Na Majdanie Niezależności w Kijowie oglądamy uroczysty pogrzeb rosyjskiej polityki ostatniej dekady Nie macie moralnego prawa wtrącać się w wewnętrzne sprawy Ukrainy - pouczał poirytowany Władimir Putin polityków państw Unii Europejskiej. Jego doradcy pomstują na imperialistyczny spisek pod polskim przywództwem, który ma rozbić rosyjskie imperium. Zdenerwowaniu Putina trudno się dziwić: na ulicach Kijowa rozstrzyga się właśnie przyszłość Rosji i jej prezydenta. Na nic zdały się dwie wizyty w Kijowie, na nic przedwczesne gratulacje dla Wiktora Janukowycza. Władimir Putin musi zrejterować z Ukrainy pod naciskiem pokojowych demonstracji. Na Majdanie Nezałeżnosti w Kijowie oglądamy uroczysty pogrzeb całej polityki rosyjskiej ostatniej dekady.
Perła w koronie
Dla sąsiada z północy utrzymanie kontroli nad Ukrainą było zadaniem zdecydowanie najważniejszym. Rosjanie nie pogodzili się z utratą Ukrainy nawet za rządów Jelcyna. To wtedy mer Moskwy Jurij Łużkow zyskał ogromną popularność, ogłaszając publicznie, że nigdy nie zgodzi się na to, by wakacje na Krymie były dla mieszkańców Moskwy wyjazdem za granicę.
Sam Jelcyn głosił wprawdzie, że Ukraina ma prawo do niepodległości, ale był przekonany, że w ciągu kilku lat Ukraińcy ze względów ekonomicznych poproszą o ponowne przyłączenie do Rosji.
Ukraina od czasów Piotra I była perłą w koronie Imperium Rosyjskiego; przede wszystkim była rosyjską bramą do Europy. Rosyjskie panowanie w Kijowie oznacza rosyjskie Bałkany i szansę na realizację marzenia wszystkich carów - kontrolę nad Turcją. Władimir Putin, gdy sięgał po prezydenturę, nie obiecywał swoim współobywatelom ekonomicznego raju. Obiecywał powrót do tradycji cara Piotra I i Katarzyny II oraz to, że obcy będą Rosję szanować. A jak mówić o szacunku, gdy poza władzą Moskwy znajduje się Kijów, kolebka Rusi. Nacisk na Ukrainę narastał z miesiąca na miesiąc. Wykorzystywano środki polityczne i ekonomiczne, mafie i służby specjalne. Mechanizm działania był niezwykle prosty: rzucić Ukrainę na kolana, gospodarczo wykorzystując monopol dostaw ropy, gazu i paliwa atomowego, a władze ukraińskie skompromitować na arenie międzynarodowej tak, by nikt z nimi nie chciał rozmawiać. Kuczma był zmuszony odwołać po kolei ministrów spraw zagranicznych Udowenkę i Tarasiuka, bo śmieli powiedzieć, że Ukraina chce być członkiem NATO, premiera Juszczenkę
- bo dogadywał się z Polakami w sprawie gazu i węgla, a potem nawet pamiętającego sowiecką dyplomację ministra Złenkę - bo był za mało prorosyjski. Kiedy i tego było za mało, agent Federalnej Służby Bezpieczeństwa i ochroniarz Kuczmy major Melnyczenko ujawnił taśmy z nagraniami rozmów prezydenta, wskazujące, że jest on winny zamordowania opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze oraz złamania embarga na sprzedaż broni (radarów) do Iraku. Kuczma izolowany na Zachodzie i zagrożony przez demokratyczną opozycję zwrócił się ku Moskwie. Ale Rosjanom i to nie wystarczyło.
