W nowym roku ruszam moją tratwą w podróż przez czas w stroju i nastroju europejskim
W Wigilię znalazłem pod choinką przeznaczone dla mnie spodnie. Eleganc-kie wełniane spodnie wprawiły mnie w dobry humor, bo - jak każdy starszy pan - muszę dbać o ciepło i elegancję. - Nie możesz wiecznie chodzić w dżinsach - oświadczyły domowe kobiety. - To już nie wypada. Oczywiście na wiosnę wrócę do dżinsów, ale dziś wkraczam w rok 2003 w normalnych, cywilizowanych spodniach. Kowbojskie dżinsy, narzucone całemu światu przez Amerykanów, to zjawisko interesujące samo w sobie. Dziś ten ubiór pastuchów zza oceanu noszą zarówno młodzi, jak i starzy, analfabeci i najwybitniejsi intelektualiści. Są to w dodatku spodnie dwupłciowe. Są one też aideologiczne. Tłumy antyglobalistów, atakujące od czasu do czasu międzynarodowe konferencje facetów w normalnych spodniach, są odziane głównie w dżinsy, co stawia pod znakiem zapytania ich antyamerykańskość. W tym miejscu przypomina mi się okres polskiej historii, dla młodych wprost niewyobrażalny, kiedy to władze państwowe ("partia i rząd") tępiły dżinsy w szkołach i na uczelniach jako zjawisko ulegania wrogiej ideologii krwiożerczych kapitalistów. Dziś człowiek się zastanawia, czy rzeczywiście dżinsy, coca-cola i papierosy Marlboro nie przyczyniły się walnie do rozpadu komunistycznego imperium.
Tak więc w nowym roku ruszam moją tratwą w dalszą podróż przez czas w stroju i nastroju europejskim. Nie chodzi tylko o kurs ku Brukseli, ale i wątpliwości na temat ewentualnej wojny z Irakiem. Trochę wbrew sobie, bo do tej pory zawsze byłem proamerykański. Zastanawiam się, czy prezydent Bush, ubrany w dżinsy na swojej farmie w Teksasie, potrafi dobrze ocenić niebezpieczeństwa kryjące się pod arabskimi burnusami. W każdym razie dla mnie, małego kółeczka w wielkiej machinie światowej historii (ale małe też się kręci), wszelkie większe wojny stanowią obawę, że staną się zbyt duże; martwię się, by nie zachwiała się względna stabilizacja życia na świecie. A jak na świecie, to i w Polsce. Poza tym niebywała militaryzacja świata (wszędzie tylko komandosi, lotniskowce i bombowce) budzi wręcz lęk przed wulgaryzacją zachodniej kultury. Mentalność szeryfa i sierżanta marines, szerząca się wraz z filozofią polityczną amerykańskiej administracji, nie wróży nic ciekawego.
Czemu jednak martwię się o cały świat, skoro na bieg wydarzeń i tak nie mam wpływu. Chyba dlatego, że jestem polskim inteligentem. Polski inteligent zawsze kibicuje całemu światu. W dodatku miałem szczęście podróżować w życiu po wielu krajach i kontynentach, więc świat, który może być spustoszony, nie jest dla mnie abstrakcją. Wszędzie żyją ludzie, którzy mają swoje wielkie lub małe radości, takie jak moja radość ze świątecznego podarunku. Ale w Krakowie dzień się już wydłuża (czy u państwa też?), co napawa człowieka irracjonalnym optymizmem.
Tak więc w nowym roku ruszam moją tratwą w dalszą podróż przez czas w stroju i nastroju europejskim. Nie chodzi tylko o kurs ku Brukseli, ale i wątpliwości na temat ewentualnej wojny z Irakiem. Trochę wbrew sobie, bo do tej pory zawsze byłem proamerykański. Zastanawiam się, czy prezydent Bush, ubrany w dżinsy na swojej farmie w Teksasie, potrafi dobrze ocenić niebezpieczeństwa kryjące się pod arabskimi burnusami. W każdym razie dla mnie, małego kółeczka w wielkiej machinie światowej historii (ale małe też się kręci), wszelkie większe wojny stanowią obawę, że staną się zbyt duże; martwię się, by nie zachwiała się względna stabilizacja życia na świecie. A jak na świecie, to i w Polsce. Poza tym niebywała militaryzacja świata (wszędzie tylko komandosi, lotniskowce i bombowce) budzi wręcz lęk przed wulgaryzacją zachodniej kultury. Mentalność szeryfa i sierżanta marines, szerząca się wraz z filozofią polityczną amerykańskiej administracji, nie wróży nic ciekawego.
Czemu jednak martwię się o cały świat, skoro na bieg wydarzeń i tak nie mam wpływu. Chyba dlatego, że jestem polskim inteligentem. Polski inteligent zawsze kibicuje całemu światu. W dodatku miałem szczęście podróżować w życiu po wielu krajach i kontynentach, więc świat, który może być spustoszony, nie jest dla mnie abstrakcją. Wszędzie żyją ludzie, którzy mają swoje wielkie lub małe radości, takie jak moja radość ze świątecznego podarunku. Ale w Krakowie dzień się już wydłuża (czy u państwa też?), co napawa człowieka irracjonalnym optymizmem.
Więcej możesz przeczytać w 2/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.