Farsa to farsa. Ma być śmiesznie. Bo jak nie, to smutniej niż na „Tytusie Andronikusie". Na szczęście w teatrze Komedia ubaw jest gwarantowany. Publiczność co chwila wybucha salwami śmiechu i nagradza aktorów owacjami. Innych wymagań wobec fars nie ma. Sztuka może być durnowata. I ta jest właśnie taka. Akcja przedstawia szaloną krzątaninę w tzw. porządnym mieszczańskim domu tuż przed ślubem córki, gdzie nikt niczego nie może znaleźć, zaraz przyjeżdżają teściowie i każdemu odbija jego własna szajba. Na dodatek pan domu, dostawszy w łeb drzwiami, zaczyna widzieć dziewczynę z reklamy. Wszystko inne to bonus, np. świetna obsada: hiperaktywny Krzysztof Tyniec, rozhisteryzowana Elżbieta Zającówna, stetryczała Zofie Merle, która dostaje owację za samo wejście, i świetnie śpiewająca Monika Rowińska. Właśnie – śpiewająca, bo gdy pan domu zapada w malignę, akcja sztuki się zatrzymuje, a bohater, wraz z dziewczyną-zjawą, wykonuje musicalowe przeboje z lat 40. i 50. To pomysł reżysera Grzegorza Chrapkiewicza, bo w oryginale muzyki nie ma. Chrapkiewicz nadał sztuce jeszcze jedną cechę-bonus, a mianowicie tempo. Sztuka pędzi z prędkością ekspresu, nie pozwalając publiczności nudzić się ani przez chwilę. Kolejna propozycja skierowana do mieszczańskiego odbiorcy, który od teatru oczekuje rozrywki, gwiazd i ładnych pieśni.
Kamila PsiukArchiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.