Po wybuchu "afery taśmowej" przywódcy PiS nieustannie posługują się porównywaniem ostatnich wydarzeń do tzw. nocy teczek z 4 na 5 czerwca 1992 r., która doprowadziła do upadku rządu Jana Olszewskiego. Mimo pewnych analogii wydaje się jednak, że w obu kryzysach politycznych więcej jest różnic niż podobieństw. Gabinet Olszewskiego od chwili powstania był rządem mniejszościowym, nie mającym poparcia prezydenta Wałęsy, który bardzo szybko znalazł się z nim w ostrym konflikcie, najpierw na tle sytuacji w MON kierowanym przez Jana Parysa, a następnie w związku z finalizowanym wówczas traktatem polsko-rosyjskim. 26 maja 1992 r. Wałęsa skierował do marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego oficjalne pismo, w którym poinformował, że stracił zaufanie do rządu i wycofuje swoje poparcie dla jego działań. Dwa dni później poseł Janusz Korwin-Mikke zaproponował niespodziewanie na forum Sejmu przyjęcie uchwały o przeprowadzeniu lustracji osób zajmujących wysokie stanowiska państwowe.
Bomba lustracyjna
Największą wadą uchwały lustracyjnej Sejmu z 28 maja był całkowity brak procedury odwoławczej, czyniący z ministra spraw wewnętrznych rodzaj sądu, od którego wyroku nie było apelacji. W połączeniu z brakiem jakiegokolwiek nadzoru nad sposobem dokonania lustracji w MSW oddawało to z pewnością w ręce ministra Antoniego Macierewicza zbyt wielką władzę. Minister próbował się zabezpieczyć przed oskarżeniami o pomówienie, zwracając się 1 czerwca za pośrednictwem premiera do I prezesa Sądu Najwyższego Adama Strzembosza z prośbą o powołanie komisji mającej nadzorować sposób wykonania uchwały lustracyjnej. Strzembosz wyraził zgodę 3 czerwca, ale komisja taka nigdy nie podjęła działalności, zresztą jej ewentualne orzeczenia nie byłyby wiążące.
Następnego dnia po przyjęciu uchwały lustracyjnej Jan Rokita złożył marszałkowi Sejmu w imieniu 65 posłów (głównie z Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno-Demokratycznego) wniosek o udzielenie rządowi Olszewskiego wotum nieufności. Wstępna decyzja o podjęciu próby obalenia rządu Olszewskiego zapadła jeszcze 9 maja podczas posiedzenia prezydium UD. Jak wspominał jego członek Waldemar Kuczyński, wtedy też rozważano "pomysł sojuszu z PSL () i w tym kontekście kandydaturę Pawlaka na premiera". Propozycję tę lansował Bronisław Geremek, Kuczyński podejrzewa więc, że "podczas podróży do Moskwy Geremek i Wałęsa rozmawiali o wykorzystaniu PSL i Pawlaka jako dźwigni wysadzającej rząd Olszewskiego".
Rząd Olszewskiego mógł przetrwać głosowanie nad wotum nieufności, przewidziane początkowo na 5 czerwca, tylko w wypadku utrzymania poparcia PSL oraz pozyskania KPN. Tymczasem w kierownictwie PSL dojrzewał plan, który zakładał udzielenie poparcia siłom dążącym do obalenia rządu za cenę uzyskania fotela premiera dla Waldemara Pawlaka. Jak wspomniał Michał Strąk, jeden z jego współpracowników: "Do prezydenta dotarliśmy przez () Jerzego Milewskiego, który był znajomym Zbigniewa Komorowskiego (), wówczas przewodniczącego senackiej Komisji Obrony Narodowej. Milewskiemu spodobał się nasz pomysł i był jego orędownikiem "u tronu?". W efekcie na przełomie maja i czerwca Belweder zaczął działać na rzecz stworzenia koalicji rządowej, której oś tworzyłoby porozumienie PSL z UD i KLD, a 3 czerwca prezydent Wałęsa zaproponował oficjalnie Pawlakowi stanowisko premiera.
Rządowe targi
Wieczorem 2 czerwca odbyły się ostateczne rozmowy reprezentantów koalicji rządowej z kierownictwem KPN. Moczulski zażądał dla siebie funkcji wicepremiera i teki ministra obrony, ponadto zaś dwóch stanowisk ministerialnych oraz innych wysokich stanowisk państwowych dla osób z KPN. Kilkugodzinne rozmowy zakończyły się przed północą fiaskiem. W ich trakcie KPN-owski wicemarszałek Sejmu Dariusz Wójcik udał się do MSW, gdzie spotkał się z Macierewiczem. Minister poinformował go o umieszczeniu Moczulskiego na liście, którą miał dwa dni później przekazać w Sejmie. Zdaniem kierownictwa KPN, była to próba szantażu i zmuszenia konfederatów do poparcia rządu. Z relacji, którą przedstawił później komisji sejmowej Wójcik, nie wynika jednak, aby Macierewicz wywierał na niego jakąś presję.
