Długoletnie obserwacje maneżu politycznego doprowadziły mnie do wniosku, że braku rządu nikt by w Polsce nie zauważył Wysłuchałem za grzechy swoje i całej rodziny debaty budżetowej w Sejmie, a w niej wystąpienia posłanki Senyszyn, która obcięcie funduszy na IPN uzasadniała tym, że dość już rozgrzebywania ran przeszłości. Pewne oszczędności mogłaby przynieść także rezygnacja z grzebania w ranach współczesności, jak to robi komisja śledcza. Po co grzebać tam i tu, kiedy i tak z góry wiadomo, kogo się w obu wypadkach wygrzebie.
Pogoda też nastraja melancholijnie i skłania do refleksji. Jaki jest pierwszy odruch Polaka, jaka jest jego pierwsza myśl, gdy rano wyjrzy przez okno? Proste, kto za to odpowiada. Kto jest winien. Odpowiedzi nasuwają się same: rząd, parlament, politycy. Lewica albo prawica, co już zależy od indywidualnej orientacji. Za Buzka pogoda była lepsza. A co dopiero mówić o PRL. Najlepsza pogoda w historii była jednak za Gierka. Starcy uważają, że prawdziwa, polska pogoda dla ludzi była przed wojną. Znam takich, którzy wierzą, że najmilsza pogoda panowała w stanie wojennym.
Cały ten wywód meteorologiczny przeprowadziłem po to, aby pokazać, po co Polakom potrzebny jest rząd - tylko do narzekania. Poza tym jest całkowicie zbędny i możemy się wszyscy bez niego znakomicie obyć. Długoletnie obserwacje maneżu politycznego doprowadziły mnie do wniosku, że braku rządu nikt by w Polsce nie zauważył. Owszem, Polska powinna mieć głównego księgowego, żeby rachował wydatki i podatki, i jakiegoś przystojnego faceta z dobrymi manierami i znajomością języków do reprezentacji za granicą. Całą resztę można zlikwidować. Jakież to byłyby oszczędności. Jaki spokój. Po prostu sielanka. Dziennik w telewizji trwałby dwie minuty i omawiałby afery zagraniczne ujawnione w mniej szczęśliwych społeczeństwach, trzymających się kurczowo idiotycznej zasady, że krajem musi rządzić rząd. Nie byłoby zmory publicystyki politycznej przeżuwającej w kółko różne flaki i wydzieliny partyjne. Nie byłoby dyskusji telewizyjnych ani wywiadów radiowych na tematy: dokąd zmierza Polska, i kto ile ukradł i komu. Pewnie nawet pogoda byłaby lepsza.
Ale na to nie możemy liczyć. Jesteśmy wciągnięci w jakiś chocholi taniec, do którego polityczne fujary przygrywają nam na dudach. Podrygujemy, zamiast zająć się czymś pożytecznym, na przykład zarabianiem pieniędzy. Uważamy, co gorsza, że bez rządu nie da się zarobić. A gdyby tak przeprowadzić eksperyment - na trzy miesiące ustalić Polskę strefą bezrządową - toby się okazało, że i zarobić się dało, i ozimina wzeszła, i bociany wróciły. Skoro jednak na skutek bezwładności umysłowej uważa się, że Polska musi mieć jakiś rząd, to przynajmniej dobrze byłoby zdać sobie sprawę, iż jest dokładnie obojętne, kto stanie na jego czele. Czy premierem będzie Belka, Oleksy, Wojciechowski, Giertych, Kaczyński, czy kto tam jeszcze, niczego to nie zmieni. Każdy z nich, dorwawszy się do premierostwa, spełni dokładnie przedwyborcze groźby, zacznie zaprowadzać sprawiedliwość społeczną za pomocą podnoszenia podatków, składek, akcyz i na końcu jeśli nawet nie zamorduje gospodarki całkowicie, to ją na pewno przydusi. I jest obojętne, czy taki premier jest profesorem ekonomii, absolwentem kursów wieczorowych czy analfabetą. Każdy zrobi to samo, bo jest głęboko przekonany, że tego oczekuje od niego lud. A lud, delikatnie mówiąc, ma to wszystko w rzyci.
