Skończyło się strzelanie tylko w naszą stronę. Wreszcie Miller i jego przyboczni przestaną odgrywać rolę sprawiedliwych - tak jeden z bliskich współpracowników prezydenta miał skomentować zeznania Jerzego Urbana przed sejmową komisją śledczą zajmującą się sprawą Rywina.
Zeznania Urbana odwróciły uwagę od zaliczanych do obozu prezydenckiego Roberta Kwiatkowskiego, Włodzimierza Czarzastego, Jarosława Pachowskiego, a także Marka Siwca i Marka Ungiera, wymienianych przez dotychczas przesłuchanych świadków. - Prezydent złamał porozumienie o nieagresji zawarte ledwie 10 dni temu. Tylko ktoś naiwny może sądzić, że Urban mówi to, co mówi, bo jest taki niezależny. To służy wyłącznie Kwaśniewskiemu i jego ludziom. Ale to oznacza, że prezydent wypowiedział nam wojnę. A wojna oznacza ofiary po obu stronach - mówi jeden z bliskich współpracowników premiera.
Politycy SLD, z którymi rozmawialiśmy, twierdzili, że Jerzy Urban celowo nie wspominał podczas przesłuchań, że spotykał się także ze współpracownikami Aleksandra Kwaśniewskiego, na przykład Markiem Siwcem, szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, oraz Markiem Ungierem. Miał z nimi rozmawiać przede wszystkim o aferze Rywina.
Rozgrywający Jerzy Urban
"Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach, ubiegając w tym konkurencję" - na początku sierpnia 2002 r. napisał Jerzy Urban w "Nie". Było to kilka dni po wizycie Lwa Rywina u Adama Michnika, a także po spotkaniu Urbana z Rywinem, podczas którego szef Heritage Films przyznał się do złożenia łapówkarskiej propozycji Agorze. Podczas przesłuchań przed komisją Urban ujawnił, że o aferze Rywina dokładnie wiedziały
- najpóźniej w sierpniu 2002 r. - wszystkie najważniejsze osoby w otoczeniu premiera (może z wyjątkiem Jerzego Jaskierni, który do dziś się zarzeka, że nie wiedział). De facto Urban złożył więc donos na współpracowników szefa rządu, wyraźnie chroniąc prezydenta i jego otoczenie, które również znało sprawę. Zasugerował przy tym, że ministrowie gabinetu Millera oraz znani politycy sojuszu - Marek Borowski, Krzysztof Janik, Józef Oleksy, Grzegorz Kurczuk, Jerzy Szmajdziński, Wiesław Kaczmarek, Marek Wagner i Andrzej Barcikowski (szef ABW) - przyszli do niego, bo mogli się czegoś obawiać. Urban zrozumiał, że politycy SLD spotykają się z nim z woli premiera.
- Dlaczego poszedłem do Urbana? Bo dzwonili do mnie różni ludzie z miasta zaniepokojeni jego postawą. Umówiłem się więc z nim na kawę. Poszedłem z czystej ciekawości. Nie wysyłał mnie premier, bo był wtedy na urlopie, a i ja nie wiedziałem jeszcze o aferze Rywina - mówi "Wprost" Marek Wagner, szef kancelarii premiera. Twierdzi, że Jerzy Urban sondował go, czy wie coś o tym, że ktoś poszedł do jednej z redakcji i w imieniu premiera zażądał ogromnej łapówki. Nie padła ani nazwa Agory, ani nazwisko Rywina. - Zaproponowałem, żeby Jerzy Urban spotkał się z premierem. Do takiego spotkania doszło 12 sierpnia - dodaje szef kancelarii Leszka Millera. - Chodzę do Urbana, bo go cenię, a w sierpniu byłem u niego jako wiceprzewodniczący SLD i minister spraw wewnętrznych - opowiada "Wprost" Krzysztof Janik. - Nic mi nie powiedział podczas tego spotkania o aferze Rywina, tylko ogólnie mówił, że powinniśmy być bardziej czujni. Ja dopiero teraz się dowiedziałem, że szersze grono polityków SLD spotykało się z wtedy Urbanem - dodaje Janik. - Nie chciałem się chyłkiem spotkać z Jerzym Urbanem, żeby coś wyjaśnić. To on przyszedł do mnie, aby zapytać, czy według mojej wiedzy to, co się wydarzyło w tzw. aferze Rywina, jest prawdopodobne - mówi Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu.
