Ubezpieczenie od porwania może kosztować nawet 20 milionów dolarów
W ubiegłym roku grupa byłych agentów Mossadu założyła firmę, która ma pomagać w uwalnianiu porwanych osób. W ofercie piszą, że akcje będą prowadzone w krajach Trzeciego Świata. Dotychczas firma nie znalazła klientów, ale to tylko kwestia czasu. Uwolnienie uwięzionych lub porwanych jest poważną operacją logistyczną. Szanujące się państwa nie pozwalają, by ich obywatele byli więzieni i porywani. Jeśli mimo to coś takiego się zdarza, zostaje uruchomiona gigantyczna machina odwetu.
Operacja "Insz Allah"
23 marca o 03.09 w Iraku zaczęła się operacja "Insz Allah". Jej celem było ocalenie Normana Kembera, Jamesa Loneya i Harmeeta Soodena. Brytyjczyk i Kanadyjczycy z Zespołów Chrześcijańskich Pacyfistów zostali porwani w listopadzie 2005 r. Czwartego zakładnika, Toma Foksa, porywacze zabili.
Sygnałem do rozpoczęcia akcji zespołu pod dowództwem SAS - z udziałem żołnierzy amerykańskiego Delta Force, grupy specjalnej kanadyjskiej policji i dwóch agentów Mossadu - była wiadomość, że porywacze dostali rozkaz ścięcia "niewiernego" przed wschodem słońca. Ofiarą miał być 74-letni Kember. Rozkaz wydał Abu Musab al-Zarkawi, szef al-Kaidy w tym kraju. By uniknąć wykrycia, członkowie zespołu nosili ubrania kupione na bagdadzkim bazarze. Spryskiwali się przypominającym odór potu środkiem, znanym jako "zapach suku". Mieli też soczewki kontaktowe zmieniające kolor oczu na brązowy. Widoczne części ciała posmarowali samoopalaczem. Wyglądali jak przeciętni mieszkańcy Bagdadu.
Grupa szturmowa kwaterowała w piwnicy zrujnowanego domu, niedaleko więzienia Abu Ghraib. Nawet dziś to miejsce musi pozostać tajemnicą, by nie narazić na śmierć Irakijczyka, który je udostępnił komandosom z SAS. Każdy z nich płynnie włada slangiem irackiej ulicy. "Jeśli ktokolwiek podejrzewałby ich, mieli nie odpowiadać. Wzięto by ich za członków jednej z wielu grup al-Kaidy działających w Iraku. Nawet spojrzenie na nich niesie ryzyko śmierci" - powiedział mi członek zespołu wspierającego grupę szturmową SAS. Zadaniem tego zespołu było odcięcie terenu, na którym ośmioosobowa grupa szturmowa SAS prowadziła akcję odbicia zakładników.
Planowanie operacji zajęło kilka tygodni. Satelita hiperwidmowy, pierwszy tego rodzaju, został umieszczony na orbicie geostacjonarnej nad wybranym obszarem. Dzięki niemu można było wykonywać zdjęcia każdego budynku na przeszukiwanym terenie. Fotografie zostały przesłane do analizy w brytyjskim rządowym ośrodku nasłuchu (GCHQ) w pobliżu Cheltenham. Wyniki przekazano bezpieczną linią telefoniczną do XVII-wiecznego pałacyku w Buckinghamshire. Tam znajduje się tajna Sekcja Usług Technicznych MI6. Stamtąd wychodziły superszybkie transmisje radiowe do Task Force Black, tajnej jednostki MI6, działającej z Kwatery Głównej Sił Koalicyjnych w Bagdadzie.