Kandydatem obozu władzy w wyborach został Wiktor Janukowycz, bezbarwny administrator, naznaczony kryminalną przeszłością. Z góry założono też, że wybory zostaną sfałszowane. A przecież Kuczma mógł postawić na polityka mającego szansę w starciu z opozycją - choćby na szefa parlamentu Wołodymyra łytwyna, skłonnego walczyć o prezydenturę w imieniu obozu władzy. Koncepcja wymyślona na Kremlu była jednak inna. Tak jak na Białorusi, gdzie Aleksander Łukaszenko fałszuje wybory, tak i na Ukrainie należało doprowadzić do sytuacji, w której przywódca państwa jest ponurą marionetką zależną od lokalnego oficera prowadzącego FSB.
Putin obiecał rodakom i kolegom z dawnego KGB, że odbuduje imperium. Nie ma jednak możliwości potraktowania ani Ukrainy, ani nawet Białorusi tak jak Czeczenii. Używa więc łagodniejszych narzędzi. Od pięciu lat odnosił sukces za sukcesem, uzależniając od Kremla kolejne byłe republiki sowieckie. Kijów wydawał się na wyciągnięcie ręki. A tu nagle odezwał się naród ukraiński, którego nikt w tych politycznych rachunkach nie brał na serio. Przed Władimirem Władimirowiczem Putinem majaczy teraz widmo rozliczenia przez kolegów, którzy przyjdą zapytać go o wyniki walki o odbudowę wielkiej Rosji.
Plac
- Moim planem działania jest plac. Stawiam na to, co się dzieje na placu - powiedział "Wprost" Wiktor Juszczenko, lider ukraińskiej opozycji. Powiedział to tuż po spotkaniu z Lechem Wałęsą, a kilkanaście minut później wielotysięczny tłum wiwatował na cześć Juszczenki i Wałęsy. Choć władze Ukrainy ogłosiły, że nowym prezydentem będzie obecny premier Wiktor Janukowycz, na Majdanie Nezałeżnosti nikt nie ma wątpliwości, kto naprawdę wygrał wybory. Zgromadzeni nazywają Juszczenkę prezydentem narodu. Kończący swoje rządy prezydent Leonid Kuczma porównał z kolei obecną sytuację do roku 1917, twierdząc, że w zaistniałych warunkach bolszewicy także mogliby łatwo zagarnąć władzę. To ryzykowne porównanie, bo dziedzicami bolszewickiej tradycji są właśnie przedstawiciele obozu władzy.
Dużo nas!
Mimo dotkliwego zimna pomarańczowa armia mobilizowana przez występy ukraińskich zespołów rockowych protestuje dzień i noc. - Nas bahato, nas ne podołaty! (Dużo nas, nie uda się wam nas pokonać) - skandują zwolennicy Juszczenki. Każdego dnia były ich setki tysięcy - nie tylko z Kijowa, ale ze wszystkich stron kraju. - Dopóki władza nie zgodzi się na prawdziwy, otwarty i publiczny dialog z nami, dopóty nam pozostaje tylko protest na placu. I będziemy protestować aż do skutku - powiedział Juszczenko.
Akcja sprzeciwu rozlała się nawet na wschodnią Ukrainę: pomarańczowi demonstranci pojawili się m.in. w Charkowie, drugim co do wielkości mieście kraju. Co najważniejsze, do demonstrantów na Majdanie Nezałeżnosti coraz liczniej przyłączają się oficerowie wojska i milicji, składając z trybuny deklaracje wierności narodowi. Są one tym bardziej emocjonalne, im więcej pojawia się pogłosek o tym, że gmachy władz centralnych są chronione przez rosyjski specnaz, poprzebierany w ukraińskie mundury. "Putin, zabierz stąd swoje psy!" - napisał ktoś na transparencie.
Demonstranci drwią z komisji wyborczej, mówiąc, że nie można było po niej oczekiwać niczego dobrego, skoro nawet jej przewodniczący nazywa się Kiwałow. - Oni byli zaprogramowani na realizację konkretnego scenariusza przełożenia kryminalnej polityki na procedury prawne. Demokratyczne niuanse to dla nich strata czasu - mówi Wołodymyr Połochało, politolog z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, szef pisma "Polityczna Dumka".
