Masowy napływ obywateli pod sztandary populizmu może zahamować tylko zreformowana lewica
Wzbierająca w Polsce fala populizmu i demagogii zalewała w przeszłości niejeden kraj. Kataklizm pojawiał się wszędzie tam, gdzie rosnący niedostatek nakładał się na gorszące rozwarstwianie się społeczeństwa na rozległe połacie biedy i ekskluzywny biegun bogactwa. Wbrew potocznym przekonaniom zagrożenie było największe w momencie pojawienia się pierwszych symptomów poprawy sytuacji. Ludzie nie buntują się wtedy, gdy jest najgorzej, lecz wówczas, kiedy jest już lepiej, a oni sami nie odczuwają dobroczynnych efektów tego procesu.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że mamy dziś w Polsce do czynienia z idealnymi warunkami do szerzenia się populistycznej demagogii. Od dawna nawykliśmy do haseł egalitarnych - przez wiele lat autentycznie głoszonych przez solidarnościową opozycję i obłudnie przez komunistyczną władzę - i fatalnie znosimy największe obecnie w Europie rozwarstwienie społeczne. Co więcej, nożyce biedy i bogactwa ciągle się rozwierają, a ożywienie gospodarcze dodatkowo przyspiesza ten proces.
W tych warunkach populizm rośnie jak na drożdżach. Każde kolejne badanie opinii publicznej przynosi poprawę notowań Samoobrony, popieranej coraz bardziej przez wyborców odwracających się od źle rządzącej lewicy. Mniejsze sukcesy notuje nie mniej demagogiczna Liga Polskich Rodzin, bo rozgoryczony prawicowy wyborca lokuje swoje nadzieje w pierwszej kolejności w Platformie Obywatelskiej i PiS.
W obliczu kataklizmu trwa gorączkowe poszukiwanie środków zaradczych. Najbardziej popularna recepta sprowadza się do neutralizowania populizmu Samoobrony przez rosnący radykalizm, normalnie obcy umiarkowanemu centrum i prawicy. Widać to najlepiej w programie społecznym PiS, o wiele bardziej rewindykacyjnym i socjalnym niż przekonania europejskiej socjaldemokracji. Radykalizuje się też Platforma Obywatelska, do niedawna uważana za partię biznesowej elity. W pojedynku w Radiu Zet szarżujący jak husaria pod Kircholmem Jan Rokita wręcz wprasował w ziemię zadufanego w sobie Andrzeja Leppera. Przy całej sympatii dla Rokity nie sposób jednak nie zauważyć, iż było to możliwe dzięki mistrzowskiemu przejęciu oręża, którym do tej pory władał wyłącznie Lepper.
Historia uczy, że partie umiarkowanego centrum i prawicy nie są w stanie trwale okiełznać hydry populizmu. Masowy napływ obywateli pod jego sztandary może zahamować wyłącznie odzyskanie zaufania przez lewicę. Aby to było możliwe, musi się ona radykalnie zmienić. Powrócić do zarzuconego programu, przestać się bawić na balach i zacząć się pojawiać w noclegowniach dla bezdomnych. Siłę może jej przywrócić sympatia szarego człowieka, a nie przyjaźnie z oligarchami. Nie da się tego wszystkiego uczynić także bez zmian personalnych.
Jedno jest pewne. Jeśli lewica nie przeprowadzi u siebie gruntownego remontu, już wkrótce będzie musiała zaczynać wszystko od początku albo będzie się bezradnie przyglądać, jak jej błędy popychają Polskę w populistyczną otchłań.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że mamy dziś w Polsce do czynienia z idealnymi warunkami do szerzenia się populistycznej demagogii. Od dawna nawykliśmy do haseł egalitarnych - przez wiele lat autentycznie głoszonych przez solidarnościową opozycję i obłudnie przez komunistyczną władzę - i fatalnie znosimy największe obecnie w Europie rozwarstwienie społeczne. Co więcej, nożyce biedy i bogactwa ciągle się rozwierają, a ożywienie gospodarcze dodatkowo przyspiesza ten proces.
W tych warunkach populizm rośnie jak na drożdżach. Każde kolejne badanie opinii publicznej przynosi poprawę notowań Samoobrony, popieranej coraz bardziej przez wyborców odwracających się od źle rządzącej lewicy. Mniejsze sukcesy notuje nie mniej demagogiczna Liga Polskich Rodzin, bo rozgoryczony prawicowy wyborca lokuje swoje nadzieje w pierwszej kolejności w Platformie Obywatelskiej i PiS.
W obliczu kataklizmu trwa gorączkowe poszukiwanie środków zaradczych. Najbardziej popularna recepta sprowadza się do neutralizowania populizmu Samoobrony przez rosnący radykalizm, normalnie obcy umiarkowanemu centrum i prawicy. Widać to najlepiej w programie społecznym PiS, o wiele bardziej rewindykacyjnym i socjalnym niż przekonania europejskiej socjaldemokracji. Radykalizuje się też Platforma Obywatelska, do niedawna uważana za partię biznesowej elity. W pojedynku w Radiu Zet szarżujący jak husaria pod Kircholmem Jan Rokita wręcz wprasował w ziemię zadufanego w sobie Andrzeja Leppera. Przy całej sympatii dla Rokity nie sposób jednak nie zauważyć, iż było to możliwe dzięki mistrzowskiemu przejęciu oręża, którym do tej pory władał wyłącznie Lepper.
Historia uczy, że partie umiarkowanego centrum i prawicy nie są w stanie trwale okiełznać hydry populizmu. Masowy napływ obywateli pod jego sztandary może zahamować wyłącznie odzyskanie zaufania przez lewicę. Aby to było możliwe, musi się ona radykalnie zmienić. Powrócić do zarzuconego programu, przestać się bawić na balach i zacząć się pojawiać w noclegowniach dla bezdomnych. Siłę może jej przywrócić sympatia szarego człowieka, a nie przyjaźnie z oligarchami. Nie da się tego wszystkiego uczynić także bez zmian personalnych.
Jedno jest pewne. Jeśli lewica nie przeprowadzi u siebie gruntownego remontu, już wkrótce będzie musiała zaczynać wszystko od początku albo będzie się bezradnie przyglądać, jak jej błędy popychają Polskę w populistyczną otchłań.
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.