Nad Sekwaną nadchodzi czas wyrazistych polityków i decyzji
Jestem dumny, że jestem Francuzem!" - wołał niedawno premier Domi-nique de Villepin. Za bycie Francuzem nie zamierza też nikogo więcej przepraszać Nicolas Sarkozy, szef MSW. Główni kandydaci do fotela szefa państwa w wyborach prezydenckich w 2007 r. składali takie deklaracje w odpowiedzi na falę zamieszek na przedmieściach francuskich miast. Dziesięć tysięcy spalonych samochodów, zniszczone budynki wstrząsnęły francuską świadomością i wpłynęły na publiczne dyskusje.
Wcześniej nikt nie spodziewał się wybuchu gwałtownej polemiki w sprawie kolonialnej przeszłości Francji. W lutym 2005Ęr. parlament francuski głosami prawicy i lewicy przyjął poprawkę do art. 4 ustawy repatriacyjnej, nakazującą podkreślanie w programach szkolnych "pozytywnej roli obecności francuskiej na terytoriach zamorskich, głównie w Afryce Północnej". Jeszcze latem ubiegłego roku minister handlu Renaud Dutreil podczas wizyty w Indiach jako przykład tej pozytywnej roli podał zbudowaną w Pondichery w Madrasie tamę, która wytrzymała napór tsunami 26 grudnia 2004 r. Po jesiennej rebelii dzieci imigrantów chełpienie się kolonialną przeszłością stało się "polityczną niepoprawnoścą" i sprawiło, że Sarkozy musiał odwołać wizytę w departamentach zamorskich, na Martynice i Gwadelupie, gdzie lokalne władze zaprotestowały przeciw "negowaniu zbrodni epoki kolonizacji".
Czarna blondynka
Do usunięcia poprawki z lutego 2005 r. wezwała też lewica, w tym socjaliści, którzy za nią głosowali. W Paryżu zaczęto mówić, że rozruchy ujawniły głębokie rozdarcie Francji. "Przeżywamy kryzys tożsamości. Od pęknięcia społecznego przeszliśmy do rozdarcia narodowego" - uważa Pierre Lellouche, deputowany rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP). Francja, uważająca się za błękitnooką blondynkę, obudziła się czarna i kędzierzawa - widać to choćby w środkach komunikacji publicznej - dorzucają inni. Szok z powodu odkrycia, że część wielomilionowej rzeszy imigrantów nie znajduje dla siebie miejsca we francuskim społeczeństwie, zrodził rozterkę i poczucie winy. Ale wywołał też frustrację i potrzebę znalezienia mocnych punktów oparcia. Dość samobiczowania i przepraszania za bycie Francuzem - brzmiała konkluzja Sarkozy`ego.
Przeprowadzony w ubiegłym roku sondaż wykazał, że społeczeństwo w coraz mniejszym stopniu odrzuca nawet skrajne poglądy Jeana-Marie Le Pena, przywódcy Frontu Narodowego. Dzisiaj tylko 39 proc. Francuzów uważa je za nie do przyjęcia. To o 5 proc. mniej niż w 2004 r. i o 9 proc. mniej niż w 1997 r. Jednocześnie 33 proc. podziela stanowisko Le Pena w sprawie obrony tradycyjnych wartości, 26 proc. w sprawach bezpieczeństwa i sprawiedliwości, a 25 proc. w ocenie sytuacji na francuskich przedmieściach. Alain Finkielkraut, lewicowy filozof, spotkał się z zarzutem przejścia na pozycję "reakcjonisty nowego chowu", a w najlepszym razie "konserwatywnego lewicowca". W wydarzeniach ubiegłorocznej jesieni dostrzegł bowiem brak racjonalnych idei, a także wyraz tyranii mniejszości, którą uznał za niebezpieczeństwo. Sylvie Tissot, autorka wydanego w 2002 r. w Paryżu "Słownika lepenizacji ducha", twierdzi, że we Francji wielkie partie prawicy i lewicy od wielu lat formalnie potępiają ekstremistyczne hasła przywódców Frontu Narodowego, ale jednocześnie rozumieją obawy elektoratu coraz bardziej skłonnego do postaw ksenofobicznych czy otwarcie rasistowskich.O sprzyjanie "lepenizacji" nad Sekwaną jest też oskarżany Nicolas Sarkozy. Kandydat na prezydenta odpiera zarzuty. Zaprzecza też twierdzeniom, że Francja dryfuje w prawo. "Chodzi raczej o dokonujące się przewartościowanie postaw na rzecz sprawiedliwości, poszanowania zasad i zdrowego rozsądku kosztem egalitaryzmu i biernego czekania na państwowe wsparcie" - mówi. Sarkozy przewiduje też, że kampania przedwyborcza w 2007 r. nie będzie dyskusją między prawicą i lewicą, lecz "dużo ważniejszą debatą między zwolennikami głębokich zmian a tymi, którzy chcą, by wszystko pozostało w bezruchu". Sam chce radykalnego zerwania z przeszłością, zaliczając do niej także francuski model socjalny, dzisiaj - według niego - nie do obrony. Jego zdaniem, to partia socjalistyczna jest nową partią konserwatywną.
Schizofrenicy Zachodu
Z jesiennego kryzysu Sarkozy, początkowo ostro krytykowany za bezpardonowe wypowiedzi pod adresem zbuntowanej młodzieży, wyszedł bez szwanku. W sondażach przedwyborczych wciąż wyprzedza zarówno Domininique`a de Villepina, kontrkandydata z własnej partii, jak i - Segolne Royal, szybko pnącą się w sondażach socjalistkę. Jacques Chirac, zdaniem większości Francuzów, nie powinien stawać do wyborów.
Społeczeństwo francuskie straciło zaufanie do swoich przywódców, a także do samego siebie - twierdzi publicysta Jacques Julliard. Francuzi nie lubią świata zewnętrznego, globalizmu, liberalizmu ekonomicznego, nawet rynku, w którym widzą jedynie zagrożenia. Francja jest dziś mniej kochana przez innych i mniej kocha samą siebie. Jesteśmy schizofrenikami Zachodu i nie chcemy się zĘtego wyleczyć - uważa Julliard.
W świecie zagrożeń i zachwianych wartości rośnie tęsknota za porządkiem i poczuciem bezpieczeństwa. 4 stycznia rząd zniósł wprowadzony w związku z zamieszkami na przedmieściach stan wyjątkowy. Zakończono go sześć tygodni przed planowanym terminem. Podstawą tej decyzji stał się względnie spokojny przebieg szaleństw końca roku - w sylwestrową noc spalono "tylko" 425 samochodów, co mieści się w granicach dewastacji z lat poprzednich. Francuskie media zadawały w związku z tym pytanie, czy za normalne należało także uznać przeżycia 600 pasażerów pociągu Nicea - Lion w Nowy Rok. Byli bici i molestowani seksualnie przez bandę wyrostków przy bezsilności policji. W lutym rękoczynami zakończyła się ceremonia ślubna pary muzułmanów w merostwie miasta Limoges w środkowej Francji. Niedoszłych nowożeńców wzburzyła prośba urzędnika, by panna młoda zdjęła na chwilę czador szczelnie zakrywający jej twarz. Incydentów na tle religijnym i kulturowym jest we Francji coraz więcej. Przybierają na sile żądania wprowadzenia segregacji mężczyzn i kobiet w środkach komunikacji, wysuwane przez społeczność muzułmańską. W szpitalach pacjenci, zwłaszcza kobiety, odmawiają badania przez lekarza innej płci. "Francji grozi pełzająca islamizacja" - grzmiał Philippe de Villiers, lider prawicowego Ruchu dla Francji, przepowiadając, że ta kwestia znajdzie się w centrum kampanii przed wyborami w 2007 r.
Francuski łącznik
Francja nie jest skazana na degradację, pod warunkiem że przestanie uciekać w przeszłość i porzuci swoje "święte krowy", m.in. model socjalny i subwencjonowane rolnictwo - twierdzi dziennikarka i eseistka Ghislaine Ottenheimer. Dla polityki francuskiej nadchodzi era wyrazistych liderów i decyzji. Dawne linie podziału przesuwają się i dotyczy to także Europy. Francja, współzałożycielka UE, nawet wewnętrznie rozdarta ma tu wciąż wiele do powiedzenia. Chirac wrócił w styczniu do idei "krajów pionierskich" - dwunastu państw strefy euro mających szybciej zacieśniać współpracę w ramach UE. Z kolei Sarkozy za motor napędowy integracji uważa sześć najludniejszych państw unii, wśród nich Polskę. Co nada nowego pędu Europie? Wykrzesanie ogólnegoeuropejskiego optymizmu byłoby najlepszym powodem do dumy, nie tylko dla Francji.
Wcześniej nikt nie spodziewał się wybuchu gwałtownej polemiki w sprawie kolonialnej przeszłości Francji. W lutym 2005Ęr. parlament francuski głosami prawicy i lewicy przyjął poprawkę do art. 4 ustawy repatriacyjnej, nakazującą podkreślanie w programach szkolnych "pozytywnej roli obecności francuskiej na terytoriach zamorskich, głównie w Afryce Północnej". Jeszcze latem ubiegłego roku minister handlu Renaud Dutreil podczas wizyty w Indiach jako przykład tej pozytywnej roli podał zbudowaną w Pondichery w Madrasie tamę, która wytrzymała napór tsunami 26 grudnia 2004 r. Po jesiennej rebelii dzieci imigrantów chełpienie się kolonialną przeszłością stało się "polityczną niepoprawnoścą" i sprawiło, że Sarkozy musiał odwołać wizytę w departamentach zamorskich, na Martynice i Gwadelupie, gdzie lokalne władze zaprotestowały przeciw "negowaniu zbrodni epoki kolonizacji".
Czarna blondynka
Do usunięcia poprawki z lutego 2005 r. wezwała też lewica, w tym socjaliści, którzy za nią głosowali. W Paryżu zaczęto mówić, że rozruchy ujawniły głębokie rozdarcie Francji. "Przeżywamy kryzys tożsamości. Od pęknięcia społecznego przeszliśmy do rozdarcia narodowego" - uważa Pierre Lellouche, deputowany rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP). Francja, uważająca się za błękitnooką blondynkę, obudziła się czarna i kędzierzawa - widać to choćby w środkach komunikacji publicznej - dorzucają inni. Szok z powodu odkrycia, że część wielomilionowej rzeszy imigrantów nie znajduje dla siebie miejsca we francuskim społeczeństwie, zrodził rozterkę i poczucie winy. Ale wywołał też frustrację i potrzebę znalezienia mocnych punktów oparcia. Dość samobiczowania i przepraszania za bycie Francuzem - brzmiała konkluzja Sarkozy`ego.
Przeprowadzony w ubiegłym roku sondaż wykazał, że społeczeństwo w coraz mniejszym stopniu odrzuca nawet skrajne poglądy Jeana-Marie Le Pena, przywódcy Frontu Narodowego. Dzisiaj tylko 39 proc. Francuzów uważa je za nie do przyjęcia. To o 5 proc. mniej niż w 2004 r. i o 9 proc. mniej niż w 1997 r. Jednocześnie 33 proc. podziela stanowisko Le Pena w sprawie obrony tradycyjnych wartości, 26 proc. w sprawach bezpieczeństwa i sprawiedliwości, a 25 proc. w ocenie sytuacji na francuskich przedmieściach. Alain Finkielkraut, lewicowy filozof, spotkał się z zarzutem przejścia na pozycję "reakcjonisty nowego chowu", a w najlepszym razie "konserwatywnego lewicowca". W wydarzeniach ubiegłorocznej jesieni dostrzegł bowiem brak racjonalnych idei, a także wyraz tyranii mniejszości, którą uznał za niebezpieczeństwo. Sylvie Tissot, autorka wydanego w 2002 r. w Paryżu "Słownika lepenizacji ducha", twierdzi, że we Francji wielkie partie prawicy i lewicy od wielu lat formalnie potępiają ekstremistyczne hasła przywódców Frontu Narodowego, ale jednocześnie rozumieją obawy elektoratu coraz bardziej skłonnego do postaw ksenofobicznych czy otwarcie rasistowskich.O sprzyjanie "lepenizacji" nad Sekwaną jest też oskarżany Nicolas Sarkozy. Kandydat na prezydenta odpiera zarzuty. Zaprzecza też twierdzeniom, że Francja dryfuje w prawo. "Chodzi raczej o dokonujące się przewartościowanie postaw na rzecz sprawiedliwości, poszanowania zasad i zdrowego rozsądku kosztem egalitaryzmu i biernego czekania na państwowe wsparcie" - mówi. Sarkozy przewiduje też, że kampania przedwyborcza w 2007 r. nie będzie dyskusją między prawicą i lewicą, lecz "dużo ważniejszą debatą między zwolennikami głębokich zmian a tymi, którzy chcą, by wszystko pozostało w bezruchu". Sam chce radykalnego zerwania z przeszłością, zaliczając do niej także francuski model socjalny, dzisiaj - według niego - nie do obrony. Jego zdaniem, to partia socjalistyczna jest nową partią konserwatywną.