Tajny sztab
Ważniejsze niż działania sztabu Janukowycza okazały się machinacje specjalnej tajnej grupy, która miała dostosować wyniki wyborów do potrzeb obozu władzy. Wyniki z komisji wyborczych spływały drogą elektroniczną, wbrew prawu, na utajniony serwer, a członkowie grupy na gorąco decydowali, jak je sfałszować, by wygrał Janukowycz.
Przedstawiciele resortów siłowych ujawnili Juszczence taśmy z rozmowami telefonicznymi tajnego sztabu. Oto próbka rozmów nagranych 21 listopada, w dniu drugiej tury wyborów: "Saldo, oczywiście, niekorzystne [dla Janukowycza - red.]" - raportuje nieznany rozmówca niejakiemu Lewieniecowi, jednemu z szefów sztabu. "Do diabła z liczbami. Saldo przecież będzie lepsze"
- brzmi odpowiedź. "Jasne"- zapewnia nieznajomy. "No, nie mam więcej pytań. Bierz się do roboty" - nakazuje Lewieniec.
Tydzień po wyborach pozostaje wiele znaków zapytania. Raczej dojdzie do powtórzenia drugiej tury wyborów zgodnie z sugestią opozycji i kompromisem wynegocjowanym z udziałem prezydentów Polski i Litwy oraz przedstawicieli UE i Rosji. Juszczenko postawił twarde warunki w sprawie zmian w Centralnej Komisji Wyborczej i prawie wyborczym. Na nadzwyczajnej sesji parlament uznał za nieważną drugą turę wyborów. Uchwała parlamentu nie ma mocy rozstrzygającej, więc wszystko jest jeszcze możliwe. Władze grają na zwłokę, licząc na to, że energia tłumu osłabnie i oni postawią na swoim. Zasadnicze pytanie nadal brzmi, czy pan Lewieniec będzie miał co robić w czasie powtórki. Jeśli nie, to jeszcze w tym roku Juszczenko będzie prezydentem. Nie oznacza to, że jutro Ukraina wejdzie do NATO. Pozycja Juszczenki wobec Rosji będzie jednak dużo mocniejsza, niż gdyby zwyczajnie wygrał wybory. Będzie miał za sobą miliony ludzi w pomarańczowych szalikach. Gleb Pawłowski wydelegowany do Kijowa przez Putina i jego ekipa "technologów politycznych" nie tylko nie wygrali wyborów, ale postawili swojego szefa na równi pochyłej, która prowadzi do politycznego niebytu za metą opatrzoną napisem "Koniec imperium".
Reżyser Putin: karnawał czy stan wojenny?
Wskutek masowych protestów w Kijowie zachodnia opinia publiczna "odkrywa" nagle ze zdziwieniem europejski kraj wielkości Francji i otwiera oczy na to, że - oprócz homo sovieticus - ma silny potencjał społeczeństwa obywatelskiego. Może nie trzeba było tak długo ignorować kraju o strategicznym znaczeniu dla przyszłości Europy jedynie w imię polityki Russia first i przehandlowywać jego interesów w zamian za gaz, ropę i przyjaźń Putina?
Teraz na rewizję tej polityki może być za późno. - Nie dajmy się zwieść pozorom demokratycznego karnawału. Władza jest przygotowana na wszystkie warianty, a reżyser siedzi nie w Kijowie, lecz w Moskwie. To Putin, a nie Kuczma. Jeśli Juszczenko nie stanie się tak twardy jak Julia Tymoszenko, to społeczeństwo nie da rady się przeciwstawić strukturom dwóch państw, w tym strukturom kryminalnym - mówi Połochało.
