Jeżeli kupiłem odkurzacz, a producent małym druczkiem w instrukcji napisał mi, że jego użycie grozi wybuchem, to co mam zrobić, kiedy urwie mi rękę? Producent powie: trzeba było czytać instrukcję, przecież ostrzegaliśmy. Otóż nie. Wcale nie muszę się z tym liczyć, bo sprzęt powinien być dla mnie bezpieczny. Wszyscy myślą, że w przypadku produktów finansowych jest inaczej. Że kiedy biorę kredyt albo idę do ubezpieczyciela po polisę, to też muszę wiedzieć, że jakaś instytucja może zjeść mi oszczędności życia. Na rynku mamy kilku graczy, którzy do polis inwestycyjnych dołączają ogólne warunki umów. To takie opasłe 70-stronicowe tomiska, które w pocie czoła tworzy sztab prawników i ekonomistów. Nie dość, że klient nie rozumie z nich co drugiego zdania, to takiej umowy nie może w ogóle negocjować. I tutaj na pomoc klientowi powinno przyjść państwo.
Ochronie konsumenta miał służyć rejestr klauzul niedozwolonych UOKiK. To tam znajdują się już tysiące bankowych kruczków prawnych. Niedawno trafił tam nieuczciwy zapis, który informował klienta, że wpłacając pieniądze na lokatę, może stracić wszystko, jeśli zdecyduje się wyciągnąć środki po roku od podpisania umowy. Nazwano to tzw. opłatą likwidacyjną. Teoretycznie więc jeżeli nieuczciwy zapis trafił już do rejestru klauzul, klient może czuć się bezpiecznie, że nikt go nie wyroluje. Teoretycznie. Zaraz po tym jak w rejestrze znalazła się niedozwolona klauzula, ubezpieczyciele zmienili ogólne warunki umów, zastępując „opłatę likwidacyjną” wyrażeniem: „opłata dystrybucyjna”. Dzięki drobnej korekcie nazwy ubezpieczyciele znów mogą zabierać wszystkie oszczędności. I tak się robi biznes na Polakach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.