Marzy mi się doświadczenie, które mogłoby zmienić losy świata, a zwłaszcza Polski. Zgromadzenie całej klasy politycznej in corpore w Warszawie, w Sejmie i jego okolicach. Ogrodzenie nawet dużych połaci miasta wysokim płotem i ogłoszenie całego pozostałego terytorium kraju ścisłym rezerwatem dla Polaków apolitycznych. Politycy na skrawku Rzeczypospolitej mogliby sobie wybierać rządy codziennie, przechodzić z partii do partii i z powrotem, przyznawać sobie immunitety i odbierać, dawać łapówki, stanowić ustawy, powoływać komisje śledcze, słowem, bawić się w państwowość. A my, w rezerwacie swobód obywatelskich, zajmowalibyśmy się tak ubocznymi rzeczami, jak: praca, budownictwo, kultura i gastronomia - słowem, zarabianiem i wydawaniem pieniędzy. Politycy mieliby zakaz zbliżania się do płotu, a obywatelom nie wolno by było karmić polityków. Zobaczylibyście, co by się działo. Jak by uciekali podkopami i balonami na drugą stronę. Gdzie nawet pogoda byłaby lepsza.
Cały ten wywód meteorologiczny przeprowadziłem po to, aby pokazać, po co Polakom potrzebny jest rząd - tylko do narzekania. Poza tym jest całkowicie zbędny i możemy się wszyscy bez niego znakomicie obyć. Długoletnie obserwacje maneżu politycznego doprowadziły mnie do wniosku, że braku rządu nikt by w Polsce nie zauważył. Owszem, Polska powinna mieć głównego księgowego, żeby rachował wydatki i podatki, i jakiegoś przystojnego faceta z dobrymi manierami i znajomością języków do reprezentacji za granicą. Całą resztę można zlikwidować. Jakież to byłyby oszczędności. Jaki spokój. Po prostu sielanka. Dziennik w telewizji trwałby dwie minuty i omawiałby afery zagraniczne ujawnione w mniej szczęśliwych społeczeństwach, trzymających się kurczowo idiotycznej zasady, że krajem musi rządzić rząd. Nie byłoby zmory publicystyki politycznej przeżuwającej w kółko różne flaki i wydzieliny partyjne. Nie byłoby dyskusji telewizyjnych ani wywiadów radiowych na tematy: dokąd zmierza Polska, i kto ile ukradł i komu. Pewnie nawet pogoda byłaby lepsza.
Ale na to nie możemy liczyć. Jesteśmy wciągnięci w jakiś chocholi taniec, do którego polityczne fujary przygrywają nam na dudach. Podrygujemy, zamiast zająć się czymś pożytecznym, na przykład zarabianiem pieniędzy. Uważamy, co gorsza, że bez rządu nie da się zarobić. A gdyby tak przeprowadzić eksperyment - na trzy miesiące ustalić Polskę strefą bezrządową - toby się okazało, że i zarobić się dało, i ozimina wzeszła, i bociany wróciły. Skoro jednak na skutek bezwładności umysłowej uważa się, że Polska musi mieć jakiś rząd, to przynajmniej dobrze byłoby zdać sobie sprawę, iż jest dokładnie obojętne, kto stanie na jego czele. Czy premierem będzie Belka, Oleksy, Wojciechowski, Giertych, Kaczyński, czy kto tam jeszcze, niczego to nie zmieni. Każdy z nich, dorwawszy się do premierostwa, spełni dokładnie przedwyborcze groźby, zacznie zaprowadzać sprawiedliwość społeczną za pomocą podnoszenia podatków, składek, akcyz i na końcu jeśli nawet nie zamorduje gospodarki całkowicie, to ją na pewno przydusi. I jest obojętne, czy taki premier jest profesorem ekonomii, absolwentem kursów wieczorowych czy analfabetą. Każdy zrobi to samo, bo jest głęboko przekonany, że tego oczekuje od niego lud. A lud, delikatnie mówiąc, ma to wszystko w rzyci.
Marzy mi się doświadczenie, które mogłoby zmienić losy świata, a zwłaszcza Polski. Zgromadzenie całej klasy politycznej in corpore w Warszawie, w Sejmie i jego okolicach. Ogrodzenie nawet dużych połaci miasta wysokim płotem i ogłoszenie całego pozostałego terytorium kraju ścisłym rezerwatem dla Polaków apolitycznych. Politycy na skrawku Rzeczypospolitej mogliby sobie wybierać rządy codziennie, przechodzić z partii do partii i z powrotem, przyznawać sobie immunitety i odbierać, dawać łapówki, stanowić ustawy, powoływać komisje śledcze, słowem, bawić się w państwowość. A my, w rezerwacie swobód obywatelskich, zajmowalibyśmy się tak ubocznymi rzeczami, jak: praca, budownictwo, kultura i gastronomia - słowem, zarabianiem i wydawaniem pieniędzy. Politycy mieliby zakaz zbliżania się do płotu, a obywatelom nie wolno by było karmić polityków. Zobaczylibyście, co by się działo. Jak by uciekali podkopami i balonami na drugą stronę. Gdzie nawet pogoda byłaby lepsza.
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.