Na Majdanie Nezałeżnosti chodzi dziś o więcej niż tylko ukraińską prezydenturę. O więcej niż o przyszłość Ukrainy. Tam rozstrzyga się przyszłość Rosji. Putin po porażce w Gruzji nie może sobie pozwolić na klęskę w Kijowie. Nie ma też realnej możliwości interwencji zbrojnej. Pozostają mu dwa wyjścia - znalezienie kompromisu z Juszczenką lub poszukanie ukraińskiego Jaruzelskiego, który wprowadzi stan wojenny i wyprowadzi czołgi na ulice w interesie wielkiego sąsiada. Na razie bardziej prawdopodobne wydaje się pierwsze rozwiązanie. Ale doradcy, którzy wymyślili scenariusz stworzenia ukraińskiego Łukaszenki, bardzo utrudnili Putinowi zadanie. Co więcej, pomarańczowa rewolucja oznaczająca przebudzenie narodowe Ukraińców na skalę nie znaną w historii sprawia, że każdy dzień oddala miły sercu Putina scenariusz wchłonięcia "małej Rusi" (jak Rosjanie mówią o Ukrainie).
Gdyby Piotr I nie wygrał bitwy pod Połtawą, nie byłoby wielkiej Rosji i wielkiego cara. Jeśli Putin przegra bitwę o Kijów, marzenie o wielkiej Rosji upadnie - tym razem ostatecznie, a sam władca Kremla stanie się tylko skompromitowanym katem Czeczenii.
Dla sąsiada z północy utrzymanie kontroli nad Ukrainą było zadaniem zdecydowanie najważniejszym. Rosjanie nie pogodzili się z utratą Ukrainy nawet za rządów Jelcyna. To wtedy mer Moskwy Jurij Łużkow zyskał ogromną popularność, ogłaszając publicznie, że nigdy nie zgodzi się na to, by wakacje na Krymie były dla mieszkańców Moskwy wyjazdem za granicę.
Sam Jelcyn głosił wprawdzie, że Ukraina ma prawo do niepodległości, ale był przekonany, że w ciągu kilku lat Ukraińcy ze względów ekonomicznych poproszą o ponowne przyłączenie do Rosji.
Ukraina od czasów Piotra I była perłą w koronie Imperium Rosyjskiego; przede wszystkim była rosyjską bramą do Europy. Rosyjskie panowanie w Kijowie oznacza rosyjskie Bałkany i szansę na realizację marzenia wszystkich carów - kontrolę nad Turcją. Władimir Putin, gdy sięgał po prezydenturę, nie obiecywał swoim współobywatelom ekonomicznego raju. Obiecywał powrót do tradycji cara Piotra I i Katarzyny II oraz to, że obcy będą Rosję szanować. A jak mówić o szacunku, gdy poza władzą Moskwy znajduje się Kijów, kolebka Rusi. Nacisk na Ukrainę narastał z miesiąca na miesiąc. Wykorzystywano środki polityczne i ekonomiczne, mafie i służby specjalne. Mechanizm działania był niezwykle prosty: rzucić Ukrainę na kolana, gospodarczo wykorzystując monopol dostaw ropy, gazu i paliwa atomowego, a władze ukraińskie skompromitować na arenie międzynarodowej tak, by nikt z nimi nie chciał rozmawiać. Kuczma był zmuszony odwołać po kolei ministrów spraw zagranicznych Udowenkę i Tarasiuka, bo śmieli powiedzieć, że Ukraina chce być członkiem NATO, premiera Juszczenkę
- bo dogadywał się z Polakami w sprawie gazu i węgla, a potem nawet pamiętającego sowiecką dyplomację ministra Złenkę - bo był za mało prorosyjski. Kiedy i tego było za mało, agent Federalnej Służby Bezpieczeństwa i ochroniarz Kuczmy major Melnyczenko ujawnił taśmy z nagraniami rozmów prezydenta, wskazujące, że jest on winny zamordowania opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze oraz złamania embarga na sprzedaż broni (radarów) do Iraku. Kuczma izolowany na Zachodzie i zagrożony przez demokratyczną opozycję zwrócił się ku Moskwie. Ale Rosjanom i to nie wystarczyło.
