Były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, oszust bez wykształcenia, alkoholik, podejrzewany o kontakty z obcym wywiadem. Z samolotów jego firmy korzystali premier, prezydent, szefowie partii politycznych. Służby specjalne wolałyby zapomnieć o tej historii.
Tej historii nie powstydziłby się najlepszy hollywoodzki scenarzysta filmów sensacyjnych. Dariusz Sz., były żołnierz legendarnej Legii Cudzoziemskiej, nadużywający alkoholu, legitymujący się fałszywym wykształceniem, w ciągu zaledwie kilku lat stworzył w Polsce dobrze prosperującą linię lotniczą, z której zaczęli korzystać najbardziej wpływowi ludzie w kraju. Wśród nich premier, prezydent, marszałek senatu, szefowie partii politycznych, a także menedżerowie strategicznych przedsiębiorstw.
Zarówno Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jak i Biuro Ochrony Rządu przez trzy lata patrzyły na działalność Dariusza Sz. przez palce, mimo że był podejrzewany o związki z obcym wywiadem, nielegalny handel bronią i dziełami sztuki. Dziś obie służby chciałyby jak najszybciej zapomnieć o tej sprawie. Tym bardziej że rok temu w tajemniczych okolicznościach Sz. popełnił samobójstwo w czasie wycieczki do Indii.
O młodości Dariusza Sz. wiadomo niewiele. Urodził się 23 czerwca 1972 r. w Brzegu na Dolnym Śląsku. 28 sierpnia 1991 r., mając 19 lat, został przyjęty w szeregi legendarnej Legii Cudzoziemskiej, stanowiącej część francuskiej armii. Swój pierwszy test przeszedł z wynikiem „wystarczająco dobrym” i trafił do 1. Regimentu w Aubagne niedaleko Marsylii. Tu zaczęła się na poważnie kariera młodego Polaka w tej formacji. Sz. służył w różnych rejonach świata, przez długi czas stacjonował w Gujanie Francuskiej. Przeszedł też kurs instruktorski „technik oddziału komandosów”, zdobywając średnią ocenę 15,25 na 20.
Z dokumentów wynika jednak, że w Legii służył jako „instrumentalista”, w lutym 1997 r. zostając kierownikiem orkiestry dętej. Formalnie z formacji odszedł 2 października 1999 r. po ośmiu latach i jednym miesiącu, w stopniu sierżanta wojsk lądowych, w specjalności muzyk. Rok wcześniej otrzymał francuskie obywatelstwo.
Po opuszczeniu Legii Dariusz Sz. wrócił do Polski. W 2000 r. zarejestrował się w Powiatowym Urzędzie Pracy we Wrocławiu jako… bezrobotny. Dzięki kontaktom z Legii szybko znalazł zatrudnienie. Najpierw pracował w prowadzonej pod Warszawą przez Francuzów firmie handlującej serwatką, następnie trafił do francuskiej firmy logistycznej. Przez półtora roku Sz. był jej prokurentem w Polsce.
Potem zaczął zakładać własne firmy. Prowadził liczne interesy w Europie Środkowo-Wschodniej i Rosji. Jednak jego największym marzeniem było latanie. W 2007 r. plany te zaczął wcielać w życie. Otrzymał licencję pilota liniowego i zaczął budować własną linię lotniczą, która świadczyła usługi tzw. taksówki powietrznej. Otworzył też szkołę pilotażu.
Do pracy w swojej firmie Sz. przekonał doświadczonych lotników, głównie wojskowych – w tym m.in. pilota Tomasza Pietrzaka, dowódcę nieistniejącego już 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego zajmującego się przewozem VIP-ów.
– Dzięki temu się uwiarygodniał. Sam też potrafił zdobywać zaufanie ludzi dzięki otwartemu sposobowi bycia, a także rekomendacjom wpływowych osób i tajemnicy związanej ze służbą w Legii, której nie ukrywał – mówi jeden ze znajomych Dariusza Sz.
Były legionista uchodził za zamożnego biznesmena. Jego firma w Polsce opłacała mu m.in. wynajem luksusowego apartamentowca w centrum Warszawy i była właścicielem wiszących na ścianach obrazów Nowosielskiego i Kantora. Płaciła też za leasing porsche carrery, którym jeździł na co dzień.
