Nadmiar gestii państwowej osłabia, a nie umacnia państwo Mógłbym zacząć od banalnego stwierdzenia, że niczemu się już nie dziwię. Mógłbym też zauważyć, że mimo ujawnionych ostatnio spektakularnych przestępstw na wysokich szczeblach z pewnością nie pobiliśmy jeszcze światowego rekordu w tym zakresie. Pocieszający jest przy tym sam fakt ujawnienia tych czy innych przykrych zaszłości w naszych służbach publicznych, pojmowanych szerzej niż policja. Nie wmawiajmy sobie, że wcześniej takich kawałów nie było. Po prostu ustrój zmienił się na tyle, a społeczny klimat na tyle poprawił, że przestępcy "gabinetowi" coraz rzadziej mogą liczyć na schowanie ich sprawek pod sukno.
Takie trochę beztroskie podejście do grzechów popełnianych w aparacie władzy i przez chmarę jego mniej lub bardziej ustosunkowanych klientów jest jednak niedopuszczalne w kraju aspirującym do wysokiego miejsca w światowym rankingu wiarygodności i przyzwoitości. Nie wolno się tu pocieszać przed- i powojennymi aferami we Francji czy Włoszech. W tym rankingu jesteśmy bowiem nie tyle bardzo nisko w skali światowej, ile wyglądamy źle na tle naszych bliskich sąsiadów, jak kraje skandynawskie. Źle także często w porównaniu z krajami, od których nie wypada nam po prostu za bardzo odstawać.
Bez etosu
Zwykłe odpowiedzi na pytania o przyczyny tego stanu rzeczy są dobrze znane. W nie chcianym, narzuconym ustroju totalitarnym szkodzenie państwu, niszczenie jego majątku, okradanie uchodziło niemal za cnotę, za przejaw walki o wolność. Odmienne poglądy bywały odrzucane jako przejaw lojalności wobec komunistycznej władzy. Wszystko to miało się skończyć natychmiast po odzyskaniu prawdziwej niepodległości. Tak się jednak nie stało. Zastanawiająco duża część społeczeństwa przyjęła inną wykładnię: to jeszcze nie moje państwo, to nie to, czego oczekiwałem. Wobec tego wolno mi postępować tak jak poprzednio. Dość powszechne stało się zjawisko lekceważenia własnego już państwa jako wspólnego dobra, dla którego warto się niekiedy wysilić, a nawet poświęcić. Etos państwa, dla którego służba była w II Rzeczpospolitej zaszczytem, etos bezinteresownej solidności w tej służbie, rozpłynął się w latach totalitaryzmu i nie chce powrócić w niepodległej Polsce, w kraju znacznie bogatszym niż 70-80 lat temu.
Państwo opiekuńcze
Oczywiście, można nadal wyliczać tzw. obiektywne przyczyny tych słabości, jak nadmierne bezrobocie, niezadowalająca jeszcze stopa życiowa. Nie w tym jednak główna przyczyna masowego gwałcenia Bożych przykazań. Rzecz w tym, że postkomunistyczne rządy i parlamenty przesiąknięte były i są nadal ideologią państwa opiekuńczego, państwa, które ma dawać, zapewniać i gwarantować i wobec tego rządzić, a nie ograniczać się do roli suwerena. Nasza klasa polityczna - i to wszystkie jej odłamy - nie wie o tym, że państwo opiekuńcze nie integruje, nie zespala społeczeństwa, nie sprzyja budowie społeczeństwa obywatelskiego. Wręcz przeciwnie: wytwarza poczucie alienacji i podrzędności, obcości tych, którzy otrzymują, wobec tych, którzy dają. Dają bowiem zawsze za mało i z pewnością więcej innym niż mnie. Fatalna opinia o politykach w sondażach opinii społecznej też mówi wszystko o "sukcesach" państwa opiekuńczego.
Swoistą normą państw opiekuńczych jest rozrost aparatu urzędniczego przy jego słabości funkcjonalnej i egzekucyjnej. Ponieważ państwo zajmuje się zbyt wielką liczbą spraw, niczego nie robi dobrze i nie jest przez społeczeństwo szanowane. W nadmiarze zadań, którym nie może podołać, państwo zaczyna się gubić i przyznawać rację własnym urzędom i funkcjonariuszom, aż do przelania się miarki. Prowadzi to oczywiście do spektakularnych procesów, ale nie do likwidacji zjawiska.
