Dzisiejsze dwudziesto-, trzydziestolatki zamiast emerytur dostaną od państwa zasiłek socjalny
Bez reform amerykański system emerytalny zbankrutuje do 2047 r. - przyznał ostatnio prezydent USA George W. Bush. Kłopoty czekają nie tylko Amerykanów (ich system należy do najbardziej liberalnych na świecie), ale także mieszkańców wszystkich krajów, w których obowiązuje tzw. bismarckowski system emerytalny. Zasada solidarności pokoleń (obecnie pracujący płacą na tych, którzy pracowali wcześniej) na naszych oczach przestaje funkcjonować. Ludzie żyją na emeryturze 20-30 lat i kolejnym rządom zaczyna brakować pieniędzy na wypłacanie świadczeń. Brytyjczycy chcą podwyższenia wieku emerytalnego do 69 lat, Niemcy - do 67 lat. Na skraju wypłacalności są także systemy emerytalne Włoch i Belgii, gdzie prawo do emerytury przysługuje w wieku odpowiednio 60 lat i 58 lat. Tam jednak lewicowe partie i związki zawodowe nie dopuściły nawet do dyskusji o podwyższeniu wieku emerytalnego. Wydłużenie obowiązku pracy przy utrzymaniu obecnego systemu ubezpieczeń emerytalnych odwleka tylko katastrofę w czasie
Pierwsza nadchodzący krach systemu emerytalnego przewidziała Nowa Zelandia, gdzie pod koniec lat 80. emeryturę zastąpiono zasiłkiem wypłacanym z budżetu obywatelom, którzy ukończyli 68 lat. Państwo zrezygnowało z opodatkowania pracy obowiązkowym ubezpieczeniem emerytalnym, zostawiając troskę o własną przyszłość obywatelom. Krach czeka też polski system emerytalny. W najbliższym pięcioleciu podatnicy dopłacą 150 mld zł do wypłacanych przez ZUS świadczeń. Wraz z upływem lat nie będzie miał kto dopłacać. Oszczędzanie w drugim filarze równolegle z płaceniem składek ZUS nie uchroni nas przed skutkami nadchodzącej katastrofy demograficznej. - Czas najwyższy, by państwo przestało podtrzymywać iluzję, że dzisiejsze trzydziestolatki otrzymają emeryturę - uważa Anna Szreter-Morys, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Likwidacja składek na ubezpieczenie emerytalne umożliwiłaby zmniejszenie bezrobocia (dzięki spadkowi kosztów pracy) oraz pozwoliłaby pracującym odłożyć pieniądze na starość.
Sąd ostateczny
Co się stanie, gdy za kilkadziesiąt lat zabraknie pieniędzy na emerytury? Państwo znacjonalizuje nasze składki w imię "dobra publicznego". To nie dywagacje futurystów, ale realna groźba. 24 października 2005 r. Trybunał Konstytucyjny znacjonalizował składki emerytalne, tłumacząc, że przestrzeganie Konstytucji "naruszyłoby równowagę budżetową", ponieważ kosztowałoby 1,8 mld zł rocznie. Spór dotyczył osób, które płaciły składki większe niż 250 proc. średniej krajowej płacy, a potem nie mogły otrzymać emerytury większej niż 250 proc. przeciętnej płacy. To oznacza, że osoby, które od 1991 r. do 1997 r. (w tym roku zmieniono wadliwe prawo) zarabiały na przykład 500 proc. średniej krajowej i od całej kwoty płaciły składki, dostaną emerytury nie wyższe niż 250 proc. średniej krajowej. Orzeczenie TK oznacza, że jeżeli politykom będzie w przyszłości brakować pieniędzy, obniżą nam emerytury do maksymalnie 200 proc. średniej krajowej, potem 150 proc., 100 proc. itd., aż system emerytalny ogłosi bankructwo. - Nie mamy żadnej pewności, że wysokość emerytur nie zostanie w przyszłości obniżona - przyznaje prof. Marek Góra, twórca polskiej reformy emerytalnej. Analiza podstawowych faktów dowodzi, że będą zapadać właśnie takie nacjonalizujące nasze oszczędności "prospołeczne decyzje", bo system państwowej kontroli nad emeryturami jest nieefektywny.