Kwaśniewski kontra Miller
Co najmniej od sierpnia ubieg-łego roku Jerzy Urban nie jest sprzymierzeńcem Leszka Millera. Podczas jego rozmowy z premierem w tym czasie doszło do wymiany słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. - Od tego czasu Urban ma żal do premiera, że nie chce go słuchać, że go odsunął. Redaktor naczelny "Nie" często opowiadał, że przed
wyborami parlamentarnymi w 2001 r. Leszek Miller radził się go, a także Krzysztofa Teodora Toeplitza - opowiada współpracownik premiera. Zespół doradczy spotykał się w klubie SLD, a kierował nim prof. Janusz Reykowski. Pod koniec grudnia 2002 r. tygodnik "Nie" przestał krytykować prezydenta, co wcześniej robił z wielką werwą. Najostrzej pisał o Jolancie Kwaśniewskiej, często przekraczając granicę dobrego smaku. Gdy Teresa Torańska zapytała Urbana, dlaczego napisał "w rynsztokowym stylu" o papieżu, ten stwierdził: "A dziś mam ochotę dopierdolić prezydentowi. Chcę napisać, że...". "Nie ciekawi mnie" - odpowiedziała Torańska. Rozmowa ukazała się 11 grudnia 2002 r.
Otoczenie premiera jest przekonane, że obóz prezydencki chce doprowadzić do usunięcia Millera ze stanowiska szefa rządu. Wśród jego następców wymienia się Marka Borowskiego, Krzysztofa Janika, Józefa Oleksego oraz Jerzego Szmajdzińskiego. Politycy SLD, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że prezydent uznał, iż powołanie partii centrowej nie gwarantowałoby mu utrzymania wpływów po zakończeniu prezydentury. Dlatego chce ponownie przejąć kontrolę nad SLD. Przy tak silnym przywódcy jak Leszek Miller nie byłoby to możliwe, dlatego Miller musi odejść.
Ludzie honoru
Podczas przesłuchań Jerzy Urban ujawnił, że wydał przyjęcie dla bossów gangu pruszkowskiego. Wedle słów Urbana, mieli na nim być Andrzej Zieliński, pseudonim Słowik, oraz Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa. Jak ustaliliśmy, Urban podejmował "Pruszków" jesienią 1991 r., gdy rodziła się polska mafia. To wtedy podzielono strefy wpływów, to wtedy "Pruszków" znalazł dojścia do polityków, korumpował policję i wymiar sprawiedliwości. Do spotkania doszło w pubie, w budynku dawnej Pasty. Na Słowiku ciążył wówczas wyrok sześciu lat więzienia za kradzieże i rozboje. Z powodów zdrowotnych (sfałszowano dokumentację) Słowik miał przerwę w odbywaniu kary. Jerzy Urban szczyci się (użył określenia "miałem honor") spotkaniami z gangsterami. W cywilizowanym świecie osoba publiczna afiszująca się znajomością z przestępcą, a tym bardziej skazanym mafiosem, byłaby izolowana i napiętnowana. W Polsce nic takiego się nie stało. Mało tego, Jerzy Urban był potem nieformalnym doradcą polityków. Skądinąd ciekawe, jak to się stało, że Urban miał tak dobre kontakty z bossami "Pruszkowa" już w 1991 r.