Kandydatem obozu władzy w wyborach został Wiktor Janukowycz, bezbarwny administrator, naznaczony kryminalną przeszłością. Z góry założono też, że wybory zostaną sfałszowane. A przecież Kuczma mógł postawić na polityka mającego szansę w starciu z opozycją - choćby na szefa parlamentu Wołodymyra łytwyna, skłonnego walczyć o prezydenturę w imieniu obozu władzy. Koncepcja wymyślona na Kremlu była jednak inna. Tak jak na Białorusi, gdzie Aleksander Łukaszenko fałszuje wybory, tak i na Ukrainie należało doprowadzić do sytuacji, w której przywódca państwa jest ponurą marionetką zależną od lokalnego oficera prowadzącego FSB.
Putin obiecał rodakom i kolegom z dawnego KGB, że odbuduje imperium. Nie ma jednak możliwości potraktowania ani Ukrainy, ani nawet Białorusi tak jak Czeczenii. Używa więc łagodniejszych narzędzi. Od pięciu lat odnosił sukces za sukcesem, uzależniając od Kremla kolejne byłe republiki sowieckie. Kijów wydawał się na wyciągnięcie ręki. A tu nagle odezwał się naród ukraiński, którego nikt w tych politycznych rachunkach nie brał na serio. Przed Władimirem Władimirowiczem Putinem majaczy teraz widmo rozliczenia przez kolegów, którzy przyjdą zapytać go o wyniki walki o odbudowę wielkiej Rosji.
Plac
- Moim planem działania jest plac. Stawiam na to, co się dzieje na placu - powiedział "Wprost" Wiktor Juszczenko, lider ukraińskiej opozycji. Powiedział to tuż po spotkaniu z Lechem Wałęsą, a kilkanaście minut później wielotysięczny tłum wiwatował na cześć Juszczenki i Wałęsy. Choć władze Ukrainy ogłosiły, że nowym prezydentem będzie obecny premier Wiktor Janukowycz, na Majdanie Nezałeżnosti nikt nie ma wątpliwości, kto naprawdę wygrał wybory. Zgromadzeni nazywają Juszczenkę prezydentem narodu. Kończący swoje rządy prezydent Leonid Kuczma porównał z kolei obecną sytuację do roku 1917, twierdząc, że w zaistniałych warunkach bolszewicy także mogliby łatwo zagarnąć władzę. To ryzykowne porównanie, bo dziedzicami bolszewickiej tradycji są właśnie przedstawiciele obozu władzy.
Dużo nas!
Mimo dotkliwego zimna pomarańczowa armia mobilizowana przez występy ukraińskich zespołów rockowych protestuje dzień i noc. - Nas bahato, nas ne podołaty! (Dużo nas, nie uda się wam nas pokonać) - skandują zwolennicy Juszczenki. Każdego dnia były ich setki tysięcy - nie tylko z Kijowa, ale ze wszystkich stron kraju. - Dopóki władza nie zgodzi się na prawdziwy, otwarty i publiczny dialog z nami, dopóty nam pozostaje tylko protest na placu. I będziemy protestować aż do skutku - powiedział Juszczenko.
Akcja sprzeciwu rozlała się nawet na wschodnią Ukrainę: pomarańczowi demonstranci pojawili się m.in. w Charkowie, drugim co do wielkości mieście kraju. Co najważniejsze, do demonstrantów na Majdanie Nezałeżnosti coraz liczniej przyłączają się oficerowie wojska i milicji, składając z trybuny deklaracje wierności narodowi. Są one tym bardziej emocjonalne, im więcej pojawia się pogłosek o tym, że gmachy władz centralnych są chronione przez rosyjski specnaz, poprzebierany w ukraińskie mundury. "Putin, zabierz stąd swoje psy!" - napisał ktoś na transparencie.
Demonstranci drwią z komisji wyborczej, mówiąc, że nie można było po niej oczekiwać niczego dobrego, skoro nawet jej przewodniczący nazywa się Kiwałow. - Oni byli zaprogramowani na realizację konkretnego scenariusza przełożenia kryminalnej polityki na procedury prawne. Demokratyczne niuanse to dla nich strata czasu - mówi Wołodymyr Połochało, politolog z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, szef pisma "Polityczna Dumka".