Na przeszukiwanym terenie zespół SAS rozpoczął rozsiewanie urządzenia podsłuchowego skonstruowanego przez Mossad. Nosi ono nazwę Smart Dust (sprytny kurz) i składa się z wielu czujników wielkości mrówki, które można rozsypać na ziemi lub w trawie. Każdy ma miniaturowy mikrofon. Podsłuchiwane przez Smart Dust rozmowy były przekazywane do elektronicznych "martwych skrzynek" (EDLB) ukrytych na obszarze przeszukiwanym przez SAS. Każdą skrzynkę zaprogramowano tak, by przekazywała zawartość bezpiecznym, bezprzewodowym łączem do dowództwa Task Force Black. Tam materiał był oceniany i wysyłany szybkim łączem radiowym do pałacyku MI6 w Buckinghamshire.
W środę 22 marca ustalono, w którym domu trzymano zakładników. Dwaj agenci Mossadu wspierający grupę szturmową SAS, obaj iraccy Żydzi, zostali wysłani do obserwacji budynku. Dom był nieoświetlony, a ulica pusta. Agenci dysponowali urządzeniem, nie większym niż wielofunkcyjny telefon komórkowy BlackBerry, dzięki któremu sprawdzali, kto znajduje się w budynku. Ustalili, że Kember i Kanadyjczycy są związani i przebywają w pokoju na parterze. Wydawało się, że nikt ich nie pilnuje.
Tymczasem dowódca zespołu, znany tylko pod kryptonimem "H", kierujący operacją z kwatery w Bagdadzie, dowiedział się, że egzekucja Normana Kembera odbędzie się o świcie. Z własnej "martwej skrzynki" przekazał raport o tym, co odkryto na nadzorowanym terenie. Rozkaz ataku wydano w czwartek 23 marca o 3.19 rano. Po otoczeniu terenu przez U.S. Rangers, kanadyjskich policjantów i pluton wojska irackiego do akcji wkroczyła grupa szturmowa SAS. W domu byli tylko zakładnicy. Po chwili Norman Kember, James Loney i Harmeet Sooden byli wolni.
Dlaczego zakładników nikt nie pilnował? Kluczem do jej rozwiązania jest wcześniejsze aresztowanie dwóch Irakijczyków podejrzanych o związki z al-Kaidą. Aby ratować własną skórę, oszukali porywaczy. Powiedzieli im (pod kontrolą wywiadu), że muszą się spotkać z al-Zarkawim, który udzieli im instrukcji na temat egzekucji Kembera. Jeśli tego nie zrobią, czeka ich kara śmierci. Strażnicy opuścili związanych zakładników.
Koszty sukcesu
Operacja "Insz Allah" trwała 64 dni - od sporządzenia planu do ostatnich dwóch minut, gdy komandosi SAS przecięli więzy krępujące Kembera i jego dwóch towarzyszy. Wysoki przedstawiciel wywiadu w Londynie powiedział mi, że operacja kosztowała ponad 6 mln funtów. Koszt obejmuje przemieszczenie satelity amerykańskiej agencji wywiadu i zastosowanie najnowocześniejszych urządzeń do obserwacji i podsłuchu. Pieniądze pochodziły z "funduszy nadzwyczajnych" brytyjskiego Ministerstwa Obrony.
Podczas gdy m.in. Wielka Brytania, USA i Niemcy deklarują, że nie wolno płacić okupu porywaczom, w praktyce często pieniądze przechodzą w ręce przestępców. W zeszłym roku zapłacono 1,5 mln dolarów za uwolnienie dwóch Włoszek porwanych w Iraku. W 2005 r. kolumbijskie grupy terrorystyczne, takie jak FARC, i baroni narkotykowi zainkasowali prawdopodobnie 25 mln dolarów za uwolnienie bogatych biznesmenów.
Strach przed porwaniem spowodował, że londyński Lloyds zaczął sprzedawać polisę ubezpieczeniową na wypadek porwania, jako... ubezpieczenie okupu. Firma Lloyds of London reprezentuje 65 proc. światowego rynku ubezpieczeń od porwania. Polisa, wystawiona najwyższemu przedstawicielowi wielonarodowej korporacji, może kosztować nawet 20 mln dolarów rocznie. Po masowych aresztowaniach cudzoziemców - Polaków, Rosjan, Kanadyjczyków - przez władze Białorusi wypada wprowadzić ubezpieczenie od aresztowania przez dyktatorów. Albo zacząć rozsypywać wokół białoruskich więzień inteligentny kurz.
