Opiekunka Wiesława: „Dzieci były zamykane w pokojach na klucz, żeby nie wychodziły i nie budziły mamy”.
Laszlo, dozorca domu: „Były sytuacje, gdy dzieci były bez dostępu do łazienki. Gdy szły spać, to ich pokoje były zamykane na klucz”.
Anna, pomoc domowa: „Matka w ogóle nie reagowała na dzieci. Była obecna, ale nieprzytomna. Było tak, że dzieci siedziały w swoich odchodach”.
Jelena, opiekunka: „Rano kiedy przyjeżdżałam, zazwyczaj około 9 lub 10, nie było jedzenia przygotowanego na śniadanie dla dzieci. Nie było nawet chleba. Dzieci były w piżamach. Aleksander był jeszcze w pełnych i brudnych pieluchach”.
Dozorca: „Do przedszkola spóźniały się i nie miały śniadania. Kiedyś przedszkolanka, gdy odbierałem dzieci, zwróciła mi uwagę, żebym przyniósł dzieciom ciepłe ubrania, ponieważ nie mogą bawić się z innymi dziećmi na dworze. W weekend dzieci były zabierane przez opiekunki do ich domów, bo matka urządzała imprezy”.
Jelena, opiekunka: „Kiedy Aleksander powoli przestał nosić pieluchy i była mu potrzebna bielizna, Pani Judit kupiła dokładnie trzy sztuki bielizny marki Armani”.
Zbigniew, monter: „Pani Judit wróciła do domu około 24:00 z nieznanym mężczyzną. Od opiekunki wiem, że takie późne powroty zdarzały się często”. „W jednym z pomieszczeń domu zastaliśmy duży bałagan oraz dużą ilość butelek po alkoholu. Były to pozostałości po imprezie pani Judit”.
Anna, pomoc domowa: „W domu notorycznie nie było nic do jedzenia. Dzieci chodziły głodne, a w lodówce było tylko suche i spleśniałe jedzenie. Jedzenie, które przywoziliśmy z Polski było wyrzucane przez Panią Berekai, albo wywożone z domu przez jej ojca. Przyjeżdżał, opróżniał lodówkę i jechał do siebie”.
Monter: „Dzieci były zabiedzone, blade, chude, szczególnie Zosia. Opiekunka skarżyła się, że nie ma nic do jedzenia, że czasem ma problem z dostaniem się do mieszkania”.
Jelena, opiekunka: „Dzieci bardzo często odzywały się do mnie mama. Cały czas przychodziły do mnie popłakać, kiedy coś je męczyło. Tak samo jak się potknęły i potrzebowały po prostu się przytulić. Niezależnie od obecności Pani Judit. Gdy raz Pani Judit była obok, dzieci nie chciały, żeby była w tym samym pomieszczeniu, gdzie oglądają bajki. Takie sytuacje się powtarzały w restauracjach, na boisku”.
Wiesława: „Zosia mówiła o śmierci”.
To zapis relacji świadków, którzy przed 2015 r. przebywali w domu na zachodnich przedmieściach Budapesztu. Tam Judit Berekai wychowywała dwójkę dzieci: urodzoną we wrześniu 2009 r. Zosię i dwa lata młodszego Aleksandra. Ojcem dzieci jest Tomasz Gudzowaty, jeden z najbogatszych Polaków i spadkobierca fortuny Aleksandra Gudzowatego. Para rozstała się w 2012 r. Od tamtego czasu dzieci pół na pół przebywały u matki na Węgrzech albo u ojca w Polsce. Dwa lata po rozstaniu Gudzowaty dostał pierwsze sygnały od opiekunek i sąsiadów, że w Budapeszcie dzieciom wyrządzana jest krzywda. 17 kwietnia 2015 r. ojciec zabrał dzieci do Warszawy. Od tamtej pory ani razu nie wróciły już na Węgry. Judit Berekai założyła mu sprawę o uregulowanie władzy rodzicielskiej.
W zeszły poniedziałek sąd w Budapeszcie wydał wyrok, że dzieci mają wracać do matki. Nie wziął pod uwagę relacji świadków, opinii biegłych psychologów, nie rozmawiał z dziećmi, matką, ani ojcem. – Boję się, że jeżeli moje dzieci wrócą do matki, to popełnią samobójstwo. Matce nie chodzi o dzieci, tylko o mój majątek. Dostaję smsy z groźbami. – mówi Tomasz Gudzowaty.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.