Jerzy Urban powiedział przed komisją śledczą więcej, niż może się wydawać. Istnienie nieformalnego towarzystwa współrządzącego Polską wydaje się nie budzić wątpliwości. Pozostaje pytanie, czy jego częścią nie jest polska mafia.
Politycy SLD, z którymi rozmawialiśmy, twierdzili, że Jerzy Urban celowo nie wspominał podczas przesłuchań, że spotykał się także ze współpracownikami Aleksandra Kwaśniewskiego, na przykład Markiem Siwcem, szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, oraz Markiem Ungierem. Miał z nimi rozmawiać przede wszystkim o aferze Rywina.
Rozgrywający Jerzy Urban
"Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach, ubiegając w tym konkurencję" - na początku sierpnia 2002 r. napisał Jerzy Urban w "Nie". Było to kilka dni po wizycie Lwa Rywina u Adama Michnika, a także po spotkaniu Urbana z Rywinem, podczas którego szef Heritage Films przyznał się do złożenia łapówkarskiej propozycji Agorze. Podczas przesłuchań przed komisją Urban ujawnił, że o aferze Rywina dokładnie wiedziały
- najpóźniej w sierpniu 2002 r. - wszystkie najważniejsze osoby w otoczeniu premiera (może z wyjątkiem Jerzego Jaskierni, który do dziś się zarzeka, że nie wiedział). De facto Urban złożył więc donos na współpracowników szefa rządu, wyraźnie chroniąc prezydenta i jego otoczenie, które również znało sprawę. Zasugerował przy tym, że ministrowie gabinetu Millera oraz znani politycy sojuszu - Marek Borowski, Krzysztof Janik, Józef Oleksy, Grzegorz Kurczuk, Jerzy Szmajdziński, Wiesław Kaczmarek, Marek Wagner i Andrzej Barcikowski (szef ABW) - przyszli do niego, bo mogli się czegoś obawiać. Urban zrozumiał, że politycy SLD spotykają się z nim z woli premiera.
- Dlaczego poszedłem do Urbana? Bo dzwonili do mnie różni ludzie z miasta zaniepokojeni jego postawą. Umówiłem się więc z nim na kawę. Poszedłem z czystej ciekawości. Nie wysyłał mnie premier, bo był wtedy na urlopie, a i ja nie wiedziałem jeszcze o aferze Rywina - mówi "Wprost" Marek Wagner, szef kancelarii premiera. Twierdzi, że Jerzy Urban sondował go, czy wie coś o tym, że ktoś poszedł do jednej z redakcji i w imieniu premiera zażądał ogromnej łapówki. Nie padła ani nazwa Agory, ani nazwisko Rywina. - Zaproponowałem, żeby Jerzy Urban spotkał się z premierem. Do takiego spotkania doszło 12 sierpnia - dodaje szef kancelarii Leszka Millera. - Chodzę do Urbana, bo go cenię, a w sierpniu byłem u niego jako wiceprzewodniczący SLD i minister spraw wewnętrznych - opowiada "Wprost" Krzysztof Janik. - Nic mi nie powiedział podczas tego spotkania o aferze Rywina, tylko ogólnie mówił, że powinniśmy być bardziej czujni. Ja dopiero teraz się dowiedziałem, że szersze grono polityków SLD spotykało się z wtedy Urbanem - dodaje Janik. - Nie chciałem się chyłkiem spotkać z Jerzym Urbanem, żeby coś wyjaśnić. To on przyszedł do mnie, aby zapytać, czy według mojej wiedzy to, co się wydarzyło w tzw. aferze Rywina, jest prawdopodobne - mówi Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu.