Według szacunków żony jego majątek był wart ponad 4,5 mln zł. Faktycznie mógł być dużo większy. Nie wiadomo bowiem, ile pieniędzy zgromadził na swoim szwajcarskim koncie.
Dariusz Sz. doskonale potrafił się też poruszać po warszawskich salonach. Był częstym gościem organizowanych w stolicy gali i bankietów. W telefonach – Nokii E52-1 i BlackBerry 9700 – miał numery do wielu wpływowych osób, m.in. Krzysztofa Suskiego, prezesa EuroHoldingu, Marka Falenty, biznesmena, współwłaściciela Hawe, Grzegorza Jankielewicza, twórcy potęgi handlującej ropą spółki J&S (dziś Mercuria Group), prawnika Lejba Fogelmana, wokalisty Macieja Maleńczuka, dziennikarki Magdy Mołek czy podróżniczki Elżbiety Dzikowskiej.
Przyjaźnił się też z politykami. W jednym ze swoich telefonów miał numer do Pawła Piskorskiego. Dobre relacje miał utrzymywać m.in. z Cezarym Grabarczykiem, byłym ministrem infrastruktury. Według Katarzyny T., byłej przewodniczącej i naczelnik Lotniczej Komisji Egzaminacyjnej podejrzanej w głośnej aferze korupcyjnej w ULC, to właśnie Grabarczyk miał wprowadzić Sz. na spotkanie z premierem.
„[Dariusz Sz.] wspomniał, iż był u Grabarczyka i że ma kilku kandydatów na to stanowisko [prezesa ULC]. Wiem, że takich spotkań z ministrem infrastruktury było więcej. (...) Podczas innej naszej rozmowy, tj. wczesną wiosną 2009 r., przekazał mi, że jest umówiony na spotkanie 15-minutowe z premierem Donaldem Tuskiem (...)”.
Grabarczyk nie chciał rozmawiać na ten temat. Z kolei kancelaria premiera nie odpowiedziała, czy Dariusz Sz. spotkał się z szefem rządu. Stwierdziła tylko, że nie był on gościem w KPRM.
Nie ma jednak wątpliwości, że Sz. musiał mieć dobre relacje w kręgach rządzących. Na swojej stronie internetowej spółka chwali się, że jej usługi rekomendują tacy klienci jak m.in. byli prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski, premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski, marszałek senatu Bogdan Borusewicz, lider PiS Jarosław Kaczyński czy do niedawna jeszcze szef PSL i wicepremier Waldemar Pawlak. W większości przypadków loty odbywały się przy okazji wyborów prezydenckich bądź parlamentarnych. Sam Sz. starał się, aby jak najczęściej osobiście zasiadać za sterami, gdy leciały z nim VIP-y. Jednak lista klientów jego firmy jest długa i nie znajdują się tam sami politycy. Przewoziła bowiem także m.in. menedżerów PKN Orlen i Lotosu, uczestników Forum Ekonomicznego w Krynicy, a nawet kardynała Zenona Grocholewskiego.
W tym czasie odpowiedzialna za ochronę kontrwywiadowczą kraju ABW przymykała oczy na działalność Dariusza Sz. Przez palce na byłego legionistę oraz jego firmę patrzyło też BOR, które było zobligowane do sprawdzenia jego osoby ze względu na przewóz najważniejszych osób w państwie.
Po katastrofie smoleńskiej Dariusz Sz. stał się dyżurnym ekspertem medialnym od spraw lotnictwa, na łamach prasy i w studiach telewizyjnych tłumacząc zawiłe kwestie techniczne związane z pilotażem. Dopiero wówczas służby na poważnie zainteresowały się jego osobą. Impulsem do wdrożenia procedur sprawdzających był e-mail, który pod koniec czerwca 2010 r. trafił do ABW i BOR. Anonimowy nadawca sugerował w nim związki Dariusza Sz. z obcymi służbami. Wskazywał również, że może nielegalnie handlować bronią i dziełami sztuki. Sprawa wydała się na tyle poważna, że obie służby ostro się wzięły do pracy. Z naszych informacji wynika, że ABW ustaliła bardzo dużą liczbę połączeń między Dariuszem Sz. a funkcjonariuszami BOR.
