymi umiejętnościami politycznymi i odpowiednią wagą na arenie politycznej. A on zupełnie nie ma takiego doświadczenia – mówi agencji Bloomberg Blattner.
Smutny i trochę przepraszający uśmiech Lukasa Papademosa doskonale pasuje do sytuacji w Grecji. Zupełnie jakby premier chciał powiedzieć: „Boże, jak myśmy to zrobili?!". Deficyt Grecji sięgnął 16 proc. PKB, a dług publiczny – prawie 130 proc. PKB! Premier Grecji ma udział w wykreowaniu tej sytuacji. Był przecież szefem greckiego banku centralnego i wprowadzał Grecję do strefy euro.
Jako finansista wykształcony na prestiżowej amerykańskiej uczelni MIT i były ekonomista oddziału Rezerwy Federalnej w Bostonie musiał wiedzieć wtedy, że zdławienie dwucyfrowej inflacji nie wystarczy, by Grecja mogła być pełnoprawnym członkiem strefy euro. W USA Papademos uczył się ekonomicznych kalkulacji, które w Grecji zderzyły się z powszechnym przekonaniem, że rozdawanie pieniędzy jest najlepszym sposobem na uspokojenie nastrojów społecznych i utrzymanie władzy.
To zresztą wspólne doświadczenie europejskich krajów, które w latach 70. obaliły prawicowe dyktatury: Portugalii, Hiszpanii i właśnie Grecji. Po odsunięciu od władzy wojskowych wszystkie trzy kraje ruszyły na europejskie salony z okrzykiem: „A teraz się bawmy!". Papademos autorytetem wykształconego za granicą bankiera wsparł ten pęd, wprowadzając Grecję do strefy euro, i musiał wiedzieć, że kiedyś zaciągnięte długi trzeba będzie spłacić.
Nóż na gardle
„Gdyby Papademos nie zgodził się zostać premierem, to naprawdę nie wiemy, kto inny mógłby nim być" – napisał grecki dziennik „Kathimerini” po jego nominacji. Jeszcze latem ubiegłego roku bankier nie palił się do rządzenia. Odrzucił propozycję ówczesnego premiera Giorgiosa Papandreu i wyjechał do USA prowadzić wykłady na Uniwersytecie Harvarda pod tytułem „Globalny kryzys finansowy: polityczne wyzwania i szanse”. Wrócił jako zarządca komisaryczny z zadaniem ratowania Grecji przed upadkiem.
„Nowy premier nie sprawia wrażenia osoby, która naprawdę rządzi. Wszyscy będą szukali tego, kto naprawdę pociąga za sznurki, a administracja publiczna będzie bojkotować jego decyzje i czekać na wynik wyborów" – napisał jeden z greckich blogerów. Wytyczne dotyczące reform rzeczywiście przychodzą z Berlina i Brukseli. Koalicja rządowa, na której czele stoi Papademos, podjęła pisemne zobowiązania do wspierania oszczędności, mając świadomość, czym grozi opór wobec woli UE.
Poprzedni premier Papandreu próbował wierzgać, twierdząc, że reformy trzeba oprzeć na poparciu narodu uzyskanym w referendum, które pozwoli uniknąć społecznej eksplozji. W Brukseli to odwoływanie się do „głosu ludu" niezbyt się spodobało. Papandreu zmuszono do odejścia, zastępując go znacznie bardziej uległym Papademosem. Nowy premier stara się zrealizować polecenia UE przed kwietniowymi wyborami do parlamentu, po których podjęte przez liderów głównych partii kryzysowe zobowiązania mogą trafić do kosza.
To niewdzięczne zadanie. Poza upokarzającymi zobowiązaniami do przestrzegania dyscypliny narzuconej przez UE Ateny musiały też zgodzić się na przyjęcie finansowych komisarzy z Unii i stworzenie konta bankowego, na które mają trafiać unijne pieniądze przeznaczone wyłącznie na obsługę zadłużenia. Unia chce mieć pewność, że nic nie rozejdzie się na boki.