Operacja "Insz Allah"
23 marca o 03.09 w Iraku zaczęła się operacja "Insz Allah". Jej celem było ocalenie Normana Kembera, Jamesa Loneya i Harmeeta Soodena. Brytyjczyk i Kanadyjczycy z Zespołów Chrześcijańskich Pacyfistów zostali porwani w listopadzie 2005 r. Czwartego zakładnika, Toma Foksa, porywacze zabili.
Sygnałem do rozpoczęcia akcji zespołu pod dowództwem SAS - z udziałem żołnierzy amerykańskiego Delta Force, grupy specjalnej kanadyjskiej policji i dwóch agentów Mossadu - była wiadomość, że porywacze dostali rozkaz ścięcia "niewiernego" przed wschodem słońca. Ofiarą miał być 74-letni Kember. Rozkaz wydał Abu Musab al-Zarkawi, szef al-Kaidy w tym kraju. By uniknąć wykrycia, członkowie zespołu nosili ubrania kupione na bagdadzkim bazarze. Spryskiwali się przypominającym odór potu środkiem, znanym jako "zapach suku". Mieli też soczewki kontaktowe zmieniające kolor oczu na brązowy. Widoczne części ciała posmarowali samoopalaczem. Wyglądali jak przeciętni mieszkańcy Bagdadu.
Grupa szturmowa kwaterowała w piwnicy zrujnowanego domu, niedaleko więzienia Abu Ghraib. Nawet dziś to miejsce musi pozostać tajemnicą, by nie narazić na śmierć Irakijczyka, który je udostępnił komandosom z SAS. Każdy z nich płynnie włada slangiem irackiej ulicy. "Jeśli ktokolwiek podejrzewałby ich, mieli nie odpowiadać. Wzięto by ich za członków jednej z wielu grup al-Kaidy działających w Iraku. Nawet spojrzenie na nich niesie ryzyko śmierci" - powiedział mi członek zespołu wspierającego grupę szturmową SAS. Zadaniem tego zespołu było odcięcie terenu, na którym ośmioosobowa grupa szturmowa SAS prowadziła akcję odbicia zakładników.
Planowanie operacji zajęło kilka tygodni. Satelita hiperwidmowy, pierwszy tego rodzaju, został umieszczony na orbicie geostacjonarnej nad wybranym obszarem. Dzięki niemu można było wykonywać zdjęcia każdego budynku na przeszukiwanym terenie. Fotografie zostały przesłane do analizy w brytyjskim rządowym ośrodku nasłuchu (GCHQ) w pobliżu Cheltenham. Wyniki przekazano bezpieczną linią telefoniczną do XVII-wiecznego pałacyku w Buckinghamshire. Tam znajduje się tajna Sekcja Usług Technicznych MI6. Stamtąd wychodziły superszybkie transmisje radiowe do Task Force Black, tajnej jednostki MI6, działającej z Kwatery Głównej Sił Koalicyjnych w Bagdadzie.
Na przeszukiwanym terenie zespół SAS rozpoczął rozsiewanie urządzenia podsłuchowego skonstruowanego przez Mossad. Nosi ono nazwę Smart Dust (sprytny kurz) i składa się z wielu czujników wielkości mrówki, które można rozsypać na ziemi lub w trawie. Każdy ma miniaturowy mikrofon. Podsłuchiwane przez Smart Dust rozmowy były przekazywane do elektronicznych "martwych skrzynek" (EDLB) ukrytych na obszarze przeszukiwanym przez SAS. Każdą skrzynkę zaprogramowano tak, by przekazywała zawartość bezpiecznym, bezprzewodowym łączem do dowództwa Task Force Black. Tam materiał był oceniany i wysyłany szybkim łączem radiowym do pałacyku MI6 w Buckinghamshire.