– Miał on bardzo szerokie znajomości w BOR. Przy okazji naszego sprawdzenia okazało się, że jeden z funkcjonariuszy znających Sz. ma też kontakty ze światem przestępczym. W efekcie odszedł ze służby – mówi osoba związana z Agencją. Funkcjonariusz BOR sprawę przedstawia inaczej: – Agencja, chcąc zamaskować swoją niekompetencję, zaczęła zwalać winę na nas i sugerować, że niektórzy funkcjonariusze Biura brali pieniądze od Dariusza Sz. Ten wspomniany funkcjonariusz odszedł ze służby, bo nadużył alkoholu i wywołał awanturę.
Oficjalnie ABW i BOR milczą i nie chcą udzielić żadnej informacji na temat działań podjętych w sprawie Dariusza Sz.
Z naszych ustaleń wynika jednak, że w efekcie do najważniejszych osób w państwie trafiła informacja rekomendująca zakończenie lotów z Dariuszem Sz. oraz jego firmą. I mimo wstępnie zakontraktowanych lotów w ramach kampanii wyborczej w 2011 r. poszczególne komitety wyborcze nie skorzystały z usług firmy Sz.
To był jednak dopiero początek problemów byłego legionisty. W marcu 2011 r. został bowiem zatrzymany przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod zarzutem korupcji przy zdobywaniu licencji pilota.
W trakcie śledztwa okazało się, że były legionista to Nikodem Dyzma mający sfałszowane świadectwa nie tylko ukończenia studiów wyższych, ale nawet szkoły średniej. Oficjalnie Dariusz Sz. wskazywał, że jest absolwentem francuskiego uniwersytetu w Poitiers i Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Faktycznie nie miał nawet wykształcenia średniego.
Z dokumentów, którymi się legitymował, wynika, że na początku lat 90. rzekomo ukończył technikum samochodowe w Strzelcach Opolskich, gdzie miał też zdać maturę. Problem jednak w tym, że nie tylko nie figuruje na liście uczniów, ale szkoła ta powstała dopiero… w 1997 r., gdy Sz. był w Legii.
Sfałszowane były także dokumenty potwierdzające jego studia wyższe. Gdyby w 2007 r. ABW i BOR faktycznie prześwietliły, kim jest Dariusz Sz., wykryłyby coś jeszcze, co całkowicie dyskredytowałoby go jako pilota samolotów z najważniejszymi polskimi urzędnikami.
Dariusz Sz. od lat poważnie nadużywał alkoholu. O jego problemach opowiadała podczas przesłuchania w 2011 r. jego żona:
„(...) on twierdził, że nie jest alkoholikiem i że nie ma z tym problemu, mimo że potrafił wpadać w ciąg i pić mocny alkohol przez jeden lub dwa tygodnie. Byłam też świadkiem, gdy w maju 2004 r. na odtruciu lekarz wszył mężowi esperal. (...) W 2006 r. musiałam zawieźć męża do szpitala, gdyż z uwagi na jego upojenie alkoholowe (pił ok. tygodnia) sam poprosił mnie, żeby go ratować. (...) w sierpniu 2010 r., gdy mąż wyprowadził się z domu, zadzwonił do mnie, żebym go ratowała już nie jako męża, ale ojca dzieci, i zawiozła na detoks (...)”.
Ostatecznie żona złożyła pozew o rozwód, a o znęcaniu się nad nią psychicznie powiadomiła prokuraturę. W efekcie 20 maja 2011 r. Dariusz Sz. usłyszał w tej sprawie zarzut.
Były legionista wierzył jednak, że wyjdzie z problemów. Tym bardziej że jego firma z sukcesem zadebiutowała na giełdzie. Pod koniec 2011 r. wraz z grupą przyjaciół, wśród nich Elżbietą Dzikowską, wyjechał na wycieczkę do Indii. Nie wrócił. W nocy 2 grudnia 2011 r. powieszonego na kablu od komputera w pokoju hotelowym znalazł go jeden z uczestników wyprawy Krzysztof P. To właśnie on wraz z Dzikowską poinformowali o jego śmierci żonę. „Darek wpadł w ciąg alkoholowy i pił przez pięć dni, nic nie jedząc, bo miał biegunkę i źle się czuł. Krzysztof, który był z nim w pokoju i widział, w jakim złym stanie jest Dariusz, próbował mu załatwić bilet powrotny do Polski, ale okazało się to niemożliwe (...)” – opowiadała śledczym żona Dariusza Sz.