Kwaśniewski kontra Miller
Co najmniej od sierpnia ubieg-łego roku Jerzy Urban nie jest sprzymierzeńcem Leszka Millera. Podczas jego rozmowy z premierem w tym czasie doszło do wymiany słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. - Od tego czasu Urban ma żal do premiera, że nie chce go słuchać, że go odsunął. Redaktor naczelny "Nie" często opowiadał, że przed
wyborami parlamentarnymi w 2001 r. Leszek Miller radził się go, a także Krzysztofa Teodora Toeplitza - opowiada współpracownik premiera. Zespół doradczy spotykał się w klubie SLD, a kierował nim prof. Janusz Reykowski. Pod koniec grudnia 2002 r. tygodnik "Nie" przestał krytykować prezydenta, co wcześniej robił z wielką werwą. Najostrzej pisał o Jolancie Kwaśniewskiej, często przekraczając granicę dobrego smaku. Gdy Teresa Torańska zapytała Urbana, dlaczego napisał "w rynsztokowym stylu" o papieżu, ten stwierdził: "A dziś mam ochotę dopierdolić prezydentowi. Chcę napisać, że...". "Nie ciekawi mnie" - odpowiedziała Torańska. Rozmowa ukazała się 11 grudnia 2002 r.
Otoczenie premiera jest przekonane, że obóz prezydencki chce doprowadzić do usunięcia Millera ze stanowiska szefa rządu. Wśród jego następców wymienia się Marka Borowskiego, Krzysztofa Janika, Józefa Oleksego oraz Jerzego Szmajdzińskiego. Politycy SLD, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że prezydent uznał, iż powołanie partii centrowej nie gwarantowałoby mu utrzymania wpływów po zakończeniu prezydentury. Dlatego chce ponownie przejąć kontrolę nad SLD. Przy tak silnym przywódcy jak Leszek Miller nie byłoby to możliwe, dlatego Miller musi odejść.
Ludzie honoru
Podczas przesłuchań Jerzy Urban ujawnił, że wydał przyjęcie dla bossów gangu pruszkowskiego. Wedle słów Urbana, mieli na nim być Andrzej Zieliński, pseudonim Słowik, oraz Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa. Jak ustaliliśmy, Urban podejmował "Pruszków" jesienią 1991 r., gdy rodziła się polska mafia. To wtedy podzielono strefy wpływów, to wtedy "Pruszków" znalazł dojścia do polityków, korumpował policję i wymiar sprawiedliwości. Do spotkania doszło w pubie, w budynku dawnej Pasty. Na Słowiku ciążył wówczas wyrok sześciu lat więzienia za kradzieże i rozboje. Z powodów zdrowotnych (sfałszowano dokumentację) Słowik miał przerwę w odbywaniu kary. Jerzy Urban szczyci się (użył określenia "miałem honor") spotkaniami z gangsterami. W cywilizowanym świecie osoba publiczna afiszująca się znajomością z przestępcą, a tym bardziej skazanym mafiosem, byłaby izolowana i napiętnowana. W Polsce nic takiego się nie stało. Mało tego, Jerzy Urban był potem nieformalnym doradcą polityków. Skądinąd ciekawe, jak to się stało, że Urban miał tak dobre kontakty z bossami "Pruszkowa" już w 1991 r.
Jerzy Urban powiedział przed komisją śledczą więcej, niż może się wydawać. Istnienie nieformalnego towarzystwa współrządzącego Polską wydaje się nie budzić wątpliwości. Pozostaje pytanie, czy jego częścią nie jest polska mafia.