Piramidalna głupota
Emerytura w czasach kanclerza Bismarcka była swoistym ubezpieczeniem od długowieczności. Niewielu dożywało wówczas 65 lat, ustawowego wieku emerytalnego. Dziś w państwach rozwiniętych przeciętna długość życia przekracza 80 lat i nadal rośnie. Jednocześnie spada przyrost naturalny. Dziś system emerytalny Bismarcka można porównać do walącej się piramidy finansowej: wpłacasz i liczysz na to, że znajdą się frajerzy, którzy sfinansują twoją wypłatę. Piramida chwieje się coraz bardziej, ponieważ jej podstawa (płacący składki) jest coraz węższa, a wierzchołek (pobierający świadczenia) - coraz większy.
Dziś na jednego Europejczyka w wieku emerytalnym przypada czterech w wieku produkcyjnym, w Polsce podobnie. Prawdziwe kłopoty zaczną się za 15 lat, kiedy na emerytury będą przechodzić osoby urodzone w drugiej połowie XX wieku (na świat przychodziło wówczas prawie 800 tys. dzieci rocznie), a ich miejsce zastąpi pokolenie o połowę mniej liczne. Potem będzie jeszcze gorzej. ONZ prognozuje, że do 2050 r. ludność Łotwy zmniejszy się o 52 proc., Bułgarii - o 36 proc., Ukrainy - o 35 proc., Rosji - o 30 proc., Włoch - o 22 proc., Polski - o 15 proc. a Słowacji - o 8 proc. W 2052 r. na Polaka w wieku produkcyjnym będzie przypadać dwóch emerytów. Ta dysproporcja zakończy żywot bismarckowskiego systemu emerytalnego.
Między nadchodzącą katastrofą demograficzną a istnieniem obecnego systemu emerytalnego zachodzi bezpośredni związek. Jak zauważyli autorzy opublikowanego w 2004 r. raportu czeskiego Ministerstwa Pracy i Spraw Społecznych, winne obecnej sytuacji są państwowe systemy emerytalne, które sprawiły, że posiadanie dzieci przestało być konieczne do tego, by mieć środki do życia na starość. "Dzieci przestały być inwestycją rodziców, a stały się dobrem luksusowym, którego zadaniem jest zaspokajanie ich potrzeb emocjonalnych. Ponieważ ludzie chcą zaspokajać swoje potrzeby jak najmniejszym kosztem, wraz ze spadkiem liczby rodzących się dzieci rośnie liczba psów i kotów w gospodarstwach domowych, które zaspokajają potrzeby emocjonalne ludzi i są tańsze do utrzymania"- piszą autorzy raportu.
Półtora miliona złotych w błoto
Państwo, które obdziera nas ze skóry, każąc płacić horrendalne składki emerytalne, nie umie zarządzać pieniędzmi. Wszystkie są od razu wydawane na bieżące potrzeby budżetu. Ponad 40 proc. wpływów do budżetu państwa pochodzi z opodatkowania pracy, przedsiębiorczości i... świadczeń społecznych. Firma Expander wyliczyła, że na haraczu pobieranym przez państwo statystyczny Polak traci przez całe życie prawie półtora miliona złotych! Oszczędzając w ZUS i OFE, zgromadzimy około 662 tys. zł, a odkładając na własną rękę, możemy liczyć na 1,95 mln zł! Gdybyśmy pieniądze zabierane przez państwo wpłacali na fundusze inwestycyjne, emerytura, na którą moglibyśmy przejść po 42 latach pracy, wynosiłaby... 200 proc. naszych zarobków. Te wyliczenia dotyczą osób zarabiających 2 tys. brutto - mniej, niż wynosi średnia krajowa! To, co zabiera nam państwo jako składki na ZUS, nie jest inwestowane, lecz jedynie waloryzowane o 0,75 wskaźnika tempa wzrostu płac.
