Nie będę chował głowy w piasek i zaraz na wstępie zaskoczę Cię wyznaniem, że polubiłem strusia. I to gdzie? W Łodzi! Niemożliwe? A jednak!
Drogi Robercie!
Już wielokrotnie próbowałem dać się przekonać, w tym ze dwa razy w Twoim towarzystwie, że ten nielot, oprócz tego, że dostarcza osobliwie dużych jaj oraz piór do upiększania wiadomego miejsca, stanowi także wartościowy materiał na pieczyste. Jak pamiętasz, nigdy nam to mięso nie smakowało i nagły rozwój hodowli płochliwych egzotycznych długoszyjców nad Wisłą uważaliśmy za nieporozumienie.
W Łodzi odwiedziłem znanego Ci pana Marcina Stacheckiego, któremu swojego czasu przyznawałeś pierwszą nagrodę jako juror konkursu na łódzkie potrawy. Zaszedłem do jego baru U Szwajcara przy Tymienieckiego. I tam na czele krótkiego jadłospisu ze zdumieniem ujrzałem zrazy ze strusia. Powiadam Ci, pyszota! Przyrządzone jak tradycyjne z bitej wołowiny, owinięte wokół boczku i ogórka, podane z kaszą gryczaną. Powiedziałbyś: wołowina, ale jakaś szczególna - wyjątkowo soczysta, krucha, o dobrym smaku.
A więc strusinę trzeba po prostu umieć zrobić. Szef U Szwajcara zdradził mi, że czego by z tego mięsa nie robił, musi je czymś zakwasić, by straciło swoją charakterystyczną, lecz niemiłą mdławą słodkawość. W tym wypadku funkcję tę spełnił chleb (taki prawdziwy na zakwasie), przygotowując zaś steki, przez co najmniej pół godziny moczy mięso albo w czerwonym winie, albo w soku jabłkowym.
Wybieram się więc do pobliskiego sklepu spożywczego, w którym dotąd obojętnie obchodziłem strusinę, i spróbuję coś z niej wykombinować. Nie omieszkam poinformować Cię o rezultatach kulinarnych eksperymentów, a tymczasem łączę ukłony
Struś Piotruś
Piotrze!
A więc jednak! Wieści o niezwykłych użytkowych właściwościach strusiny cieszą mnie niepomiernie, bo ostatnio zgrabnie zapakowane z niej filety kuszą me oczy w wielu handlowych przedsięwzięciach. Doświadczenia z tym mięsem miałem jak i Ty nie najlepsze, lecz jeśli swym autorytetem zaświadczasz, że zrazy były bomba, to spieszę eksperymentować. Tym chętniej, że jak słyszę, Polska jest światową potęgą w hodowli tych stworzeń.
Mięso strusie ma podobno walory dietetyczno-odżywcze (co samo w sobie nie powinno nas interesować, ale skoro jest smaczne, można i to wziąć pod uwagę). Strusi nie da się trzymać stłoczonych w chlewach - muszą mieć przestrzeń i wcale nie są wszystkożerne. Świat nie słyszał jeszcze o chorobie szalonych strusi, a wzrost konsumpcji mięsa może spowodować rozwój tanecznych rewii i wpłynąć pozytywnie na przemysł skórzany. Już widzę tapicerkę ze strusiej skóry w moim starym citroënie.
Marynowanie to klucz - powiadasz. A gdyby tak przygotować strusinę na wzór wołowiny po burgundzku? Marynowana w czerwonym winie z tymiankiem i liściem laurowym, potem odsączona, obsmażona na oliwie, a wreszcie duszona z winem, bekonem, marchewką, cebulą, czosnkiem i pieczarkami? Do dzieła!
Twój RM
Już wielokrotnie próbowałem dać się przekonać, w tym ze dwa razy w Twoim towarzystwie, że ten nielot, oprócz tego, że dostarcza osobliwie dużych jaj oraz piór do upiększania wiadomego miejsca, stanowi także wartościowy materiał na pieczyste. Jak pamiętasz, nigdy nam to mięso nie smakowało i nagły rozwój hodowli płochliwych egzotycznych długoszyjców nad Wisłą uważaliśmy za nieporozumienie.