Na dodatek Grecy mają jeszcze w tym roku znaleźć w budżecie ponad 320 mld euro oszczędności. Nieskrywana nieufność, by nie rzec, pogarda wobec greckiego dłużnika ze strony Eurolandu wywołuje w Grecji wściekłość, która skupia się na Niemczech – głównym kredytodawcy. Grecy ciężko znoszą nie tyle samą konieczność spłacania długów, ile przystawienie im przez Niemców noża do gardła. To dlatego szyldy Banku Grecji są przez demonstrantów przemalowywane na Bank Berlina, a prasa używa sobie na Angeli Merkel, pokazując ją w mundurze gestapo.
Wierzganie na ulicach
Pełna rezygnacji zgoda na warunki Unii połączyła już główne partie polityczne Grecji: lewicowy PASOK, prawicową Nową Demokrację i jeszcze bardziej prawicowy Laos. Nie widząc innego wyjścia, partie te weszły do rządu Papademosa i karnie przegłosowują kolejne części pakietu oszczędności. Bruksela ciągle nie jest zadowolona z tempa ani zakresu cięć, co dodatkowo ogranicza pole manewrów doraźnej koalicji socjalistów i prawicy, która już za chwilę może się rozpaść w wirze kampanii wyborczej. Nie bez znaczenia jest presja skrajnie lewicowej opozycji, która kontestuje posunięcia rządu. Reprezentowani w parlamencie komuniści, jeszcze bardziej lewicowa Syriza i silny w Grecji ruch anarchistyczny zyskują na popularności tym bardziej, im bardziej koalicja rządząca obarczana jest winą za socjalne wyrzeczenia. Ponurym żartem historii jest to, że to właśnie skrajna lewica pięć lat temu przyczyniła się do obnażenia słabości greckiej gospodarki. Wszystko zaczęło się w grudniu 2008 r. od urodzinowego przyjęcia zorganizowanego przez kilkunastu młodych ateńskich anarchistów, którzy zaatakowali kamieniami interweniujący patrol policji.
Policjanci zaczęli strzelać i rykoszetem zabili 15-latka. W ciągu następnych trzech tygodni w większych miastach Grecji wybuchły zamieszki. Zagraniczni inwestorzy i tak wystraszeni światowym kryzysem finansowym zaczęli w panice wycofywać swoje pieniądze z Grecji. I wtedy okazało się, że Ateny są bankrutem i nie mają pieniędzy na pokrycie bieżących zobowiązań. Rozpoczęta wówczas fala zamieszek trwa z przerwami do dziś. Kolejne, coraz radykalniejsze oszczędności nie poprawiają nastrojów. Zwłaszcza że nie ma pewności, czy mimo zaciskania pasa uda się uzyskać kolejny europejski kredyt. – Kolejne transze pomocy odwlekają tylko nieuchronne bankructwo.
Grecja jest bankrutem, a system polityczny kraju się rozpada – mówi Vassilis Kirkidis, szef greckiej Konfederacji Handlu. Sprawujący ścisłą kuratelę nad upadającą Grecją niemieccy politycy nawet już nie kryją się z planami usunięcia Grecji ze strefy euro, by pozbyć się „zbankrutowanych i leniwych Greków". W takich warunkach trudno przekonująco tłumaczyć rodakom sens i celowość kolejnych programów oszczędnościowych.
Od 2009 r., gdy wprowadzono pierwsze restrykcyjne cięcia w wydatkach, deficyt budżetowy Grecji zmniejszył się z 24,7 mld euro do 5,2 mld euro, a mimo to ciągle mówi się o leniwych i rozrzutnych Grekach. Ci zaś, jakby na przekór tym twierdzeniom, coraz chętniej manifestują aktywność, wyżywając się w ulicznych burdach. To po części tłumaczy uległość zarządcy komisarycznego Papademosa, który najwyraźniej przygotowuje kraj do wyjścia ze strefy euro. Jego bankowa kariera zatoczyła koło: kiedyś wprowadzał Grecję do strefy euro, a dziś staje się syndykiem masy upadłościowej greckich euromarzeń.

Komentarze