Przykład Nowej Zelandii pokazuje, jak duże korzyści daje odejście od bismarckowskiego systemu. 1 kwietnia 2007 r. wchodzi tam w życie dobrowolny system emerytalny. Każdy, kto rozpoczyna pracę, będzie mógł do niego przystąpić. Co miesiąc od 4 proc. do 8 proc. jego pensji przejmie nowozelandzki urząd skarbowy (jak widać, taka instytucja jak ZUS nie jest potrzebna!). Państwo nie gwarantuje stopy zwrotu z inwestycji i nie rekompensuje ewentualnych strat. Przed upływem 65. roku życia pieniądze będzie można pobrać, jeśli ktoś popadnie w tarapaty finansowe, będzie chciał wyemigrować lub zbudować dom. Zdaniem Micheala Cullena, ministra finansów Nowej Zelandii, dzięki temu programowi co roku 3 tys. nowozelandzkich rodzin wybuduje sobie własny dom.
Politycznie poprawna głupota
W Europie rzeczowe argumenty o konieczności odejścia od systemu powodującego katastrofę demograficzną, finansową i gospodarczą są zagłuszane przez wrzaski związkowców i lewicowych polityków. Argumenty o dramatycznym stanie finansów publicznych trafiają w próżnię. Jedna trzecia (80 mld euro) niemieckiego budżetu federalnego przeznaczana jest na dopłaty do emerytur. Rząd Angeli Merkel, chcąc się ratować przed bankructwem, planuje podwyższyć wiek emerytalny z 65 lat do 67 lat i zamrozić wysokość emerytur do 2009 r. Ale na takie działanie, przyrównywane przez publicystów do robienia sztucznego oddychania nieboszczykowi, nie zgadza się SPD, koalicyjny partner w rządzie Merkel. Wycofać się z planów radykalnej reformy pod groźbą największego od 80 lat strajku musieli także Brytyjczycy. W budżecie Wielkiej Brytanii na 2006 r. na dopłaty do emerytur brakuje 57 mld funtów. Zdaniem komisji ds. reformy brytyjskiego systemu emerytalnego, uchronić przed katastrofą może podwyższenie do 69 lat wieku przechodzenia na emeryturę.
Podobne protesty będą towarzyszyły zmianom w Polsce. W 2004 r. z hukiem upadł pomysł podwyższenia wieku emerytalnego kobiet do 65 lat. O tym, by ograniczyć rolę państwa w systemie emerytalnym, nikt głośno nie mówi. Uzasadnienie jest proste: ludzie zostawieni sami sobie na pewno wydadzą nie wszystkie pieniądze, a państwo i tak będzie musiało ich utrzymywać. Hipokryzję takiego twierdzenia pokazują dane dotyczące bezrobotnych (80 proc. z 3 mln osób bez pracy nie dostaje zasiłku i umie sobie poradzić). Co dziesiąty emeryt i rencista ma 370 zł dochodu i trudno uwierzyć, aby mógł się za te pieniądze utrzymać.
Zmiana obecnego systemu emerytalnego zostanie przeprowadzona zarówno w Europie Zachodniej, jak i w Polsce. Opór przed zmianami jest tak silny, że będzie musiała je poprzedzić spektakularna plajta któregoś z europejskich państw. Na szczęście kryzys systemów emerytalnych krajów zachodnich nastąpi mniej więcej 10 lat przed załamaniem się naszego. Skutki utrzymywania obecnego systemu będą takie, że obecne trzydziestolatki nie będą miały emerytury, tylko zasiłek socjalny.