Rankiem 4 czerwca Macierewicz zjawił się w Sejmie, gdzie wręczył przewodniczącym wszystkich klubów parlamentarnych koperty zawierające w sumie 64 nazwiska, w tym: członków rządu (trzech ministrów i ośmiu wiceministrów), wysokich urzędników Kancelarii Prezydenta, a także posłów i senatorów. Drugą listę, na której znalazły się nazwiska Lecha Wałęsy i Wiesława Chrzanowskiego, minister spraw wewnętrznych przekazał prezydentowi, marszałkom Sejmu i Senatu, I prezesowi Sądu Najwyższego oraz prezesowi Trybunału Konstytucyjnego. Równocześnie rzecznik MSW Tomasz Tywonek stwierdził oficjalnie, że minister Macierewicz "nie czuje się uprawniony do określania, kto był, a kto nie był współpracownikiem UB i SB", a przekazane w Sejmie listy zawierają jedynie informacje "o znajdujących się w dyspozycji MSW materiałach". Gdyby tę ogólnikową formułę udało się utrzymać do czasu orzeczenia jakiegoś organu weryfikacyjnego powołanego przez Sejm, a nade wszystko gdyby nazwiska nie przeciekły natychmiast do dziennikarzy, wówczas istniałaby jeszcze szansa przeprowadzenia całej operacji. Okazało się to niemożliwe, ponieważ
w istocie rzeczy nie chciała tego żadna ze stron. Większość zwolenników lustracji uznała, że na liście umieszczono po prostu współpracowników PRL-owskich służb specjalnych, natomiast dla jej przeciwników "chorzy z nienawiści" (określenie Jacka Kuronia)
Olszewski i Macierewicz postanowili dokonać aktu zemsty politycznej oraz uratować w ten sposób swój rząd przed upadkiem.
W ciągu kilku pierwszych godzin od wizyty Macierewicza w Sejmie nie było jasne, która strona weźmie górę. Wałęsa mający w tej sprawie do odegrania decydującą rolę znalazł się początkowo w defensywie i podjął próbę publicznego wytłumaczenia się z zarzutu, jaki padł pod jego adresem ze strony MSW, gdzie znaleziono dotyczącą go teczkę tajnego współpracownika SB, noszącego kryptonim Bolek. Zaskoczony Wałęsa skierował list do premiera Olszewskiego oraz identyczne w treści oświadczenie dla PAP, przekazane przez Belweder w południe 4 czerwca, w którym prezydent informował: "Aresztowano mnie wiele razy. Za pierwszym razem, w grudniu 1970 r., podpisałem trzy albo cztery dokumenty. Podpisałbym prawdopodobnie wtedy wszystko oprócz zgody na zdradę Boga i Ojczyzny, by wyjść i móc walczyć. Nigdy mnie nie złamano i nigdy nie zdradziłem ideałów ani kolegów". Wkrótce potem, po konsultacjach telefonicznych m.in. z Geremkiem, Kuroniem i Moczulskim, Wałęsa zorientował się, że w Sejmie jest większość zdolna do obalenia rządu i tym samym zlikwidowania problemu. Dlatego pierwszy komunikat dla PAP został wycofany, drugi zaś zamiast tłumaczeń zawierał już tylko ostry atak na akcję lustracyjną: "Teczki ze zbiorów MSW uruchomiono wybiórczo. Podobny charakter ma ich zawartość. Znajdujące się w nich materiały zostały w dużej części sfabrykowane. (...) Zastosowana procedura jest działaniem pozaprawnym. Umożliwia polityczny szantaż. Całkowicie destabilizuje struktury państwa i partii politycznych". Wkrótce potem Wałęsa skierował do Sejmu pismo, w którym zwrócił się o "natychmiastowe odwołanie pana Jana Olszewskiego ze stanowiska prezesa Rady Ministrów", zaś wieczorem przybył do parlamentu, by dopilnować wykonania swojego wniosku. Ten spowodowany emocjami pośpiech okazał się niezwykle korzystny dla Olszewskiego i jego ekipy, która z okoliczności swojego upadku uczyniła legendę.