Ekonomistka Beger |
---|
Renata Beger uchodzi w Samoobronie za osobę numer dwa po Andrzeju Lepperze. W zeszłym roku na sali sejmowej wręczyła mu bukiet kwiatów, mówiąc: "Dla największego Polaka". Renata Beger jest absolwentką liceum ekonomicznego, co czyni z niej głównego eksperta do spraw gospodarczych w partii. Wsławiła się stwierdzeniem, że liberalizm gospodarczy to terroryzm. Podczas przesłuchiwania Piotra Niemczyckiego, wiceprezesa Agory, 60 proc. pytań Renaty Beger nie miało związku z przedmiotem prac komisji śledczej. Prokuratura w Pile prowadzi dochodzenie w sprawie fałszowania podpisów na listach poparcia dla Renaty Beger przed wyborami parlamentarnymi. - Przesłuchaliśmy 3200 osób, które były podpisane pod listami poparcia Samoobronny. Aż 2100 zaprzeczyło, jakoby złożyło na nich podpisy - mówi Maria Wierzejewska-Raczyńska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Pile. - Jeśli wśród osób, którym postawimy zarzuty, będzie posłanka Beger, rozpoczniemy procedurę uchylenia jej immunitetu. Regulamin Sejmu wymaga, aby członek komisji śledczej miał nieposzlakowaną opinię. Renata Beger jest właścicielką dwóch domów. Zanim została posłem zawodowym, była współwłaścicielką masarni. Posiada szklarnię, pieczarkarnię i sklep. Jej gospodarstwo jest wyposażone w dwa kombajny, dwa ciągniki, kuter oraz kilkanaście specjalistycznych maszyn. Jak wynika z oświadczenia majątkowego, ma prawie 350 tys. zł nie spłaconych kredytów. Zalega też z zapłatą świadczeń ZUS w wysokości 25 tys. zł. |
Cenzorka Błochowiak "Ilu zna pan w Polsce krea-tywnych księgowych?" - pytała Anita Błochowiak, posłanka SLD z komisji śledczej, Piotra Niemczyckiego, wiceprezesa Agory. Obliczyliśmy, że 60 proc. pytań, które poseł Błochowiak zadała podczas swojego debiutu w komisji, było nie na temat. W całym przesłuchaniu Piotra Niemczyckiego wynik był lepszy - tylko 40 proc. pytań nijak się miało do sprawy korupcyjnej propozycji Rywina. Anita Błochowiak była szefową SLD i wiceprzewodniczącą rady miasta w Pabianicach. W czerwcu zeszłego roku domagała się od wydawcy wyrzucenia z pracy redaktor naczelnej "Nowego Życia Pabianic". - Pani Błochowiak oświadczyła, że nasze kłopoty się skończą, jeśli odsuniemy od redagowania gazety Magdę Hodak - mówi "Wprost" Marek Kominek, prezes firmy Pavox, wydawca największej lokalnej gazety w Pabianicach. Gdy wydawca nie zwolnił Magdy Hodak, urząd miasta odebrał gazecie lokal. Dziś w tych pomieszczeniach znajduje się biuro poselskie Anity Błochowiak. Posłanka SLD znalazła się w grupie posłów, którzy skierowali do premiera Millera pismo z prośbą o wydanie Lechowi M., szefowi łódzkiej skarbówki, certyfikatu zezwalającego na dostęp do tajnych informacji. Wkrótce potem Lech M. został aresztowany i oskarżony o przyjęcie 830 tys. zł łapówki oraz poświadczenie nieprawdy. - Pismo przyniósł Andrzej Pęczak [szef SLD w Łodzi]. Zawierzyłam mu i nie wnikałam w treść dokumentu - tłumaczy Anita Błochowiak. W latach 1999-2001 Błochowiak była wiceprezesem firmy Eko-Pomoc, spółki-córki kontrolowanego wówczas przez SLD Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Łodzi. Eko-Pomoc dostała od funduszu - z naruszeniem prawa - ponad 5 mln zł. Marek Kubiak, do niedawna szef WFOŚ, oraz piętnaście innych osób stanie wkrótce przed sądem pod zarzutem spowodowania wielomilionowych strat, m.in. przez lokowanie pieniędzy w spółkach-córkach funduszu i bankrutujących firmach. Na początku ubiegłego roku część pieniędzy zebranych wśród mieszkańców Pabianic przez lokalny komitet akcji "Pomoc dla powodzian" przeznaczono na cele niezgodne ze statutem, na przykład na posiłki dla delegacji samorządowej, rozmowy telefoniczne oraz wywoływanie zdjęć. Wiceszefową komitetu była Anita Błochowiak. |
Więcej możesz przeczytać w 11/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.