Współpraca: Małgorzata Zdziechowska
Pierwsza nadchodzący krach systemu emerytalnego przewidziała Nowa Zelandia, gdzie pod koniec lat 80. emeryturę zastąpiono zasiłkiem wypłacanym z budżetu obywatelom, którzy ukończyli 68 lat. Państwo zrezygnowało z opodatkowania pracy obowiązkowym ubezpieczeniem emerytalnym, zostawiając troskę o własną przyszłość obywatelom. Krach czeka też polski system emerytalny. W najbliższym pięcioleciu podatnicy dopłacą 150 mld zł do wypłacanych przez ZUS świadczeń. Wraz z upływem lat nie będzie miał kto dopłacać. Oszczędzanie w drugim filarze równolegle z płaceniem składek ZUS nie uchroni nas przed skutkami nadchodzącej katastrofy demograficznej. - Czas najwyższy, by państwo przestało podtrzymywać iluzję, że dzisiejsze trzydziestolatki otrzymają emeryturę - uważa Anna Szreter-Morys, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Likwidacja składek na ubezpieczenie emerytalne umożliwiłaby zmniejszenie bezrobocia (dzięki spadkowi kosztów pracy) oraz pozwoliłaby pracującym odłożyć pieniądze na starość.
SKOK NA SKŁADKI
Jak państwo kradnie nasze pieniądze
Sąd ostateczny
Co się stanie, gdy za kilkadziesiąt lat zabraknie pieniędzy na emerytury? Państwo znacjonalizuje nasze składki w imię "dobra publicznego". To nie dywagacje futurystów, ale realna groźba. 24 października 2005 r. Trybunał Konstytucyjny znacjonalizował składki emerytalne, tłumacząc, że przestrzeganie Konstytucji "naruszyłoby równowagę budżetową", ponieważ kosztowałoby 1,8 mld zł rocznie. Spór dotyczył osób, które płaciły składki większe niż 250 proc. średniej krajowej płacy, a potem nie mogły otrzymać emerytury większej niż 250 proc. przeciętnej płacy. To oznacza, że osoby, które od 1991 r. do 1997 r. (w tym roku zmieniono wadliwe prawo) zarabiały na przykład 500 proc. średniej krajowej i od całej kwoty płaciły składki, dostaną emerytury nie wyższe niż 250 proc. średniej krajowej. Orzeczenie TK oznacza, że jeżeli politykom będzie w przyszłości brakować pieniędzy, obniżą nam emerytury do maksymalnie 200 proc. średniej krajowej, potem 150 proc., 100 proc. itd., aż system emerytalny ogłosi bankructwo. - Nie mamy żadnej pewności, że wysokość emerytur nie zostanie w przyszłości obniżona - przyznaje prof. Marek Góra, twórca polskiej reformy emerytalnej. Analiza podstawowych faktów dowodzi, że będą zapadać właśnie takie nacjonalizujące nasze oszczędności "prospołeczne decyzje", bo system państwowej kontroli nad emeryturami jest nieefektywny.
CYWILIZACJA EMERYTÓW
Liczba osób w wieku produkcyjnym przypadająca na jednego emeryta
Piramidalna głupota
Emerytura w czasach kanclerza Bismarcka była swoistym ubezpieczeniem od długowieczności. Niewielu dożywało wówczas 65 lat, ustawowego wieku emerytalnego. Dziś w państwach rozwiniętych przeciętna długość życia przekracza 80 lat i nadal rośnie. Jednocześnie spada przyrost naturalny. Dziś system emerytalny Bismarcka można porównać do walącej się piramidy finansowej: wpłacasz i liczysz na to, że znajdą się frajerzy, którzy sfinansują twoją wypłatę. Piramida chwieje się coraz bardziej, ponieważ jej podstawa (płacący składki) jest coraz węższa, a wierzchołek (pobierający świadczenia) - coraz większy.