Wyrok Wałęsy
Kiedy Wałęsa przybył do Sejmu, trwała już transmitowana przez telewizję chaotyczna dyskusja, podczas której zwolennicy rządu starali się opóźnić głosowanie nad wotum nieufności dla premiera. Zgłaszane przez nich wnioski zostały jednak odrzucone wyraźną większością, co jasno wskazywało, że los rządu jest przesądzony. Olszewski, widząc, że jego misja dobiegła końca, zręcznie wykorzystał swoje możliwości i około godziny jedenastej w nocy wygłosił krótkie przemówienie telewizyjne, w którym bronił akcji lustracyjnej. Kiedy premier przebywał w gmachu telewizji, w sejmowym salonie prezydenta trwała już narada Wałęsy z przewodniczącymi głównych klubów parlamentarnych (poza PC i SLD), podczas której ustalono, że po odwołaniu Olszewskiego na stanowisko premiera zostanie powołany Waldemar Pawlak. Obok Wałęsy kandydaturę lidera PSL najbardziej forsował Leszek Moczulski, decydujące zaś znaczenie miała akceptacja UD. "Musimy poprzeć" - tak Bronisław Geremek uzasadniał kilka godzin wcześniej kandydaturę Pawlaka w rozmowie z Kuroniem. "Jest młody, nie oszołom, inteligentny, przyzwoity. Zgodziłem się natychmiast - komentuje dalej Kuroń. - Przecież od dawna powtarzam, że przyszedł czas pokoleniowej zmiany warty". Olszewski po wystąpieniu telewizyjnym powrócił do Sejmu, gdzie trwały końcowe wystąpienia przedstawicieli klubów. Z trybuny sejmowej wygłosił kolejne przemówienie zawierające obronę swojej polityki, eksponując wyraźnie - zgodnie z nastrojem chwili - sprawę lustracji. Po przemówieniu premiera, już po północy, posłowie przystąpili do głosowania nad wotum nieufności. Wniosek poparło 273 posłów, przeciwko było zaledwie 119, a wstrzymało się 33.
Rząd Olszewskiego upadł, bo był rządem mniejszościowym, a premier okazał się niezdolny do poszerzenia wspierającej go koalicji. W istocie jego los został przesądzony już przed przyjęciem przez Sejm uchwały lustracyjnej, a odwołanie było tylko kwestią czasu. Gwałtowny sposób, w jaki obalono ten gabinet i umiejętne zachowanie samego premiera w ostatnim dniu urzędowania sprawiły jednak, że w opinii części Polaków padł on ofiarą spisku. W takim przekonaniu mogła ich umocnić kampania propagandowa, którą przeprowadzono przeciwko ekipie Olszewskiego po jej usunięciu. Jej głównym motywem stało się początkowo oskarżenie o próbę dokonania - przy okazji akcji lustracyjnej - zamachu stanu. 11 czerwca Lech Wałęsa opowiadał delegatom na IV zjazd "Solidarności", że gdyby nie obalił Olszewskiego, to znalazłby się ponownie w Arłamowie, czyli w miejscu swojego internowania w stanie wojennym. Na konferencji prasowej tego samego dnia stwierdził: "Jak zobaczyłem tę bezczelność, powiedziałem: - O, kolesie, tu się miarka przebrała! Prezydenta szantażować! Panie dawny ministrze [chodzi o A. Macierewicza - A.D.], jeszcze parę asów mam w rękawie. Jak te asy pokażę, to pan jest w szpitalu".
Z kolei część prasy rozpisywała się na temat domniemanych przygotowań ekipy Olszewskiego do zamachu stanu. Koronnymi dowodami miały być relacja posła Słomki z rozmowy z ministrem Szeremietiewem 4 czerwca oraz rzekome wydanie przez szefa UOP Piotra Naimskiego polecenia postawienia Nadwiślańskich Jednostek MSW w stan podwyższonej gotowości bojowej. Jedyną poszlaką w tej ostatniej sprawie okazało się oświadczenie dowódcy Nadwiślańskich Jednostek płk. Józefa Pęcki, który nie był jednak w stanie przedstawić żadnych dowodów. Nie przeszkodziło to wielu politykom rzucać na rząd Olszewskiego ciężkich oskarżeń. Bronisław Geremek oświadczył na przykład, że akcja lustracyjna "nosiła znamiona zamachu stanu", a Jacek Kuroń ocenił, że "pod rządami Olszewskiego nasz kraj stał się pośmiewiskiem świata". Tymczasem w listopadzie 1992 r. sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych uznała, że nie wydano rozkazu o wprowadzeniu stanu gotowości w NJ MSW. Także specjalna sejmowa komisja ds. zbadania sposobu wykonania uchwały lustracyjnej, na której czele stanął Jerzy Ciemniewski, nie zdołała znaleźć śladów planów zamachu Macierewicza. Podobnie zakończyło się śledztwo wszczęte przez prokuraturę. Komisja Ciemniewskiego stwierdziła w sprawozdaniu, przyjętym zresztą przy votum separatum kilku jej członków, że działania ministra "mogły doprowadzić do destabilizacji najwyższych organów państwa". Mimo stwierdzenia przez komisję, iż "istnieją podstawy do rozpatrzenia odpowiedzialności konstytucyjnej" Olszewskiego, Macierewicza i Naimskiego, żaden z nich nigdy nie został postawiony przed Trybunałem Stanu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.