Państwo niewolnik
Czas najwyższy powiedzieć, że usunięcie zła wymaga zmiany filozofii państwa i powrotu do przestrzegania zasady jego pomocniczości. Jeśli państwo ma być suwerenem strzegącym prawa i porządku, nie może być ono zarządzającym dyrektorem. Staje się wtedy niewolnikiem swego aparatu, a nie rzecznikiem interesu społecznego. Ta prosta prawda z trudem dociera do świadomości polityków. Nasza klasa polityczna nie odwołuje się do indywidualizmu, do działań ludzi na własny rachunek wymagających ryzyka i odpowiedzialności. Woli bronić swoich etatów. Zamiast opowiedzieć się jednoznacznie za budową nowoczesnej gospodarki rynkowej, rząd woli publikować plany petryfikujące centralizm i unijną biurokrację.
Bez etosu
Zwykłe odpowiedzi na pytania o przyczyny tego stanu rzeczy są dobrze znane. W nie chcianym, narzuconym ustroju totalitarnym szkodzenie państwu, niszczenie jego majątku, okradanie uchodziło niemal za cnotę, za przejaw walki o wolność. Odmienne poglądy bywały odrzucane jako przejaw lojalności wobec komunistycznej władzy. Wszystko to miało się skończyć natychmiast po odzyskaniu prawdziwej niepodległości. Tak się jednak nie stało. Zastanawiająco duża część społeczeństwa przyjęła inną wykładnię: to jeszcze nie moje państwo, to nie to, czego oczekiwałem. Wobec tego wolno mi postępować tak jak poprzednio. Dość powszechne stało się zjawisko lekceważenia własnego już państwa jako wspólnego dobra, dla którego warto się niekiedy wysilić, a nawet poświęcić. Etos państwa, dla którego służba była w II Rzeczpospolitej zaszczytem, etos bezinteresownej solidności w tej służbie, rozpłynął się w latach totalitaryzmu i nie chce powrócić w niepodległej Polsce, w kraju znacznie bogatszym niż 70-80 lat temu.
Państwo opiekuńcze
Oczywiście, można nadal wyliczać tzw. obiektywne przyczyny tych słabości, jak nadmierne bezrobocie, niezadowalająca jeszcze stopa życiowa. Nie w tym jednak główna przyczyna masowego gwałcenia Bożych przykazań. Rzecz w tym, że postkomunistyczne rządy i parlamenty przesiąknięte były i są nadal ideologią państwa opiekuńczego, państwa, które ma dawać, zapewniać i gwarantować i wobec tego rządzić, a nie ograniczać się do roli suwerena. Nasza klasa polityczna - i to wszystkie jej odłamy - nie wie o tym, że państwo opiekuńcze nie integruje, nie zespala społeczeństwa, nie sprzyja budowie społeczeństwa obywatelskiego. Wręcz przeciwnie: wytwarza poczucie alienacji i podrzędności, obcości tych, którzy otrzymują, wobec tych, którzy dają. Dają bowiem zawsze za mało i z pewnością więcej innym niż mnie. Fatalna opinia o politykach w sondażach opinii społecznej też mówi wszystko o "sukcesach" państwa opiekuńczego.
Swoistą normą państw opiekuńczych jest rozrost aparatu urzędniczego przy jego słabości funkcjonalnej i egzekucyjnej. Ponieważ państwo zajmuje się zbyt wielką liczbą spraw, niczego nie robi dobrze i nie jest przez społeczeństwo szanowane. W nadmiarze zadań, którym nie może podołać, państwo zaczyna się gubić i przyznawać rację własnym urzędom i funkcjonariuszom, aż do przelania się miarki. Prowadzi to oczywiście do spektakularnych procesów, ale nie do likwidacji zjawiska.
Państwo niewolnik
Czas najwyższy powiedzieć, że usunięcie zła wymaga zmiany filozofii państwa i powrotu do przestrzegania zasady jego pomocniczości. Jeśli państwo ma być suwerenem strzegącym prawa i porządku, nie może być ono zarządzającym dyrektorem. Staje się wtedy niewolnikiem swego aparatu, a nie rzecznikiem interesu społecznego. Ta prosta prawda z trudem dociera do świadomości polityków. Nasza klasa polityczna nie odwołuje się do indywidualizmu, do działań ludzi na własny rachunek wymagających ryzyka i odpowiedzialności. Woli bronić swoich etatów. Zamiast opowiedzieć się jednoznacznie za budową nowoczesnej gospodarki rynkowej, rząd woli publikować plany petryfikujące centralizm i unijną biurokrację.
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.