Dziś na jednego Europejczyka w wieku emerytalnym przypada czterech w wieku produkcyjnym, w Polsce podobnie. Prawdziwe kłopoty zaczną się za 15 lat, kiedy na emerytury będą przechodzić osoby urodzone w drugiej połowie XX wieku (na świat przychodziło wówczas prawie 800 tys. dzieci rocznie), a ich miejsce zastąpi pokolenie o połowę mniej liczne. Potem będzie jeszcze gorzej. ONZ prognozuje, że do 2050 r. ludność Łotwy zmniejszy się o 52 proc., Bułgarii - o 36 proc., Ukrainy - o 35 proc., Rosji - o 30 proc., Włoch - o 22 proc., Polski - o 15 proc. a Słowacji - o 8 proc. W 2052 r. na Polaka w wieku produkcyjnym będzie przypadać dwóch emerytów. Ta dysproporcja zakończy żywot bismarckowskiego systemu emerytalnego.
Między nadchodzącą katastrofą demograficzną a istnieniem obecnego systemu emerytalnego zachodzi bezpośredni związek. Jak zauważyli autorzy opublikowanego w 2004 r. raportu czeskiego Ministerstwa Pracy i Spraw Społecznych, winne obecnej sytuacji są państwowe systemy emerytalne, które sprawiły, że posiadanie dzieci przestało być konieczne do tego, by mieć środki do życia na starość. "Dzieci przestały być inwestycją rodziców, a stały się dobrem luksusowym, którego zadaniem jest zaspokajanie ich potrzeb emocjonalnych. Ponieważ ludzie chcą zaspokajać swoje potrzeby jak najmniejszym kosztem, wraz ze spadkiem liczby rodzących się dzieci rośnie liczba psów i kotów w gospodarstwach domowych, które zaspokajają potrzeby emocjonalne ludzi i są tańsze do utrzymania"- piszą autorzy raportu.
Półtora miliona złotych w błoto
Państwo, które obdziera nas ze skóry, każąc płacić horrendalne składki emerytalne, nie umie zarządzać pieniędzmi. Wszystkie są od razu wydawane na bieżące potrzeby budżetu. Ponad 40 proc. wpływów do budżetu państwa pochodzi z opodatkowania pracy, przedsiębiorczości i... świadczeń społecznych. Firma Expander wyliczyła, że na haraczu pobieranym przez państwo statystyczny Polak traci przez całe życie prawie półtora miliona złotych! Oszczędzając w ZUS i OFE, zgromadzimy około 662 tys. zł, a odkładając na własną rękę, możemy liczyć na 1,95 mln zł! Gdybyśmy pieniądze zabierane przez państwo wpłacali na fundusze inwestycyjne, emerytura, na którą moglibyśmy przejść po 42 latach pracy, wynosiłaby... 200 proc. naszych zarobków. Te wyliczenia dotyczą osób zarabiających 2 tys. brutto - mniej, niż wynosi średnia krajowa! To, co zabiera nam państwo jako składki na ZUS, nie jest inwestowane, lecz jedynie waloryzowane o 0,75 wskaźnika tempa wzrostu płac.
Przykład Nowej Zelandii pokazuje, jak duże korzyści daje odejście od bismarckowskiego systemu. 1 kwietnia 2007 r. wchodzi tam w życie dobrowolny system emerytalny. Każdy, kto rozpoczyna pracę, będzie mógł do niego przystąpić. Co miesiąc od 4 proc. do 8 proc. jego pensji przejmie nowozelandzki urząd skarbowy (jak widać, taka instytucja jak ZUS nie jest potrzebna!). Państwo nie gwarantuje stopy zwrotu z inwestycji i nie rekompensuje ewentualnych strat. Przed upływem 65. roku życia pieniądze będzie można pobrać, jeśli ktoś popadnie w tarapaty finansowe, będzie chciał wyemigrować lub zbudować dom. Zdaniem Micheala Cullena, ministra finansów Nowej Zelandii, dzięki temu programowi co roku 3 tys. nowozelandzkich rodzin wybuduje sobie własny dom.