Jednak po pierwszej informacji o jego śmierci miała wątpliwości, czy cała sprawa nie jest sfingowana, a mąż nie chce jej oszukać przy podziale majątku. Dlatego wynajęła firmę z Poznania, która dokonała badania DNA. Potwierdziła, że zwłoki przywiezione z Indii to faktycznie ciało Dariusza Sz.
Były legionista został pochowany 15 grudnia 2011 r. na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Do grobu zabrał wszystkie swoje tajemnice, które tak nieporadnie chciały poznać polskie służby.
Zarówno Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jak i Biuro Ochrony Rządu przez trzy lata patrzyły na działalność Dariusza Sz. przez palce, mimo że był podejrzewany o związki z obcym wywiadem, nielegalny handel bronią i dziełami sztuki. Dziś obie służby chciałyby jak najszybciej zapomnieć o tej sprawie. Tym bardziej że rok temu w tajemniczych okolicznościach Sz. popełnił samobójstwo w czasie wycieczki do Indii.
O młodości Dariusza Sz. wiadomo niewiele. Urodził się 23 czerwca 1972 r. w Brzegu na Dolnym Śląsku. 28 sierpnia 1991 r., mając 19 lat, został przyjęty w szeregi legendarnej Legii Cudzoziemskiej, stanowiącej część francuskiej armii. Swój pierwszy test przeszedł z wynikiem „wystarczająco dobrym” i trafił do 1. Regimentu w Aubagne niedaleko Marsylii. Tu zaczęła się na poważnie kariera młodego Polaka w tej formacji. Sz. służył w różnych rejonach świata, przez długi czas stacjonował w Gujanie Francuskiej. Przeszedł też kurs instruktorski „technik oddziału komandosów”, zdobywając średnią ocenę 15,25 na 20.
Z dokumentów wynika jednak, że w Legii służył jako „instrumentalista”, w lutym 1997 r. zostając kierownikiem orkiestry dętej. Formalnie z formacji odszedł 2 października 1999 r. po ośmiu latach i jednym miesiącu, w stopniu sierżanta wojsk lądowych, w specjalności muzyk. Rok wcześniej otrzymał francuskie obywatelstwo.
Po opuszczeniu Legii Dariusz Sz. wrócił do Polski. W 2000 r. zarejestrował się w Powiatowym Urzędzie Pracy we Wrocławiu jako… bezrobotny. Dzięki kontaktom z Legii szybko znalazł zatrudnienie. Najpierw pracował w prowadzonej pod Warszawą przez Francuzów firmie handlującej serwatką, następnie trafił do francuskiej firmy logistycznej. Przez półtora roku Sz. był jej prokurentem w Polsce.
Potem zaczął zakładać własne firmy. Prowadził liczne interesy w Europie Środkowo-Wschodniej i Rosji. Jednak jego największym marzeniem było latanie. W 2007 r. plany te zaczął wcielać w życie. Otrzymał licencję pilota liniowego i zaczął budować własną linię lotniczą, która świadczyła usługi tzw. taksówki powietrznej. Otworzył też szkołę pilotażu.
Do pracy w swojej firmie Sz. przekonał doświadczonych lotników, głównie wojskowych – w tym m.in. pilota Tomasza Pietrzaka, dowódcę nieistniejącego już 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego zajmującego się przewozem VIP-ów.
– Dzięki temu się uwiarygodniał. Sam też potrafił zdobywać zaufanie ludzi dzięki otwartemu sposobowi bycia, a także rekomendacjom wpływowych osób i tajemnicy związanej ze służbą w Legii, której nie ukrywał – mówi jeden ze znajomych Dariusza Sz.
Były legionista uchodził za zamożnego biznesmena. Jego firma w Polsce opłacała mu m.in. wynajem luksusowego apartamentowca w centrum Warszawy i była właścicielem wiszących na ścianach obrazów Nowosielskiego i Kantora. Płaciła też za leasing porsche carrery, którym jeździł na co dzień.
Według szacunków żony jego majątek był wart ponad 4,5 mln zł. Faktycznie mógł być dużo większy. Nie wiadomo bowiem, ile pieniędzy zgromadził na swoim szwajcarskim koncie.