Tajny sztab
Ważniejsze niż działania sztabu Janukowycza okazały się machinacje specjalnej tajnej grupy, która miała dostosować wyniki wyborów do potrzeb obozu władzy. Wyniki z komisji wyborczych spływały drogą elektroniczną, wbrew prawu, na utajniony serwer, a członkowie grupy na gorąco decydowali, jak je sfałszować, by wygrał Janukowycz.
Przedstawiciele resortów siłowych ujawnili Juszczence taśmy z rozmowami telefonicznymi tajnego sztabu. Oto próbka rozmów nagranych 21 listopada, w dniu drugiej tury wyborów: "Saldo, oczywiście, niekorzystne [dla Janukowycza - red.]" - raportuje nieznany rozmówca niejakiemu Lewieniecowi, jednemu z szefów sztabu. "Do diabła z liczbami. Saldo przecież będzie lepsze"
- brzmi odpowiedź. "Jasne"- zapewnia nieznajomy. "No, nie mam więcej pytań. Bierz się do roboty" - nakazuje Lewieniec.
Tydzień po wyborach pozostaje wiele znaków zapytania. Raczej dojdzie do powtórzenia drugiej tury wyborów zgodnie z sugestią opozycji i kompromisem wynegocjowanym z udziałem prezydentów Polski i Litwy oraz przedstawicieli UE i Rosji. Juszczenko postawił twarde warunki w sprawie zmian w Centralnej Komisji Wyborczej i prawie wyborczym. Na nadzwyczajnej sesji parlament uznał za nieważną drugą turę wyborów. Uchwała parlamentu nie ma mocy rozstrzygającej, więc wszystko jest jeszcze możliwe. Władze grają na zwłokę, licząc na to, że energia tłumu osłabnie i oni postawią na swoim. Zasadnicze pytanie nadal brzmi, czy pan Lewieniec będzie miał co robić w czasie powtórki. Jeśli nie, to jeszcze w tym roku Juszczenko będzie prezydentem. Nie oznacza to, że jutro Ukraina wejdzie do NATO. Pozycja Juszczenki wobec Rosji będzie jednak dużo mocniejsza, niż gdyby zwyczajnie wygrał wybory. Będzie miał za sobą miliony ludzi w pomarańczowych szalikach. Gleb Pawłowski wydelegowany do Kijowa przez Putina i jego ekipa "technologów politycznych" nie tylko nie wygrali wyborów, ale postawili swojego szefa na równi pochyłej, która prowadzi do politycznego niebytu za metą opatrzoną napisem "Koniec imperium".
Reżyser Putin: karnawał czy stan wojenny?
Wskutek masowych protestów w Kijowie zachodnia opinia publiczna "odkrywa" nagle ze zdziwieniem europejski kraj wielkości Francji i otwiera oczy na to, że - oprócz homo sovieticus - ma silny potencjał społeczeństwa obywatelskiego. Może nie trzeba było tak długo ignorować kraju o strategicznym znaczeniu dla przyszłości Europy jedynie w imię polityki Russia first i przehandlowywać jego interesów w zamian za gaz, ropę i przyjaźń Putina?
Teraz na rewizję tej polityki może być za późno. - Nie dajmy się zwieść pozorom demokratycznego karnawału. Władza jest przygotowana na wszystkie warianty, a reżyser siedzi nie w Kijowie, lecz w Moskwie. To Putin, a nie Kuczma. Jeśli Juszczenko nie stanie się tak twardy jak Julia Tymoszenko, to społeczeństwo nie da rady się przeciwstawić strukturom dwóch państw, w tym strukturom kryminalnym - mówi Połochało.