W Łodzi odwiedziłem znanego Ci pana Marcina Stacheckiego, któremu swojego czasu przyznawałeś pierwszą nagrodę jako juror konkursu na łódzkie potrawy. Zaszedłem do jego baru U Szwajcara przy Tymienieckiego. I tam na czele krótkiego jadłospisu ze zdumieniem ujrzałem zrazy ze strusia. Powiadam Ci, pyszota! Przyrządzone jak tradycyjne z bitej wołowiny, owinięte wokół boczku i ogórka, podane z kaszą gryczaną. Powiedziałbyś: wołowina, ale jakaś szczególna - wyjątkowo soczysta, krucha, o dobrym smaku.
A więc strusinę trzeba po prostu umieć zrobić. Szef U Szwajcara zdradził mi, że czego by z tego mięsa nie robił, musi je czymś zakwasić, by straciło swoją charakterystyczną, lecz niemiłą mdławą słodkawość. W tym wypadku funkcję tę spełnił chleb (taki prawdziwy na zakwasie), przygotowując zaś steki, przez co najmniej pół godziny moczy mięso albo w czerwonym winie, albo w soku jabłkowym.
Wybieram się więc do pobliskiego sklepu spożywczego, w którym dotąd obojętnie obchodziłem strusinę, i spróbuję coś z niej wykombinować. Nie omieszkam poinformować Cię o rezultatach kulinarnych eksperymentów, a tymczasem łączę ukłony
Struś Piotruś
Piotrze!
A więc jednak! Wieści o niezwykłych użytkowych właściwościach strusiny cieszą mnie niepomiernie, bo ostatnio zgrabnie zapakowane z niej filety kuszą me oczy w wielu handlowych przedsięwzięciach. Doświadczenia z tym mięsem miałem jak i Ty nie najlepsze, lecz jeśli swym autorytetem zaświadczasz, że zrazy były bomba, to spieszę eksperymentować. Tym chętniej, że jak słyszę, Polska jest światową potęgą w hodowli tych stworzeń.
Mięso strusie ma podobno walory dietetyczno-odżywcze (co samo w sobie nie powinno nas interesować, ale skoro jest smaczne, można i to wziąć pod uwagę). Strusi nie da się trzymać stłoczonych w chlewach - muszą mieć przestrzeń i wcale nie są wszystkożerne. Świat nie słyszał jeszcze o chorobie szalonych strusi, a wzrost konsumpcji mięsa może spowodować rozwój tanecznych rewii i wpłynąć pozytywnie na przemysł skórzany. Już widzę tapicerkę ze strusiej skóry w moim starym citroënie.
Marynowanie to klucz - powiadasz. A gdyby tak przygotować strusinę na wzór wołowiny po burgundzku? Marynowana w czerwonym winie z tymiankiem i liściem laurowym, potem odsączona, obsmażona na oliwie, a wreszcie duszona z winem, bekonem, marchewką, cebulą, czosnkiem i pieczarkami? Do dzieła!
Twój RM
Zawijasy ze strusia (podaje Marcin Stachecki) |
---|
1. Mięso dzielimy na kotlety, rozbijamy, solimy. Na każdym kawałku układamy pokrojone w słupki boczek, ogórki i dwie cebule, zawijamy i spinamy wykałaczkami. Najlepiej zrobić to dzień wcześniej i schować do lodówki. 2. Zawijasy obtaczamy w mące i obsmażamy na oliwie. Układamy w naczyniu oraz zlewamy pozostałą oliwę. 3. Podlewamy wodą tak, by zawijasy były całkowicie zakryte. 4. Dodajemy skórki chleba, liście laurowe, ziele, paprykę, cynamon, masło, pieprz, cukier i solimy do smaku. 5. Dusimy pod przykryciem, na małym ogniu przez 3 godziny. 6. Pół godziny przed końcem duszenia dodajemy pokrojone w kosteczkę pozostałe cebule (zazłocone na oliwie) i doprawiamy majerankiem. 7. Wyjmujemy zawijasy z wywaru. 8. Rozbijamy ubijaczką widoczne grudki chleba i jeśli to konieczne, zagęszczamy sos mąką z wodą. Uwaga: Jeżeli niektóre kawałki mięsa okażą się przy rozbijaniu twarde, nie należy się denerwować, tylko starannie rozbijać, mocząc tłuczek w wodzie. |
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.