Dariusz Sz. doskonale potrafił się też poruszać po warszawskich salonach. Był częstym gościem organizowanych w stolicy gali i bankietów. W telefonach – Nokii E52-1 i BlackBerry 9700 – miał numery do wielu wpływowych osób, m.in. Krzysztofa Suskiego, prezesa EuroHoldingu, Marka Falenty, biznesmena, współwłaściciela Hawe, Grzegorza Jankielewicza, twórcy potęgi handlującej ropą spółki J&S (dziś Mercuria Group), prawnika Lejba Fogelmana, wokalisty Macieja Maleńczuka, dziennikarki Magdy Mołek czy podróżniczki Elżbiety Dzikowskiej.
Przyjaźnił się też z politykami. W jednym ze swoich telefonów miał numer do Pawła Piskorskiego. Dobre relacje miał utrzymywać m.in. z Cezarym Grabarczykiem, byłym ministrem infrastruktury. Według Katarzyny T., byłej przewodniczącej i naczelnik Lotniczej Komisji Egzaminacyjnej podejrzanej w głośnej aferze korupcyjnej w ULC, to właśnie Grabarczyk miał wprowadzić Sz. na spotkanie z premierem.
„[Dariusz Sz.] wspomniał, iż był u Grabarczyka i że ma kilku kandydatów na to stanowisko [prezesa ULC]. Wiem, że takich spotkań z ministrem infrastruktury było więcej. (...) Podczas innej naszej rozmowy, tj. wczesną wiosną 2009 r., przekazał mi, że jest umówiony na spotkanie 15-minutowe z premierem Donaldem Tuskiem (...)”.
Grabarczyk nie chciał rozmawiać na ten temat. Z kolei kancelaria premiera nie odpowiedziała, czy Dariusz Sz. spotkał się z szefem rządu. Stwierdziła tylko, że nie był on gościem w KPRM.
Nie ma jednak wątpliwości, że Sz. musiał mieć dobre relacje w kręgach rządzących. Na swojej stronie internetowej spółka chwali się, że jej usługi rekomendują tacy klienci jak m.in. byli prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski, premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski, marszałek senatu Bogdan Borusewicz, lider PiS Jarosław Kaczyński czy do niedawna jeszcze szef PSL i wicepremier Waldemar Pawlak. W większości przypadków loty odbywały się przy okazji wyborów prezydenckich bądź parlamentarnych. Sam Sz. starał się, aby jak najczęściej osobiście zasiadać za sterami, gdy leciały z nim VIP-y. Jednak lista klientów jego firmy jest długa i nie znajdują się tam sami politycy. Przewoziła bowiem także m.in. menedżerów PKN Orlen i Lotosu, uczestników Forum Ekonomicznego w Krynicy, a nawet kardynała Zenona Grocholewskiego.
W tym czasie odpowiedzialna za ochronę kontrwywiadowczą kraju ABW przymykała oczy na działalność Dariusza Sz. Przez palce na byłego legionistę oraz jego firmę patrzyło też BOR, które było zobligowane do sprawdzenia jego osoby ze względu na przewóz najważniejszych osób w państwie.
Po katastrofie smoleńskiej Dariusz Sz. stał się dyżurnym ekspertem medialnym od spraw lotnictwa, na łamach prasy i w studiach telewizyjnych tłumacząc zawiłe kwestie techniczne związane z pilotażem. Dopiero wówczas służby na poważnie zainteresowały się jego osobą. Impulsem do wdrożenia procedur sprawdzających był e-mail, który pod koniec czerwca 2010 r. trafił do ABW i BOR. Anonimowy nadawca sugerował w nim związki Dariusza Sz. z obcymi służbami. Wskazywał również, że może nielegalnie handlować bronią i dziełami sztuki. Sprawa wydała się na tyle poważna, że obie służby ostro się wzięły do pracy. Z naszych informacji wynika, że ABW ustaliła bardzo dużą liczbę połączeń między Dariuszem Sz. a funkcjonariuszami BOR.
– Miał on bardzo szerokie znajomości w BOR. Przy okazji naszego sprawdzenia okazało się, że jeden z funkcjonariuszy znających Sz. ma też kontakty ze światem przestępczym. W efekcie odszedł ze służby – mówi osoba związana z Agencją. Funkcjonariusz BOR sprawę przedstawia inaczej: – Agencja, chcąc zamaskować swoją niekompetencję, zaczęła zwalać winę na nas i sugerować, że niektórzy funkcjonariusze Biura brali pieniądze od Dariusza Sz. Ten wspomniany funkcjonariusz odszedł ze służby, bo nadużył alkoholu i wywołał awanturę.