W środę 22 marca ustalono, w którym domu trzymano zakładników. Dwaj agenci Mossadu wspierający grupę szturmową SAS, obaj iraccy Żydzi, zostali wysłani do obserwacji budynku. Dom był nieoświetlony, a ulica pusta. Agenci dysponowali urządzeniem, nie większym niż wielofunkcyjny telefon komórkowy BlackBerry, dzięki któremu sprawdzali, kto znajduje się w budynku. Ustalili, że Kember i Kanadyjczycy są związani i przebywają w pokoju na parterze. Wydawało się, że nikt ich nie pilnuje.
Tymczasem dowódca zespołu, znany tylko pod kryptonimem "H", kierujący operacją z kwatery w Bagdadzie, dowiedział się, że egzekucja Normana Kembera odbędzie się o świcie. Z własnej "martwej skrzynki" przekazał raport o tym, co odkryto na nadzorowanym terenie. Rozkaz ataku wydano w czwartek 23 marca o 3.19 rano. Po otoczeniu terenu przez U.S. Rangers, kanadyjskich policjantów i pluton wojska irackiego do akcji wkroczyła grupa szturmowa SAS. W domu byli tylko zakładnicy. Po chwili Norman Kember, James Loney i Harmeet Sooden byli wolni.
Dlaczego zakładników nikt nie pilnował? Kluczem do jej rozwiązania jest wcześniejsze aresztowanie dwóch Irakijczyków podejrzanych o związki z al-Kaidą. Aby ratować własną skórę, oszukali porywaczy. Powiedzieli im (pod kontrolą wywiadu), że muszą się spotkać z al-Zarkawim, który udzieli im instrukcji na temat egzekucji Kembera. Jeśli tego nie zrobią, czeka ich kara śmierci. Strażnicy opuścili związanych zakładników.
Koszty sukcesu
Operacja "Insz Allah" trwała 64 dni - od sporządzenia planu do ostatnich dwóch minut, gdy komandosi SAS przecięli więzy krępujące Kembera i jego dwóch towarzyszy. Wysoki przedstawiciel wywiadu w Londynie powiedział mi, że operacja kosztowała ponad 6 mln funtów. Koszt obejmuje przemieszczenie satelity amerykańskiej agencji wywiadu i zastosowanie najnowocześniejszych urządzeń do obserwacji i podsłuchu. Pieniądze pochodziły z "funduszy nadzwyczajnych" brytyjskiego Ministerstwa Obrony.
Podczas gdy m.in. Wielka Brytania, USA i Niemcy deklarują, że nie wolno płacić okupu porywaczom, w praktyce często pieniądze przechodzą w ręce przestępców. W zeszłym roku zapłacono 1,5 mln dolarów za uwolnienie dwóch Włoszek porwanych w Iraku. W 2005 r. kolumbijskie grupy terrorystyczne, takie jak FARC, i baroni narkotykowi zainkasowali prawdopodobnie 25 mln dolarów za uwolnienie bogatych biznesmenów.
Strach przed porwaniem spowodował, że londyński Lloyds zaczął sprzedawać polisę ubezpieczeniową na wypadek porwania, jako... ubezpieczenie okupu. Firma Lloyds of London reprezentuje 65 proc. światowego rynku ubezpieczeń od porwania. Polisa, wystawiona najwyższemu przedstawicielowi wielonarodowej korporacji, może kosztować nawet 20 mln dolarów rocznie. Po masowych aresztowaniach cudzoziemców - Polaków, Rosjan, Kanadyjczyków - przez władze Białorusi wypada wprowadzić ubezpieczenie od aresztowania przez dyktatorów. Albo zacząć rozsypywać wokół białoruskich więzień inteligentny kurz.
Więcej możesz przeczytać w 14/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.