"Czas Apokalipsy" wywiera piekielne wrażenie, ale równocześnie jest przykładem kompletnie zafałszowanej historii
Rozmawiają ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, w kinach wyświetlany jest "Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Nie oznacza to, że znaleźliśmy się w wehikule czasu i że mamy rok 1979. Nadal jest rok 2003, a "Czas Apokalipsy" wszedł po prostu po raz drugi na ekrany - poszerzony przez reżysera o sceny, które wcześniej zostały z filmu usunięte.
Zygmunt Kałużyński: Coppola doszedł do wniosku, że byłoby ciekawie dodać do niego trzy sceny, które jego zdaniem, hamowały dynamikę i dziką pasję tego filmu.
TR: Wcześniej hamowały, a teraz nie hamują? Czy tak bardzo zmienił się świat i oczekiwania publiczności? To, co ponad dwadzieścia lat temu przeszkadzało, teraz ma być atrakcją?
ZK: Obecnie na tę tragedię na pewno można spojrzeć z większym dystansem.
TR: Tragedię wojny wietnamskiej, bo o niej opowiada film, choć skonstruowano go na podstawie motywów z powieści Josepha Conrada "Jądro ciemności".
ZK: "Czas Apokalipsy" był wówczas najbardziej podniecającym wydarzeniem sezonu ze względu na nieprawdopodobny rozmach inscenizacyjny. Jednocześnie to film, który jest kompletnym fałszerstwem, jeśli idzie o sprawę.
TR: Panie Zygmuncie, po raz pierwszy oglądałem film Coppoli w 1979 r. w Londynie, więc może miałem nieco inny punkt widzenia niż pan w Warszawie. Pamiętam, że tam potraktowano go jako wydarzenie artystyczne, gdyż uniósł się ponad reporterską sprawozdawczość, której zwykle oczekiwano od filmów o Wietnamie. Pokazał tę tragedię w wymiarze filozoficznym. Okazał się dziełem sztuki.
ZK: Tak było, panie Tomaszu! Filmowi udało się pokazać obłęd towarzyszący tamtym wydarzeniom. Ale niezależnie toczyła się wtedy rozprawa na temat faktów, prawdy historycznej, która ciążyła krwawo nad świadomością polityczną ówczesnego świata. Nastąpiło tutaj kompletnie fantastyczne przedstawienie historii - wymyślone, wizjonerskie. Bywają takie wypadki�
TR: Owszem, bywają takie wypadki. Weźmy choćby "Hamleta" Szekspira - przez wieki mówi o sprawach uniwersalnych, choć wcale nie jest wiernym przekazem dziejów królestwa Danii!
ZK: "Hamlet" był w naszych czasach problemem moralnym. A w tym wypadku była to ciągle paląca rana.
TR: Ta rana, panie Zygmuncie, wciąż się odnawia, tylko przenosi się w inne miejsca. Dziś nazywa się Irak, a nie Wietnam.
ZK: Irak to zupełnie coś innego. To jest rozprawa z dyktatorem, który w dodatku popierał terrorystów.
TR: W "Czasie Apokalipsy" też mamy dyktatora - gra go sam Marlon Brando!
ZK: Owszem, tylko Brando nie gra dyktatora, który rządził wtedy w Wietnamie. To nie jest Ho Szi Min, przywódca komunistycznej partii Wietnamu, lecz Brando z ogolonym łbem, oświetlony jak jakiś bożek ludu pierwotnego. Cała zaś historia to dzieje oficera, który ma go powstrzymać przed dalszą samowolą, przed dalszym organizowaniem w Wietnamie swojego królestwa. Zresztą do Wietnamu wcale to nie jest podobne. Bardziej jest syntezą afrykańskiej fantazji, jaką można mieć na temat władcy, który żyje wśród oddanych mu w niewolniczy sposób, dziwacznie wymalowanych ludzi. A wszystko rozgrywa sie na tle dekoracji, którą stanowią szczątki budowli jakiejś dawnej kultury. Przecież czegoś takiego nie było w Wietnamie!
TR: Zapewne to wszystko do filmu Coppoli trafiło z powieści Conrada.
ZK: Bardzo lubię Conrada, ale tę książkę uważam za zupełnie niedorzeczną. Conrad lękał się prymitywu! Przy czym dla niego prymitywem było wszystko to, co nie było kulturą europejską typu brytyjskiego. Ten przesąd sprawił, że Kurtz (czyli Brando), który przystosował się do owej prymitywnej cywilizacji, w gruncie rzeczy jest potworem przez nią zniekształconym, bo ona sama reprezentuje degenerację. To jest nieprawda i temu się sprzeciwiam!
TR: W poszerzonej wersji "Czasu Apokalipsy" znalazły się nowe elementy.
ZK: Jest na przykład rozmowa z rodziną francuską, która osiedliła się w Wietnamie. Swoją obecność tu Francuzi uzasadniają akcją kulturową. Chęć usunięcia ich uważają za niesprawiedliwość. Dzisiaj ta scena może stanowi jakieś uzupełnienie filmu, ale nie zmienia kompletnie wymyślonego obrazu Wietnamu. Paradoks polega na tym, że ten wywierający olbrzymie wrażenie, ale pod każdym względem fałszywy film jest przekonującym obrazem gwałtu dokonanego nie tylko na ofiarach wojny, lecz także na mentalności ówczesnego świata.