Oficjalnie ABW i BOR milczą i nie chcą udzielić żadnej informacji na temat działań podjętych w sprawie Dariusza Sz.
Z naszych ustaleń wynika jednak, że w efekcie do najważniejszych osób w państwie trafiła informacja rekomendująca zakończenie lotów z Dariuszem Sz. oraz jego firmą. I mimo wstępnie zakontraktowanych lotów w ramach kampanii wyborczej w 2011 r. poszczególne komitety wyborcze nie skorzystały z usług firmy Sz.
To był jednak dopiero początek problemów byłego legionisty. W marcu 2011 r. został bowiem zatrzymany przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod zarzutem korupcji przy zdobywaniu licencji pilota.
W trakcie śledztwa okazało się, że były legionista to Nikodem Dyzma mający sfałszowane świadectwa nie tylko ukończenia studiów wyższych, ale nawet szkoły średniej. Oficjalnie Dariusz Sz. wskazywał, że jest absolwentem francuskiego uniwersytetu w Poitiers i Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Faktycznie nie miał nawet wykształcenia średniego.
Z dokumentów, którymi się legitymował, wynika, że na początku lat 90. rzekomo ukończył technikum samochodowe w Strzelcach Opolskich, gdzie miał też zdać maturę. Problem jednak w tym, że nie tylko nie figuruje na liście uczniów, ale szkoła ta powstała dopiero… w 1997 r., gdy Sz. był w Legii.
Sfałszowane były także dokumenty potwierdzające jego studia wyższe. Gdyby w 2007 r. ABW i BOR faktycznie prześwietliły, kim jest Dariusz Sz., wykryłyby coś jeszcze, co całkowicie dyskredytowałoby go jako pilota samolotów z najważniejszymi polskimi urzędnikami.
Dariusz Sz. od lat poważnie nadużywał alkoholu. O jego problemach opowiadała podczas przesłuchania w 2011 r. jego żona:
„(...) on twierdził, że nie jest alkoholikiem i że nie ma z tym problemu, mimo że potrafił wpadać w ciąg i pić mocny alkohol przez jeden lub dwa tygodnie. Byłam też świadkiem, gdy w maju 2004 r. na odtruciu lekarz wszył mężowi esperal. (...) W 2006 r. musiałam zawieźć męża do szpitala, gdyż z uwagi na jego upojenie alkoholowe (pił ok. tygodnia) sam poprosił mnie, żeby go ratować. (...) w sierpniu 2010 r., gdy mąż wyprowadził się z domu, zadzwonił do mnie, żebym go ratowała już nie jako męża, ale ojca dzieci, i zawiozła na detoks (...)”.
Ostatecznie żona złożyła pozew o rozwód, a o znęcaniu się nad nią psychicznie powiadomiła prokuraturę. W efekcie 20 maja 2011 r. Dariusz Sz. usłyszał w tej sprawie zarzut.
Były legionista wierzył jednak, że wyjdzie z problemów. Tym bardziej że jego firma z sukcesem zadebiutowała na giełdzie. Pod koniec 2011 r. wraz z grupą przyjaciół, wśród nich Elżbietą Dzikowską, wyjechał na wycieczkę do Indii. Nie wrócił. W nocy 2 grudnia 2011 r. powieszonego na kablu od komputera w pokoju hotelowym znalazł go jeden z uczestników wyprawy Krzysztof P. To właśnie on wraz z Dzikowską poinformowali o jego śmierci żonę. „Darek wpadł w ciąg alkoholowy i pił przez pięć dni, nic nie jedząc, bo miał biegunkę i źle się czuł. Krzysztof, który był z nim w pokoju i widział, w jakim złym stanie jest Dariusz, próbował mu załatwić bilet powrotny do Polski, ale okazało się to niemożliwe (...)” – opowiadała śledczym żona Dariusza Sz.
Jednak po pierwszej informacji o jego śmierci miała wątpliwości, czy cała sprawa nie jest sfingowana, a mąż nie chce jej oszukać przy podziale majątku. Dlatego wynajęła firmę z Poznania, która dokonała badania DNA. Potwierdziła, że zwłoki przywiezione z Indii to faktycznie ciało Dariusza Sz.
Były legionista został pochowany 15 grudnia 2011 r. na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Do grobu zabrał wszystkie swoje tajemnice, które tak nieporadnie chciały poznać polskie służby.

Więcej możesz przeczytać w 4/2013 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze