Magdalena Frindt, „Wprost”: Ważne wydarzenia odciskają piętno na języku. Wykuwają się nowe słowa i określenia. To żadna nowość, prawda?
Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog: To naturalne zjawisko, które daje o sobie znać zwłaszcza w momentach newralgicznych. Nowe sformułowania pojawiają się zarówno w odpowiedzi na napięcia, do których dochodzi na polskiej scenie politycznej, np. między PiS-em a PO, ale również w reakcji na ogólnoświatowe wydarzenia, takie jak wojna. Dramatyczne okoliczności rodzą nowe określenia i sposoby prowadzenia polemik.
A propos polemik. Wciąż niektórzy przywódcy nie odcięli linii komunikacji z Władimirem Putinem, za co są krytykowani. Emmanuel Macron i Olaf Scholz prowadzą „dialog” z prezydentem Rosji.
To dość skomplikowane. I prezydent Francji, i kanclerz Niemiec patrzą przede wszystkim na własne społeczeństwo i to, co dzieje się w ich państwach. Polacy, jako naród, są w zdecydowanej większości po stronie Ukrainy. Niestety, też nie wszyscy.
O tym się mniej mówi, ale we Francji i Niemczech działają ruchy odśrodkowe, których członkowie utrzymują, że „nie należy się wtrącać” albo wprost stają po stronie putinowskiej Rosji. Naprawdę tak jest. Są nawet demonstracje poparcia dla rosyjskiej inwazji na niepodległe państwo.