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, w kinach wyświetlany jest "Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Nie oznacza to, że znaleźliśmy się w wehikule czasu i że mamy rok 1979. Nadal jest rok 2003, a "Czas Apokalipsy" wszedł po prostu po raz drugi na ekrany - poszerzony przez reżysera o sceny, które wcześniej zostały z filmu usunięte.
Zygmunt Kałużyński: Coppola doszedł do wniosku, że byłoby ciekawie dodać do niego trzy sceny, które jego zdaniem, hamowały dynamikę i dziką pasję tego filmu.
TR: Wcześniej hamowały, a teraz nie hamują? Czy tak bardzo zmienił się świat i oczekiwania publiczności? To, co ponad dwadzieścia lat temu przeszkadzało, teraz ma być atrakcją?
ZK: Obecnie na tę tragedię na pewno można spojrzeć z większym dystansem.
TR: Tragedię wojny wietnamskiej, bo o niej opowiada film, choć skonstruowano go na podstawie motywów z powieści Josepha Conrada "Jądro ciemności".
ZK: "Czas Apokalipsy" był wówczas najbardziej podniecającym wydarzeniem sezonu ze względu na nieprawdopodobny rozmach inscenizacyjny. Jednocześnie to film, który jest kompletnym fałszerstwem, jeśli idzie o sprawę.
TR: Panie Zygmuncie, po raz pierwszy oglądałem film Coppoli w 1979 r. w Londynie, więc może miałem nieco inny punkt widzenia niż pan w Warszawie. Pamiętam, że tam potraktowano go jako wydarzenie artystyczne, gdyż uniósł się ponad reporterską sprawozdawczość, której zwykle oczekiwano od filmów o Wietnamie. Pokazał tę tragedię w wymiarze filozoficznym. Okazał się dziełem sztuki.
ZK: Tak było, panie Tomaszu! Filmowi udało się pokazać obłęd towarzyszący tamtym wydarzeniom. Ale niezależnie toczyła się wtedy rozprawa na temat faktów, prawdy historycznej, która ciążyła krwawo nad świadomością polityczną ówczesnego świata. Nastąpiło tutaj kompletnie fantastyczne przedstawienie historii - wymyślone, wizjonerskie. Bywają takie wypadki�
TR: Owszem, bywają takie wypadki. Weźmy choćby "Hamleta" Szekspira - przez wieki mówi o sprawach uniwersalnych, choć wcale nie jest wiernym przekazem dziejów królestwa Danii!
ZK: "Hamlet" był w naszych czasach problemem moralnym. A w tym wypadku była to ciągle paląca rana.
TR: Ta rana, panie Zygmuncie, wciąż się odnawia, tylko przenosi się w inne miejsca. Dziś nazywa się Irak, a nie Wietnam.
ZK: Irak to zupełnie coś innego. To jest rozprawa z dyktatorem, który w dodatku popierał terrorystów.
TR: W "Czasie Apokalipsy" też mamy dyktatora - gra go sam Marlon Brando!
ZK: Owszem, tylko Brando nie gra dyktatora, który rządził wtedy w Wietnamie. To nie jest Ho Szi Min, przywódca komunistycznej partii Wietnamu, lecz Brando z ogolonym łbem, oświetlony jak jakiś bożek ludu pierwotnego. Cała zaś historia to dzieje oficera, który ma go powstrzymać przed dalszą samowolą, przed dalszym organizowaniem w Wietnamie swojego królestwa. Zresztą do Wietnamu wcale to nie jest podobne. Bardziej jest syntezą afrykańskiej fantazji, jaką można mieć na temat władcy, który żyje wśród oddanych mu w niewolniczy sposób, dziwacznie wymalowanych ludzi. A wszystko rozgrywa sie na tle dekoracji, którą stanowią szczątki budowli jakiejś dawnej kultury. Przecież czegoś takiego nie było w Wietnamie!
TR: Zapewne to wszystko do filmu Coppoli trafiło z powieści Conrada.
ZK: Bardzo lubię Conrada, ale tę książkę uważam za zupełnie niedorzeczną. Conrad lękał się prymitywu! Przy czym dla niego prymitywem było wszystko to, co nie było kulturą europejską typu brytyjskiego. Ten przesąd sprawił, że Kurtz (czyli Brando), który przystosował się do owej prymitywnej cywilizacji, w gruncie rzeczy jest potworem przez nią zniekształconym, bo ona sama reprezentuje degenerację. To jest nieprawda i temu się sprzeciwiam!
TR: W poszerzonej wersji "Czasu Apokalipsy" znalazły się nowe elementy.
ZK: Jest na przykład rozmowa z rodziną francuską, która osiedliła się w Wietnamie. Swoją obecność tu Francuzi uzasadniają akcją kulturową. Chęć usunięcia ich uważają za niesprawiedliwość. Dzisiaj ta scena może stanowi jakieś uzupełnienie filmu, ale nie zmienia kompletnie wymyślonego obrazu Wietnamu. Paradoks polega na tym, że ten wywierający olbrzymie wrażenie, ale pod każdym względem fałszywy film jest przekonującym obrazem gwałtu dokonanego nie tylko na ofiarach wojny, lecz także na mentalności ówczesnego świata.
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.