Na Majdanie Nezałeżnosti chodzi dziś o więcej niż tylko ukraińską prezydenturę. O więcej niż o przyszłość Ukrainy. Tam rozstrzyga się przyszłość Rosji. Putin po porażce w Gruzji nie może sobie pozwolić na klęskę w Kijowie. Nie ma też realnej możliwości interwencji zbrojnej. Pozostają mu dwa wyjścia - znalezienie kompromisu z Juszczenką lub poszukanie ukraińskiego Jaruzelskiego, który wprowadzi stan wojenny i wyprowadzi czołgi na ulice w interesie wielkiego sąsiada. Na razie bardziej prawdopodobne wydaje się pierwsze rozwiązanie. Ale doradcy, którzy wymyślili scenariusz stworzenia ukraińskiego Łukaszenki, bardzo utrudnili Putinowi zadanie. Co więcej, pomarańczowa rewolucja oznaczająca przebudzenie narodowe Ukraińców na skalę nie znaną w historii sprawia, że każdy dzień oddala miły sercu Putina scenariusz wchłonięcia "małej Rusi" (jak Rosjanie mówią o Ukrainie).
Gdyby Piotr I nie wygrał bitwy pod Połtawą, nie byłoby wielkiej Rosji i wielkiego cara. Jeśli Putin przegra bitwę o Kijów, marzenie o wielkiej Rosji upadnie - tym razem ostatecznie, a sam władca Kremla stanie się tylko skompromitowanym katem Czeczenii.
Telefon z Moskwy |
---|
Wystąpienie Lecha Wałęsy na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti przerywały okrzyki "Wałęsa! Wałęsa!", "Polska! Polska!" i "Solidarność! Solidarność!". Zimny prysznic nadszedł kilkanaście minut później - podczas spotkania z premierem Wiktorem Janukowyczem. Rozmowa szła dobrze do momentu, kiedy do Janukowycza zadzwonił Władimir Putin. Po dziesięciominutowej rozmowie Janukowycz wrócił bardziej rozluźniony i butny. "Juszczenko to terrorysta i bandyta. Daję mu 24 godziny na rozmowy, ale na moich warunkach. Potem nie pozwoli mi na to mój sztab. Do Kijowa jedzie kilkadziesiąt tysięcy moich zwolenników" - mówił Janukowycz. Gdy Wałęsa zapytał go, czy zdaje sobie sprawę, jaka odpowiedzialność spada w tym momencie na jego barki, ten zaatakował polskiego polityka: "Czy pan wie, co to praworządność? Juszczenko złamał wszystkie zasady. Ja tylko wprowadzam decyzję narodu. To ja jestem prezydentem!". Wałęsa, zdenerwowany po spotkaniu z Janukowyczem, znów pojechał na plac. "Nie dajcie się sprowokować. Nawet mała iskra może rozpalić wielki ogień" - ostrzegał. A tłum skandował: "Wałęsa! Wałęsa! Wałęsa!". Grzegorz Sadowski, Kijów |
DANIEL GROS szef brukselskiego ośrodka analitycznego Centrum Studiów nad Polityką Europejską |
---|
Nie lekceważyłbym roli Unii Europejskiej w wydarzeniach, które rozgrywają się teraz na Ukrainie. Do Kijowa pojechał wysłannik UE Javier Solana, unia pokazuje Ukrainie, jak działa wspólnota demokratycznych państw. Sygnał dla Kijowa jest czytelny: jeśli zachowacie demokrację, kiedyś będziecie mogli dołączyć do tej wspólnoty. Bruksela nie chciała jasno zadeklarować chęci przyjęcia Ukrainy do struktur europejskich, bowiem nie życzą sobie tego Francja i Niemcy. Mieszkańcy tych państw nie mają ochoty na kolejne rozszerzenia, nawet jeśli miałyby one nastąpić w odległej przyszłości. Niedawny przykład przyłączenia krajów z Europy Środkowej pokazuje, że to, co bardzo długo jawiło się jako odległa perspektywa, szybko stało się rzeczywistością. Dlatego Bruksela nie mogła jasno obiecać Kijowowi członkostwa. To jednak oczywiste, że jeśli Ukraina będzie państwem demokratycznym, w końcu dołączy do UE. |
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.