Schizofrenicy Zachodu
Z jesiennego kryzysu Sarkozy, początkowo ostro krytykowany za bezpardonowe wypowiedzi pod adresem zbuntowanej młodzieży, wyszedł bez szwanku. W sondażach przedwyborczych wciąż wyprzedza zarówno Domininique`a de Villepina, kontrkandydata z własnej partii, jak i - Segolne Royal, szybko pnącą się w sondażach socjalistkę. Jacques Chirac, zdaniem większości Francuzów, nie powinien stawać do wyborów.
Społeczeństwo francuskie straciło zaufanie do swoich przywódców, a także do samego siebie - twierdzi publicysta Jacques Julliard. Francuzi nie lubią świata zewnętrznego, globalizmu, liberalizmu ekonomicznego, nawet rynku, w którym widzą jedynie zagrożenia. Francja jest dziś mniej kochana przez innych i mniej kocha samą siebie. Jesteśmy schizofrenikami Zachodu i nie chcemy się zĘtego wyleczyć - uważa Julliard.
W świecie zagrożeń i zachwianych wartości rośnie tęsknota za porządkiem i poczuciem bezpieczeństwa. 4 stycznia rząd zniósł wprowadzony w związku z zamieszkami na przedmieściach stan wyjątkowy. Zakończono go sześć tygodni przed planowanym terminem. Podstawą tej decyzji stał się względnie spokojny przebieg szaleństw końca roku - w sylwestrową noc spalono "tylko" 425 samochodów, co mieści się w granicach dewastacji z lat poprzednich. Francuskie media zadawały w związku z tym pytanie, czy za normalne należało także uznać przeżycia 600 pasażerów pociągu Nicea - Lion w Nowy Rok. Byli bici i molestowani seksualnie przez bandę wyrostków przy bezsilności policji. W lutym rękoczynami zakończyła się ceremonia ślubna pary muzułmanów w merostwie miasta Limoges w środkowej Francji. Niedoszłych nowożeńców wzburzyła prośba urzędnika, by panna młoda zdjęła na chwilę czador szczelnie zakrywający jej twarz. Incydentów na tle religijnym i kulturowym jest we Francji coraz więcej. Przybierają na sile żądania wprowadzenia segregacji mężczyzn i kobiet w środkach komunikacji, wysuwane przez społeczność muzułmańską. W szpitalach pacjenci, zwłaszcza kobiety, odmawiają badania przez lekarza innej płci. "Francji grozi pełzająca islamizacja" - grzmiał Philippe de Villiers, lider prawicowego Ruchu dla Francji, przepowiadając, że ta kwestia znajdzie się w centrum kampanii przed wyborami w 2007 r.
Francuski łącznik
Francja nie jest skazana na degradację, pod warunkiem że przestanie uciekać w przeszłość i porzuci swoje "święte krowy", m.in. model socjalny i subwencjonowane rolnictwo - twierdzi dziennikarka i eseistka Ghislaine Ottenheimer. Dla polityki francuskiej nadchodzi era wyrazistych liderów i decyzji. Dawne linie podziału przesuwają się i dotyczy to także Europy. Francja, współzałożycielka UE, nawet wewnętrznie rozdarta ma tu wciąż wiele do powiedzenia. Chirac wrócił w styczniu do idei "krajów pionierskich" - dwunastu państw strefy euro mających szybciej zacieśniać współpracę w ramach UE. Z kolei Sarkozy za motor napędowy integracji uważa sześć najludniejszych państw unii, wśród nich Polskę. Co nada nowego pędu Europie? Wykrzesanie ogólnegoeuropejskiego optymizmu byłoby najlepszym powodem do dumy, nie tylko dla Francji.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.