Politycznie poprawna głupota
W Europie rzeczowe argumenty o konieczności odejścia od systemu powodującego katastrofę demograficzną, finansową i gospodarczą są zagłuszane przez wrzaski związkowców i lewicowych polityków. Argumenty o dramatycznym stanie finansów publicznych trafiają w próżnię. Jedna trzecia (80 mld euro) niemieckiego budżetu federalnego przeznaczana jest na dopłaty do emerytur. Rząd Angeli Merkel, chcąc się ratować przed bankructwem, planuje podwyższyć wiek emerytalny z 65 lat do 67 lat i zamrozić wysokość emerytur do 2009 r. Ale na takie działanie, przyrównywane przez publicystów do robienia sztucznego oddychania nieboszczykowi, nie zgadza się SPD, koalicyjny partner w rządzie Merkel. Wycofać się z planów radykalnej reformy pod groźbą największego od 80 lat strajku musieli także Brytyjczycy. W budżecie Wielkiej Brytanii na 2006 r. na dopłaty do emerytur brakuje 57 mld funtów. Zdaniem komisji ds. reformy brytyjskiego systemu emerytalnego, uchronić przed katastrofą może podwyższenie do 69 lat wieku przechodzenia na emeryturę.
Podobne protesty będą towarzyszyły zmianom w Polsce. W 2004 r. z hukiem upadł pomysł podwyższenia wieku emerytalnego kobiet do 65 lat. O tym, by ograniczyć rolę państwa w systemie emerytalnym, nikt głośno nie mówi. Uzasadnienie jest proste: ludzie zostawieni sami sobie na pewno wydadzą nie wszystkie pieniądze, a państwo i tak będzie musiało ich utrzymywać. Hipokryzję takiego twierdzenia pokazują dane dotyczące bezrobotnych (80 proc. z 3 mln osób bez pracy nie dostaje zasiłku i umie sobie poradzić). Co dziesiąty emeryt i rencista ma 370 zł dochodu i trudno uwierzyć, aby mógł się za te pieniądze utrzymać.
Zmiana obecnego systemu emerytalnego zostanie przeprowadzona zarówno w Europie Zachodniej, jak i w Polsce. Opór przed zmianami jest tak silny, że będzie musiała je poprzedzić spektakularna plajta któregoś z europejskich państw. Na szczęście kryzys systemów emerytalnych krajów zachodnich nastąpi mniej więcej 10 lat przed załamaniem się naszego. Skutki utrzymywania obecnego systemu będą takie, że obecne trzydziestolatki nie będą miały emerytury, tylko zasiłek socjalny.
Współpraca: Małgorzata Zdziechowska
Zakład Utylizacji Szmalu |
---|
Korty tenisowe z przezroczystym dachem buduje oddział ZUS w Szczecinie na dachu swojego nowego budynku. Zdaniem władz ZUS, budowa zadaszonego kortu była konieczna, ponieważ deszcz mógł uniemożliwić urzędnikom oraz ich dzieciom grę na korcie koło Międzyzdrojów. W Zakopanem z budynku przy ul. Gimnazjalnej ZUS wyeksmitował przychodnię ginekologiczną, by urządzić tam luksusowy ośrodek wypoczynkowy dla swoich pracowników. Z kolei nowa siedziba ZUS w Kielcach ma kosztować aż 20 mln zł. W ZUS pracuje 50 tys. osób, niewiele mniej niż w urzędach skarbowych (66 tys.). O przerostach zatrudnienia w tej instytucji świadczą chociażby różnice w efektywności poszczególnych oddziałów. Na przykład w filii ZUS w Sosnowcu na każdego zatrudnionego pracownika przypada 241 emerytów i rencistów, podczas gdy w Gorzowie Wielkopolskim - tylko 109. |
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.